To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Powstaje film o tragedii z 1913 roku

Zdjecie Bohumil Hanc FOT. Materiały producenta

Była jak z obrazka. Slavka, żona czeskiego mistrza narciarskiego Bohumila Hanča prosiła męża, by zrezygnował z udziału w kolejnych zawodach, tym bardziej że była w wysokiej ciąży. Nie posłuchał. 24. marca 1913 roku ukradkiem wyszedł z domu. Przed siódmą rano był już przy Labske boudě z drewnianymi nartami, gotowy do wyścigu. Nigdy już do Slavki nie wrócił. Z wyprawy nie wrócił także jego przyjaciel Václav Vrbata.

Tragedia sprzed 108 lat nadal jest w Czechach żywa. Kolejnym pokoleniom przekazywano historię Hanča i Vrbaty o niezłomności synów gór i przyjaźni aż do śmierci. Powstały opowiadania, słuchowiska radiowe, spektakle teatralne, legendy i opowieści, także film. Historia ta była zmieniana, w zależności od potrzeb aktualnych władz. W opowieści, oprócz dwóch Czechów, był bowiem trzeci bohater - Niemiec Emerich Rath. Jego rola przez komunistów i wcześniej w czasach I Republiki Czechosłowackiej była pomijana. Przyjaźń czesko-niemiecka, na dodatek na terenie Sudetów, nie pasowała do budowania legendy. Teraz, kolejne pokolenie ma wreszcie poznać całą prawdę, podaną przez filmowców. Tomáš Hodan, reżyser i scenarzysta pracował nad scenariuszem sześć lat, podobno przygotował aż 12 wersji filmu „Posledni zavód” (Ostatni wyśig). Zagłębił się we wszystkie dostępne materiały historyczne, chce pokazać ostatnie zawody mistrza Hanča, niemal minuta po minucie. Realizację filmu rozpoczął symbolicznie, biegiem na 50 kilometrów w jednym z praskich parków. 50 kilometrów liczył bowiem dystans tamtych zawodów na biegówkach, na grzebieniu Karkonoszy w 1913 roku. Osiągnięty przez reżysera czas: 4. godziny i 28 minut.

Mistrz z Sokola

Bohumil Hanč, 26-letni murarz i tkacz z Jilemnicy był pionierem narciarstwa w na terenie Czech w ramach Austro-Węgier. Po raz pierwszy wygrał zawody, bieg na 50 kilometrów, w 1907 roku. Od tamtego zwycięstwa mógł używać mistrzowskiego tytułu. Wygrywał również w następnych latach, w 1908 i 1909 roku. Starszy o rok Václav Vrbata był jego przyjacielem, a znali się z Sokola, jak nazywano ośrodki sportowe dla młodzieży i dorosłych, które powstawały wówczas w najmniejszych nawet miejscowościach. Razem służyli również w cesarskiej armii w Sarajewie.

Znali się też z Niemcem Emerichem Rathem, wówczas 30-letnim, wybitnym sportowcem wielu dziedzin (boks, bieganie, kanoistyka, łyżwiarstwo, narciarstwo także tramping). Rath i Hanč wystartowali w tamtym wyścigu, Vrbata też wyruszył w góry, chciał popatrzeć.

W opowieści dochodzi wątek ówczesnych, napiętych stosunków czesko-niemieckich. Organizatorzy podobno naciskali Hanča, by wystartował, bo bez jego udziału Czesi nie mieli szans na zwycięstwo. Właśnie dlatego mistrz miał się wykraść z domu gnany ambicją, czy też chęcią pomocy kolegom narciarzom. 15. zawodników (było sześciu sportowców i dziewięciu turystów, których marzeniem było jedynie wzięcie udziału w zawodach) dotarło na miejsce startu przy Labske boude dzień wcześniej, Hanč podobno stawił się tam tuż przed startem. 24. marca 1913 roku, rano była piękna pogoda, wiosennie, 8 stopni Celsjusza, świeciło słońce. Zawodnicy wybrali się w trasę w samych koszulach i spodniach.

