To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

25 lat temu w Jeleniej Górze

25 lat temu w Jeleniej Górze

„Proszę państwa, czwartego czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm” - oznajmiła w państwowej telewizji Joanna Szczepkowska.  U wielu to oświadczenie wywołało niemal euforię. Po 25 latach od pamiętnych wyborów ta króciutka migawka telewizyjna jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli historycznego przełomu, podobnie jak plakat „Solidarności” z Gaary Cooperem, zachęcającym do głosowania w samo południe. Pięć lat temu, z okazji 20. rocznicy czerwcowego przełomu rozmawialiśmy z bohaterami tamtych wydarzeń. Oto, jak wspominali 4 czerwca 1989 roku w Jeleniej Górze.

W tym czasie, w ostatnich dniach kampanii wyborczej w mieście trwała „wojna o płot”, która miała nie takie znowu błahe znaczenie.

- Drewniany płot zabezpieczał kamienice na rogu 1 Maja i Klonowica. To był największy chyba wtedy „bilboard” w mieście. Jednego dnia my oklejaliśmy ten płot naszymi plakatami, a w nocy konkurencja kleiła swoje. I tak na zmianę, czasem nawet dwa razy w ciągu doby – wspomina Wojciech Jastrzębski, który w tamtym czasie zajmował się propagandą w Wojewódzkim Komitecie Obywatelskim.

Na archiwalnym filmie z tamtego okresu, przechowywanym w pracowni dokumentacji filmowej Jeleniogórskiego Centrum Kultury, jest taka scena: wzdłuż płotu idzie Tadeusz Lewandowski, który był szefem kampanii Komitetu Obywatelskiego i Andrzej Piesiak – kandydat na senatora. Widzą z daleka, jak jacyś ludzie rozdają przechodniom ulotki „Solidarności”. T. Lewandowski patrzy na zaklejony plakatami płot i mówi: „A tu się podczepił pan Cieślak”.

„Solidarność” nie tylko dla Polski
- Takiej kampanii do parlamentu już nigdy potem nie było. Opierała się głównie na bezpośrednich spotkaniach, wiecach, na rozdawaniu ulotek, plakatowaniu. To był bardzo spontaniczny okres, pomagało nam wielu ludzi. Organizacyjnie to była mordercza praca – bez komórek, z ograniczonym dostępem do telefonów, bez komputerów – dodaje Tadeusz Lewandowski.

Najmocniejszym akcentem kampanii wyborczej prowadzonej przez „Solidarność” był słynny wiec na stadionie 27 maja 1989 roku. Do Jeleniej Góry przyjechał wtedy słynny aktor francuski Yves Montand i aktorka Anna Nehrebecka. Na Złotniczą przyszło wtedy około dwóch tysięcy osób. Montand powiedział wtedy, że nie przyjechał po to, by wtrącać się w nasze wewnętrzne sprawy i mówić na kogo Polacy mają głosować. Ale zaznaczył, że gdy powstała „Solidarność” on i inni jego koledzy wiedzieli, że temu ruchowi chodziło nie tylko o załatwieniu wielu problemów dla Polski, ale też dla innych krajów miłujących wolność i demokrację.

Yves Montand chciał przylecieć wtedy do Polski swoim helikopterem, ale władze się na to nie zgodziły. Francuski gość razem z Anną Nehrebecką odwiedzili także inne miasta. Zasada była taka, że gospodarze spotkania organizowali transport gościom do kolejnego miasta.

Po prezentacji kandydatów Komitetu Obywatelskiego uformował się spontanicznie ogromny pochód i na czele z Montandem i Nehrebecką ruszył ulicami miasta. „Chodźcie z nami, dziś nie biją!” - nawoływali demonstranci do przechodniów. Gdy zobaczyli radiowóz milicji zabezpieczający przemarsz zawołali „milicjanci, rzućcie pały!”, a do kilku żołnierzy - „wojsko z nami!”.

