To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

„Novecento” dla Gizeli

„Novecento” dla Gizeli

8 grudnia o godzinie 19, w poniedziałek, w jeleniogórskim Teatrze Norwida Jacek Grondowy zaprezentuje monodram „Novecento”. Spektakl jest akcją pomocową dla Gizeli Grabskiej.

Gizela Grabska, jeleniogórzanka, mama dziewięcioletniego synka, ma 39 lat. Od sześciu lat choruje na raka piersi z przerzutami do wątroby i mózgu. Przeszła już kilka operacji, szereg chemioterapii i radioterapii. Nie ustaje w szukaniu dróg i ścieżek leczenia konwencjonalnego i alternatywnego. Wierzy, że dostanie swoją szansę.

Akcję charytatywną „Pomagamy Gizeli” organizuje Fundacja „Tu i Teraz”. Cegiełki zamiast biletu wstępu – w cenie 50 zł – można kupić w kasie teatru, saloniku prasowym lub sklepach Netto.

W lipcu 2014 roku na łamach Nowin Jeleniogórskich Gizela opowiedziała o swojej walce z rakiem i drodze do... „pokochania siebie z rakiem”. Poniżej publikujemy fragment tego wywiadu.

„Pokochać siebie... z rakiem”

- Twoje życie przed rakiem. Jakie było?  

- To było życie w nieustannym biegu. Zapracowanej kobiety interesu, walecznej, pewnej siebie. Za dużo sobie brałam na kark. Organizm dawał mi znaki. Lekceważyłam ciągłe infekcje, stany podgorączkowe, funkcjonowanie na antybiotykach.  Ale byłam wychowana w kulcie pracy. Nie potrafiłam inaczej. Z drugiej strony, nigdy nie paliłam, nie jadałam fast foodów, byłam niezwykle aktywna ruchowo. Narty, rower, jogging, aerobick były moją codziennością.   

- Sześć lat temu miałaś 33 lata i trzyletniego synka. Malutki guzek w piersi okazał się bardzo złośliwą odmianą raka. Życie zmieniło się radykalnie?

- Jak dla każdego, diagnoza była szokiem. Wypadki potoczyły się błyskawicznie: operacja, usunięcie węzłów chłonnych, pierwsza chemioterapia. Ale wtedy jeszcze nie do końca miałam świadomość,    co to oznacza. Po  pierwszej chemioterapii straciłam włosy,    loki do pasa. Pamiętam, że to była dla mnie ogromna tragedia, większa niż sama choroba.

- Złe wiadomości ścigały się z gorszymi.

- Przeszłam radioterapię, chemię uzupełniającą. Po dwóch miesiącach od skończenia terapii okazało się, że mam przerzuty do wątroby. Za kilka dni zdiagnozowano przerzuty do mózgu. Lekarz prowadzący powiedział rodzinie, że to kwestia tygodni.  

- Nie przyjęłaś wyroku do wiadomości.

- Zakwalifikowałam się do terapii badań klinicznych. Rewelacyjnie  na mnie zadziałała. Zmiany nowotworowe w wątrobie ustąpiły. Z głową było gorzej, bo to jednak puszka zamknięta. Zaaplikowano naświetlania całej głowy, później naświetlania celowane - stereotaksje. Spokój był przez pół roku a potem guzy znów się obudziły. Przeszłam trzy takie naświetlania. Gdy możliwość poddawania się stereotaksji dobiegła końca, zdecydowałam się na operacje chirurgiczne. Pierwszą miałam w Warszawie, później w Lublinie i Bydgoszczy. Za pierwszym razem nie udało się do końca wyciąć guza, bo usadowił się w miejscu odpowiadającym za motorykę ciała. Przed drugą operacją poprosiłam lekarza o usunięcie pozostałej części pierwszego guza. Lekarz zadał mi wtedy pytanie: „A chce Pani zostac rośliną”?

- Opowiadasz o tym, jak o zabiegach kosmetyki estetycznej. Bez paniki. Bez emocji. 

- Choroba trwa tyle lat, człowiek się przyzwyczaja. Pewnie, że był okres, kiedy wpadałam w panikę, kolejne głębokie depresje. Od dłuższego czasu każdą złą wiadomość przyjmuję już ze spokojem.  Rozpacz, płacze, użalanie się nad sobą nic nie dadzą. Trzeba się wziąć w garść i szukać nowych możliwości leczenia. 

- Nie mów, że można zapomnieć o zapalniku w głowie.

- Nie można. Mrówki wędrujące w głowie, ucisk, pulsowanie, sznurek przyłożony do czoła. Codziennie to czuję. Jeśli delikatnie, to w porządku.  Intuicja, że trzeba reagować, bo silniejsze odczucia to nowe przerzuty, nie zawiodła mnie jak dotąd.

- Nowe przerzuty oznaczają nowe operacje?

- Nie można już guzów operować, bo obrzęki w głowie są za duże.

- Jesteś pod stałą kontrolą onkologów, ale od pewnego czasu szukasz także alternatywnych  sposobów leczenia.

- Nie wierzę i nie szukam metod na raka typu wszywanie cieciorki w swoje ciało. Ale sięgam po suplementy antynowotworowe, ziołowe sterydy,  pracuję z psychoterapeutami. W prywatnej klinice w Budapeszcie badałam, jakie mutacje genowe powodują ciągłe namnażanie się komórek nowotworowych i jaka chemia celowana jest najlepsza do ich zastopowania. Okazało się jednak, że te najodpowiedniejsze leki  już brałam.

Anita Moorjani, autorka książki ”Umrzeć by stać się sobą” próbowała wyleczyć raka lekami, wiarą, modlitwą, medytacją, uzdrawianiem energetycznym, dietą, jogą, przeczytała wiele książek o raku, wybaczyła komu miała wybaczyć. A rak ciągle się rozrastał. W końcu uświadomiła sobie, że powinna słuchać własnej intuicji. Zaczęła kochać siebie. Zaczęła być sobą. I dostała szansę. W szukaniu dróg i ścieżek leczenia konwencjonalnego i alternatywnego słucham własnej intuicji. Uczę się kochać siebie. Wierzę, że dostanę swoją szansę.