Wiadomo na pewno, że Hanč nie miał płaszcza (kurtki), ani nawet czapki. O godzinie 07:55 zaczął padać deszcz, a o 9:00 nagle ochłodziło się i zaczął padać śnieg. Emerich Rath i inny zawodnik - Karel Jarolímek poddali się z powodu otarcia nóg. O godzinie 10:20 wzmógł się wiatr, padał gęsty mokry śnieg. Poddali się również inni zawodnicy. Sędziowie odgwizdali koniec biegu, ale Hanč nie słyszał gwizdków, ani, w zamieci śnieżnej, nie widział sędziego. Mistrz został na trasie sam, choć nie miał o tym pojęcia. Biegł dalej.

Pobiegli na ratunek

Po godzinie 13:00 w Labske boude było już nerwowo. Jarolímek, Rath i sędzia Fischer wyszli na biegówkach na ratunek, w trzech różnych kierunkach, aby szukać mistrza. To właśnie Emerich Rath znalazł Hanča zupełnie wyczerpanego, w malignie, bo ten nie był w stanie powiedzieć nic sensownego. Rath, nadludzkim wysiłkiem, niósł go na plecach przez pół kilometra w kierunku Labske boudy. Nie dał dalej rady i pobiegł po pomoc. Nieprzytomnego Hanča udało się przetransportować do ciepła na saniach. W schronisku jednak zmarł. I tu zagadka, mistrz miał na sobie płaszcz (kurtkę) i czapkę. Następnego dnia, niedaleko miejsca znalezienia mistrza narciarstwa odkryto zamarzniętego Václava Vrbatę. Był w samej koszuli i spodniach, bez płaszcza i czapki. Dodajmy, że w 1913 roku nie było odpowiednich środków łączności, ani sprzętu narciarskiego, ani funkcjonalnych ubrań termicznych. Nie przewidywano nawet pogody, nie spodziewano się, że warunki tak radykalnie się zmienią i zabiorą dwa młode życia.

Legendy

Hipoteza jest taka, że Vrbata, który był jedynie obserwatorem zawodów, znalazł zziębniętego przyjaciela i pożyczył mu części garderoby. Czy namawiał go do ukończenia biegu mimo wszystko, czy też przeciwnie, namawiał do poddania się? Dlaczego oddał mu część odzienia, tym samym narażając się na zamarznięcie? Jaki był jego plan na ocalenie siebie w zawiei śnieżnej? Wiadomo, że o obecności Václava Vrbaty na trasie nikt z organizatorów zawodów nie wiedział. Znaleźliśmy również opinię (horydoly.cz) pod tytułem: Hanč i Vrbata: ambicja, tragedia, mit. „Przyczyną tragedii były narodowe i osobiste ambicje narciarza, a Związek Narciarzy i Klub Czeskich Turystów zrobili z Hanča bohatera a z Vrbaty jego niezłomnego ratownika. Co się stało podczas ich spotkania, nikt się już nigdy nie dowie. Każda chwila zawodów, dzięki wnikliwemu śledztwu policji, została zbadana. Tylko półtorej godziny, kiedy obaj, każdy osobno, a może tylko chwilę razem, walczyli o życie, nie udało się zrekonstruować.”

Vrbatę znaleziono między Harrachovými kameny i Zlatým návrším, które dziś, na pamiątkę Vrbaty nazywa się Vrbatovo návrší. Tragedię upamiętniają dwa pomniki z kamieni: „Mistr Hanč, 26.03.1913, 50 km” znajdujący się między Vrbatovou  i Labskou boudou, gdzie Rath znalazł wycieńczonego mistrza oraz symboliczna mogiła Hanča i Vrbaty między Vrbatovou boudou i Harrachovými kameny, gdzie znaleziono ciało Vrbaty. Dzień tamtej tragedii - 24 marca - jest oficjalnie Dniem Służby Górskiej w Czechach. Był to pierwszy odnotowany przypadek zaginięcia i śmierci narciarza w Karkonoszach a transport wycieńczonego mistrza na saniach uznano za początek formowania się ratownictwa górskiego. Piękna Slavka Hančová urodziła pogrobowca - Bohumila. Nigdy już nie wyszła za mąż, zmarła w 1940 roku, w wieku 50. lat.