Pewnym zaskoczeniem dla opozycji było zaproszenie w 1989 roku I sekretarza KW PZPR w Jeleniej Górze przez metropolitę wrocławskiego, kardynała Henryka Gulbinowicza. Jerzy Gołaczyński pojechał do Wrocławia, rozmawiał o sytuacji w województwie, o budowach nowych kościołów i o polityce.
- Złożyłem wtedy takie kurtuazyjne zaproszenie kardynałowi do odwiedzenia Jeleniej Góry. I niespodziewanie, gdy kardynał do Jeleniej Góry się wybrał przyjechał do komitetu. Tego nigdy i nigdzie w Polsce nie było – wspomina z uśmiechem J. Gołaczyński. Sytuacja była tym bardziej nietypowa, że w sekretariacie natychmiast zjawili się inni oficjele, sekretarze, przedstawiciele  milicji, urzędu wojewódzkiego i miejskiego. A kard. Gulbinowicz poprosił o rozmowę z I sekretarzem na osobności. A „aparat”  czekał pod drzwiami.

Tadeusz Lewandowski przypomina sobie wizytę kardynała Henryka Gulbinowicza z początku maja 1989 roku w Jeleniej Górze. Na dworze wtedy było zimno i palaczowi z ratusza polecono napalić w centralnym.

- Słyszałem wtedy, że tak się przejęli tą wizytą, że palacz trochę więcej dołożył do pieca i zrobiło się tak ciepło w ratuszu, że w bufecie, w przybudówce, stopiły się czekolady.

Komitet tu, komitet tam
Ówczesna władza miała do dyspozycji w kampanii wyborczej wszystko, ale jak wspomina Jerzy Gołaczyński, wtedy I sekretarz komitetu wojewódzkiego PZPR, nikt nie umiał właściwie prowadzić kampanii wyborczej, bo przy wcześniejszych wyborach nie trzeba było tego ani umieć, ani robić.

- „Solidarność” wygrała też tym, że mądrze typowała kandydatów do poszczególnych mandatów. Na naszych listach pojawiła się podwójna obsada, a to spowodowało rozdrobnienie głosów – dodaje.

Mimo tego w kwietniu KW PZPR apeluje do swoich towarzyszek i towarzyszy - ta nomenklatura w oficjalnych wystąpieniach jeszcze obowiązuje – o przekazywanie datków na fundusz wyborczy. „Może to być np. podejmowanie odpłatnych zadań produkcyjnych wykonywanych poza regulaminowym czasem pracy, indywidualne lub zbiorowe świadczenia”.

Jerzy Gołaczyński pokazuje swoje ulotki wyborcze z tamtego czasu – czarno-białe zdjęcie, kilka haseł.

Na przełomie marca i kwietnia 1989 roku zawiązał się w Jeleniej Górze Wojewódzki Komitet Obywatelski. Początkowo spotkania odbywały się w sali konferencyjnej „Simetu”, w którym pracowało wielu działaczy „Solidarności”. Szefem komitetu został mecenas Jerzy Lachowicz.

Na mocy „centralnych” porozumień władz z opozycją, Wojewódzki Komitet Obywatelski dostał od wojewody służbowego fiata 125p, sprzęt biurowy, meble, telefax i tymczasową siedzibę w 3-pokojowym mieszkaniu na parterze w kamienicy przy Wojska Polskiego.

- Nie bardzo byliśmy zadowoleni z tego lokalu, ale prezydent miasta powiedział nam, że to tymczasowo, że na razie nie ma nic wolnego, ale poszuka nam lepszej siedziby – mówi T. Lewandowski.

Ówcześni działacze „Solidarności” mówią, że w czasie kampanii wyborczej nie dochodziło do poważniejszych incydentów, czy utrudniania działalności opozycji przez władze.

- Ale była taka zasada, jeszcze z roku 1980, że na rozmowy z przedstawicielami władzy nikt z nas nie chodził w pojedynkę – zaznacza T. Lewandowski.

- Traktowaliśmy kandydatów tamtej strony, jak rywali politycznych, nie było targania po szczękach. Odbywało się to w odpowiedniej kulturze politycznej – wspomina Andrzej Piesiak, kandydat na senatora i szef tymczasowego Zarządu Regionu „Solidarności”.

Ówczesny wojewoda Sylwester Samol nie chciał komentować tego, co zdarzyło się 20 lat temu.