Wegetarianin, jako wzór

Losy Emericha Ratha (1883 – 1964) po tej tragedii, to osobna historia.Ten czeski Niemiec, wychowany w górach na Broumovsku, jeden z pierwszych narciarzy na terenie Czech i jeden z pierwszych mistrzów, brał udział w wielu sportowych zawodach, w różnych dyscyplinach. Na przykład w zawodach chodu; od 1905 roku wygrał w Niemczech 11 turniejów na 50 kilometrów, niosąc ze sobą wyposażenie ważące ok. 30. kilogramów, w 1909 roku z rekordowym czasem 6:13. Co nas szczególnie zainteresowało, w wieku 16 lat został wegetarianinem a jego doskonałe sportowe wyniki sprawiły, że ministerstwo wojny Rzeszy myślało nawet o wprowadzeniu jarskiego jedzenia dla żołnierzy (źródło: Wikipedia). Osiągnął wiele sportowych doskonałych wyników. Nie dość na tym. Podczas II wojny światowej ukrywał u siebie Borisa Efenberga, żyda niemieckiego pochodzenia. Po wojnie nie uznał się za Niemca i uniknął wysiedlenia. Mieszkał później w Pradze, gdzie prowadził sklep z wyposażeniem dla sportowców i trampingu. Komuniści zlikwidowali jego kramek i osadzili na rok w więzieniu za „popularyzowanie zachodniego stylu życia”. Potem Rath wrócił do Broumova, gdzie sprzedawał resztki majątku, do tego stopnia, że został bezdomny (w grę wchodziły również niesnaski z rodziną). Zmarł na zawał serca w szpitalu w Broumově w wieku 79 lat.

Synowie gór

W 1956 roku czechosłowaccy filmowcy przybliżyli kolejnemu pokoleniu historię Hanča i Vrbaty. Powstał film „Synowie gór” w reżyserii Čenka Duby, w role głównych bohaterów wcieli się: Josef Bek, jako Hanč i Jiří Vola (Vrbata). Film, zresztą całkiem poprawny i ciekawy, choć kręcony w czasach poststalinowskich, kompletnie pomija wątek Ratha. Sam Emerich Rath pojawia się natomiast w tym filmie w małej rólce gajowego; po latach, już bez politycznych kontekstów, jawi się tam niemal jak Duch Gór - Karkonosz. Ale to może zbieżność skojarzeń. Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, w jaki sposób Emerich Rath, jeden z głównych bohaterów, ratowników z 1913 roku, znienawidzony przecież przez komunistów, miał w ogóle szansę na zagranie w tym filmie, a jednocześnie, jako postać historyczna całej opowieści został w filmowej opowieści pominięty?

Morsowanie w Pradze

Na te pytania może odpowie kolejna ekipa filmowa. Ponoć zdjęcia do „Synów gór” były kręcone przy - 22 stopniach Celsjusza. I tym razem chodziło o zachowanie jak najwierniejszych warunków pogodowych. Głównie o to, aby nie było słonecznie. Aktorzy przeszli najpierw morsowanie w Pradze, by zyskać odporność, ćwiczyli także bieg na drewnianych nartach, które specjalnie na potrzeby filmu wytworzył fachowiec Miroslav Pivinička. - W tym filmie nie będzie aktorów, bohaterów opowieści. W tym filmie bohaterką będzie pogoda - zapowiada reżyser Tomáš Hodan.

Główną rolę Bohumila Hanča zagra Kryštof Hádek. - Mam ten zaszczyt - mówi aktor. W rolę Emericha Ratha wcieli się Marek Adamczyk. Całość realizuje firma producencka Punk Film. Producent filmu Ondřej Beránek narzeka, że pandemia spowodowała znaczne obniżenie kwot od sponsorów. Co prawda od głównego sponsora, Czeskiego Funduszu Kinematografii, filmowcy otrzymali 10 mln koron, ale resztę, 25 mln koron, musieli zgromadzić od innych strategicznych sponsorów, a także od zwykłych przyszłych widzów, metodą crowdfunding (zbiórka pieniędzy za nagrody). W październiku 2020 roku ruszyła zbiórka. Chodziło o zebranie dodatkowych dwóch milionów koron głównie na efekty specjalne, aby „wskrzesić” cyfrowo dawną Labskou boudę, która spłonęła w 1965 roku (na jej miejscu komuniści zbudowali „betonowe monstrum”). Pieniądze od przyszłych widzów były też wykorzystane na dodatkowe dni zdjęciowe w Karkonoszach. Autorom zależy na tym, aby podczas projekcji w kinach powiało grozą a widzowie naprawdę mogli odczuć emocjonalnie przenikliwe zimno. Za finansowe przyłączenie się do projektu nagrodami były: ręcznie robione na drutach rękawiczki, czapki i skarpetki, kurs morsowania i narciarstwa, udział w imprezach, w tym w uroczystej premierze, wycieczka na biegówkach z reżyserem i głównymi aktorami filmu. Udało się w ten sposób zebrać ponad milion koron. Podczas zdjęć uczestnicy ekipy mieli na twarzach maseczki. Premiera filmu odbędzie się w lutym 2022 roku. Machina promocyjna filmu ruszyła razem ze zbiórką pieniędzy. W kraju miłośników hokeja i narciarstwa, jak się zdaje, premiera tego filmu jest oczekiwana z niecierpliwością.

Ekipa filmowa, Fot. materiały producenta
Emerich Rath
Kadr z filmu „Synowie gór” z 1956 roku. Z prawej Josef Bek, jako Bohumil Hanč.
Kryštof Hádek w pozie Bohumila Hanča z archiwalnej fotografii.Fot.Materiały producenta
Bohumil Hanc i Emerich Rath. Fot. Materiały producenta

Komentarze (7)

Film powinien być puszczany przed parkiem na szlabanach, dla tych jełop.ów co w samych majtkach wybierają się w Karkonosze.

A może zabrał mu ciepłe ubranko i tym samym skazał go na pewną śmierć. W sumie to zróbcie tak, aby fajnie było.

A kogo ta historia interesuje? O jakichś Czechach???

Lucyfer jest tylko jeden........ zawsze znajdzie się taka menda jak to bezmózgowie pod głupim trolowskim pseudonimem i sieje swoją głupotę myśląc, że jest dowcipnym

Zawsze się znajdzie jakiś troll, który z braku inwencji nazwie się np. wPISdu, który musi zaznaczyć obecność swoim miernym poziomem inteligencji. Ale jak już się tak nazwałeś, no to idź wp.izdu, pajacu.

Tragedia kraju z łajna sprzedanego za 500plus.

Na łapówkę wyborczą 500+ idzie 40 miliardów rocznie! A na całą służbę zdrowia ok. 109 miliardów! Polska to chory kraj. Dosłownie i w przenośni.
Ale też wiem, że gdyby jakaś partia powiedziała "zabieram 500+ i przekazuję na niedoinwestowaną oświatę i będącą na skraju zapaści służbę zdrowia", to przegrałaby z kretesem.
Polska jest w pułapce 500+ i długo się z niej nie wydobędzie. To jest aktualnie największy polski problem.
Zamiast nowych dróg, mieszkań, szkół i szpitali, Polacy kupują niemieckie szroty, koreańskie telewizory, chińskie komórki oraz polską wódę i browary.

A drugi, równie duży problem, to finansowanie pralni mózgów zwanej kościółkiem. W skali kraju (to co daje państwo oraz wierni) to prawdopodobnie połowa budżetu służby zdrowia, a może nawet cały?

Czas na sczęznięcie[twoje idioto].