- Co mam powiedzieć? Miałem to nieszczęście być wtedy wojewodą.
- No, właśnie. Niech pan powie dlaczego to było nieszczęście.
- Bo lepiej było być wojewodą przedtem lub potem. Zresztą, jak się spotkamy za pięć lat, to może wtedy powspominam. I rocznica będzie bardziej dostojna – powiedział nam S. Samol.

Ani działacze solidarnościowi, ani też J. Gołaczyński nie przypomina sobie, by w tamtym gorącym okresie mówiło się o jakiejś aktywnej roli specsłużb.

- Pewnie swoje w stosunku do nas robili, ale albo bardzo dyskretnie, na zasadzie bieżącego monitorowania, albo zajęci byli czyszczeniem akt. Bo nie dochodziły do nas słuchy, by komuś z działaczy specjalnie się naprzykrzali – mówi T. Lewandowski.

- Te służby działały niezależnie od aparatu partyjnego, według swoich metod. Z komitetu wojewódzkiego, a z mojego gabinetu na pewno, nie wyhzodziły żadne instrukcje. Zresztą wszyscy już czuli, że naprawdę zaczyna się jakaś wielka zmiana, że jakimiś ukrytymi metodami już nic nie da się utrzymać, czy obronić – dodaje J. Gołaczyński.

Papier na przydział i czujność cenzora
Przed czerwcowymi wyborami jeleniogórska „solidarność” rozpoczęła wydawanie własnego dwutygodnika. Było to wtedy pierwsze opozycyjne pismo. Podobnie, jak na druk plakatów, ulotek i innych materiałów wyborczych, także na druk „Solidarności jeleniogórskiej” trzeba było mieć przydział na papier od wojewody.

- Formalnie działała wtedy jeszcze cenzura i treść naszych tekstów musiałem przedstawiać mu do akceptacji. Gdy „naszego” cenzora nie było, to dzwoniłem do Wałbrzycha i czytałem mu przez telefon linijka po linijce. Trzeba było się wykłócać o pewne rzeczy, a gdy się nie dało czegoś puścić w jednej formie, to się to obchodziło. Zdarzyło się też, że cenzora nie było, wtedy szło na żywioł – wspomina Zbigniew Rzońca, ówczesny redaktor naczelny pisma „Solidarności”.

Jak na owe czasy redakcja biuletynu była wtedy w komfortowej sytuacji, bo dysponowała już wtedy komputerem. Miał nawet kolorowy monitor, ale edytor tekstu bez polskich czcionek. Wszystkie ogonki i kreseczki dopisywało się ręcznie. „Solidarność jeleniogórska” ukazywała się w nakładzie 5 tysięcy egzemplarzy i kosztowała 120 złotych.

Sukcesem pisma, choć było to już po wyborach, było posiadanie newsa, jakiego nie miał żaden inny regionalny tytuł. Z. Rzońca napisał w biuletynie o paleniu przez SB tajnych akt w odlewni żeliwa „Fampy”. Major Grodkiewicz z milicji potwierdził wtedy, że rzeczywiście palono jakieś dokumenty, choć porucznik Leski twierdził, że „mu się to w głowie nie mieści”.

A co do działalności cenzury, to zadziałała ona także w stosunku do wypowiedzi kandydatów, bynajmniej nie opozycyjnych, którzy prezentowali swój program na łamach „NJ”. Zbigniew Ładziński pytany o to, jak zamierza reprezentować interesy swoich wyborców, napomknął, że potrzebna jest „pełna rehabilitacja osób skrzywdzonych w latach stalinizmu”. W tym miejscu zadziałały nożyczki cenzora, który nie pozwolił dokończyć myśli.

Na kogo i jak głosowano
Czerwcowe wybory, w sensie technicznym, nie były łatwe, zupełnie inne niż dotychczasowe. Oddawało się swój głos na tych kandydatów, których się nie skreślało, i to w sensie dosłownym.

Województwo jeleniogórskie było podzielone na dwa okręgi wyborcze – jeleniogórski nr 27 i bolesławiecki nr 28. Do senatu wybierano dwóch reprezentantów spośród 13 zgłoszonych kandydatów z całego województwa. Do sejmu w dwóch wspomnianych okręgach, wybierano po trzech kandydatów do sejmu. Trzy mandaty w każdym okręgu, numerowane od 105 do 110, miały przypisane kandydatury. Wyborca dostawał w lokalu wyborczym także listę krajową z nazwiskami 35 kandydatów.

- Byłem mężem zaufania Romana Niegosza w miejskiej komisji wyborczej. Traktowani byliśmy na początku jak intruzi, nic nam nie było wolno. Siedzieliśmy przy osobnym stole, nie dali nawet herbaty czy kawy. Nie można było wyjść z ratusza. Była obawa, że te wybory władza może jednak zafałszować. Nie było wtedy komputerowego liczenia głosów, więc gdy do komisji spływały protokoły z komisji obwodowych to spisywaliśmy wyniki, i przekazywaliśmy telefonicznie do siedziby komitetu obywatelskiego – wspomina Wojciech Jastrzębski.

Wyborca dostawał w lokalu wyborczym pięć kart do głosowania. „Chwyt” ordynacji polegał na tym, że np. na liście kandydatów do sejmu trzeba było skreślić nazwiska, których się nie wybiera, a zostawić tylko jedno – popierane. Inne skreślenia powodowały nieważność głosu. Tymczasem na partyjnej liście krajowej nawet nie skreślenie żadnego nazwiska powodowało nie tylko ważność głosu, ale wykazanie tym samym poparcia dla wszystkich kandydatów.

Z list „Solidarności” do sejmu kandydował z Jeleniej Góry Roman Niegosz, Jan Kisiliczyk i Zbigniew Bobak. Do senatu – Andrzej Piesiak i prof. Jerzy Regulski.

Wiele osób zastanawiało się wówczas skąd na naszej liście wziął się profesor z Warszawy. Otóż w końcu terminu zgłaszania kandydatów powstały wątpliwości, co do Eugeniusza Jaroszewskiego. Były podejrzenia, że miał jakieś kontakty z SB. Nie otrzymał poparcia. Nie było już czasu na szukanie kogoś nowego, ale w tym czasie mieliśmy telefon z Warszawy, bo poszukiwali wolnego miejsca. I w ten sposób kandydował z naszej listy prof. Regulski. A profesor z kolei znał się z Anną Nehrebecką, a ona Yves Montandem. I tak Nehrebecka i Montand trafili do Jeleniej Góry w czasie kampanii wyborczej – wspomina dodaje T. Lewandowski.

Czerwona kotlina popiera „Solidarność”
W pierwszej turze wyborów senat został „wzięty” przez kandydatów „Solidarności” - J. Regulski zdobył 118.155 głosów, a A. Piesiak 117.324. Czwartego czerwca poselski mandat zdobyli R. Niegosz (77.861 głosów) oraz J. Kisiliczyk (65.243 zgłosów) i Z. Bobak (75.633 głosów).

Dogrywka w drugiej turze, 18 czerwca, rozegrała się między kandydatami, którzy zdobyli kolejno największą ilość głosów.

- Byłem jednym z trzech pierwszych sekretarzy w Polsce, którzy  dostali się do sejmu kontraktowego. W poprzednich wyborach prawie 90 procent „pierwszych” zdobywało poselskie mandaty. Więc mój wynik to był naprawdę sukces – mówi Jerzy Gołaczyński, który kandydował z okręgu bolesławieckiego.

Trzeci wynik na liście do senatu, jako „niesolidarnościowy” kandydat zdobył prof. Tadeusz Borys (36.382 głosów), wówczas dziekan jeleniogórskiego wydziału Akademii Ekonomicznej. Nie traktował tego wyniku jako porażki, ale wtedy powiedział sobie „do dwóch razy sztuka”.

- Byłem zgłoszony przez Polski Klub Ekologiczny. Co do poglądów z „Solidarnością” byłem bardzo blisko. Przecież sprawa likwidacji „Celwiskozy”, jeszcze przed wyborami, była naszym wspólnym celem. Ale w kampanii wyborczej zrobiono mi krzywdę, bo bez mojej wiedzy wykonano i rozwieszono plakaty, gdzie na zdjęciu jestem z Rakowskim i komunikujemy, że rozwiązaliśmy problem „Celwiskozy”. To nie były moje metody. To były moje drugie wybory. Zobaczyłem, co to jest polityka, jak to wygląda od środka. Dlatego już nigdy potem nie dałem się namówić na jakikolwiek w niej udział. A po czerwcowych wyborach jakby na nowo się narodziłem – wspomina prof. T. Borys.

W drugiej turze wyborów, 18 czerwca, mandat zdobył Jerzy Hubert Modrzejewski, kandydat niezależny, popierany przez „Solidarność”, choć kandydujący z listy partyjnej oraz Jerzy Gołaczyński i Teresa Malczewska z listy ZSL.

Byli parlamentarzyści sejmu kontraktowego i pierwszego senatu wspominają okres tamtej pracy parlamentarnej, jako bardzo pracowity i właściwie bez poważnych wojen politycznych. Najdłużej aktywny politycznie z obozu solidarnościowego pozostał Tadeusz Lewandowski.

 

Zdjęcia archiwalne dzięki uprzejmości Zbigniewa Dygdałowicza z Pracowni Dokumentacji Filmowej Jeleniogórskiego Centrum Kultury.

Prof. Tadeusz Borys
DSC00015.jpg
DSC00019.jpg
DSC00024.jpg
adw. Jerzy Lachowicz
Ives Montand
montand2.jpg
Anna Nehrebecka
Roman Niegosz
plak1.jpg
plak.jpg
Prof. Jerzy Regulski
Sylwester Samol (wojewoda), Jerzy Gołaczyński (I sekretarz KW PZPR), Michał Leszczyński
w4.jpg
w5.jpg
w10.jpg

Komentarze (13)

Takiej grabieży i wyprzedaży jakiej wybory 89 roku dały sygnał startowy to świat nie widział. Sprowadzono nas do roli najemnych tanich roboli Europy. Pariasów, których nie lubią, bo zaniżają stawki.

Owszem komunizm padł. Tylko że dalej nami rządzą komuniści którzy rozwalają Polską gospodarkę do dzisiaj. Wszystko niemal zamienili w pył zakłady pracy, kolej, PGR-y itd, itd. W innych krajach choćby Czechy zrobiono inaczej i do tej pory funkcjonuje kolej czy też PGR-y. Najgorsze jest to że ci ludzie kradną dalej i okradają naszą gospodarkę i wmawiają że wszystko jest ok. Co z tego że mamy dotacje z Unii jak ci ludzie okradają ją też, z dotacji z Unii mamy niemal wszystko budowane najdroższe, choćby budowa autostrad, dlaczego?. Ponieważ zanim pieniądze pójdą na materiał i zwykłych robotników to ta nasza skorumpowana biurokracja je dzieli między sobą i to nadmiernie. Najgorsze jest to że jak są wybory to niema na nikogo głosować, owszem jest partii od zarypania tylko co z tego jak tam wszyscy jadą na jednym wózku i tylko przed wyborami przechodzą z jednej partii do drugiej partii. Tutaj potrzeba całkowitej zmiany w ludziach w sejmie i senacie i przynajmniej na 10 lat brak dopuszczenia do rządzenia tych pseudo komunistów.

z tego co czytalem plan byl taki. Komunizm mial upasc a majatek warty miliardy mial zostac przejety. Z bylej PZPR wylonila sie grupa na ktorej czele stanely osoby ze scislego dowodztwa sb, wsi i zorganizowaly potezna mafie. Uwaza sie, ze na czele stal Jaruzelski ale raczej jako honorowy capo di tutti, natomiast strategiczne decyzje pdejmowali jacys generalowie. Temu ukladowi przypisuje sie np. kierowanie mafia pruszkowska i innymi z paczatki lat 90, przejecie pieniedzy fozz a takze zalozenie tvnu (nad ktorym do tej pory sprawuja piecze) oraz pezjmowanie kontroli nad najwiekszymi polskimi koncernami i firmami. Pieniadze lokowali np. w bankach Szwajcarskich gdzie ich kasa zawiadywal niejaki Vogel, funkcjonariusz sb, pisza o nim np., ze w mlodosci zamordowal staruszke w celach rabunkowych. Morderstwa i zbrodnie sa dla tego ukladu czyms zupelnie normalnym, jak w mafiach sycylijskich.

Dlaczego nic nie piszecie na temat roli kościoła katolickiego, konkordat ,tak samo przyczynili się i nadal mają decydujący glos w sprawie majątku . Do 93-94 roku szło dobrze po Suchodzkiej zaczęło się dziać źle.
Niestety ale nie dźwigniemy się gospodarczo.

kosciol jest jakby posrodku. Na przyklad z jednej strony ksieza potepiali Jaruzelskiego i zagrzewali prawice do boju jednak to w niczym nie przeszkodzilo kosciolowi wystawic innych ksiezy by celebrowali msze na pogrzebie Jaruzelskiego.
Tak wlasnie dziala kosciol dla judeosceptykow i prawicowcow ma Rydzyka dla judeoentuzjastow i lewakow ma Lemanskiego i nawet dla stananistow ma ks. Bonieckiego.

Kardynal z byłym 6 letnim słuchaczem seminarium.

To że upadł komunizm to jest największa ściema nowożytnej Polski.

Okrągły stół - dogadali się i podzielili Polską.

Precz z Komuną !

Normalni wzruszają ramionami ,ci spod logo PiS dostali słowotoku :) Wypada podziekować niepokornym,którzy przyczynili się do upadku poprzedniego systemu i pamiętać o tych ,którzy tej sprawie oddali życie.Między innymi po to,by dziś każdy pleciuga mógł bezkarnie pleść głupoty za pośrednictwem nowoczesnego komputera i sieci ,o której niegdyś nigdy by się takiemu malkontentowi nie sniło i z bezkarnością,o jakiej w wielu krajach wciąż ludziom się nie śni.Wolność to wartość bezcenna,ale niosąca powodzenie jednym ,a porażki innym.Każdy,kto twierdzi inaczej jest kłamcą.Ale wciąż jest to bezcenna wartość.Na ile bezcenna ,pokazali Ukraińcy idący z drewnianymi tarczami pod kule z broni maszynowej.Pozostaje zapytać,gdzie byli współcześni "rewolucjoniści" z otoczenia Kaczyńskiego i skłóconych z nim narodowców,gdy świstały kule,a ZOMO katowało do nieprzytomności i gdzież to schronił się duchowy ,torunski przywódca w niepewny czas.Żenada.Zamilknijcie choć dziś,gdy świat pokłania się również Waszemu Krajowi.Jutro plujcie od nowa,wszyscy zdążyli się przyzwyczaić.

był dobry moment własnie w 89 r lub w ciągu 3-4 lat po , ale niestety swołocz została przy korycie, dogadała sie z klerem i styropianowcami,
teraz tylko czekać na nasz Polski majdan

abbytysys - nasz Majdan już był,przespałeś to i podobnie jak prezes Kaczyński zachowujesz się,jak dojrzały facet,który przespał młodość,w dzieciństwie był lalusiem i nie porozrabiał z procą,nie poganiał za piłką i nie nabijał sobie guzów,więc na stare lata bierze go na rozrabianie,tylko czasy już nie te.Twoja strata,nie ośmieszajcie siętym spóźnionym i pluszowym już w tej chwili buntem.

Proud ty nie kumasz o co chodzi, własnie o to chodzi , to juz nie te czasy, Tym razem może być gorzej i to już w wolnej Polsce, chyba że uwazasz że wszystko jest w porządku

Nigdy nie jest na tyle dobrze,by nie mogło być lepiej.Wolność uzyskano.Wrogowie napili się po bitwach wódki,i ?????? Nie było Was ani w bitwach,ani przy stole,ani przy wódce,dziś chcecie łapać za broń ,przeciwko komu? Malkontenctwo Was uwstecznia,jesteście,jako "socjalna prawica" przewidywalni do bólu,wszyscy przestali sięz Wami i Waszym Prezesem liczyć.Są,bo sa,stałe poparcie garstki zniechęconych bardziej własnym starczym losem,niż sytuacją staruszków,zwolenników zamordyzmu i zwykłych pieniaczy,którzy pienić będą się zawsze.Przegrywacie wszystkie wybory jak leci i wciąż utyskujecie.Bezkarnie.Za słuszne utyskiwanie kiedyś wywozono w bagazniku nad wodę i wrzucano do niej.Ale wtedy Was nie było.