Rząd planuje przyznać wszystkim nauczycielom 50 dni wolnego w ciągu roku do wykorzystania w czasie, gdy nie ma lekcji. Dziś wśród pedagogów jest z tym bardzo różnie.
Nauczyciele samorządowi zatrudnieni w przedszkolach czy dyrektorzy placówek oświatowych mają 35 dni urlopu wypoczynkowego. Pozostali – jak wylicza „Dziennik Gazeta Prawna” – mogą liczyć nawet na 3 miesiące. Chodzi o to, że do przysługującego im urlopu można dodać dni wolne od zajęć. A to przecież wakacje, ferie zimowe, kościelne rekolekcje i inne tego typu jak tzw. „dni dyrektorskie”, które zarządza się w przypadku długich weekendów.
„Resort edukacji chce jednak ukrócić takie sytuacje. Zaproponował związkowcom, aby do nowelizacji Karty nauczyciela wpisać, że nauczyciel szkół feryjnych (samorządowych) ma prawo do 50 dni roboczych udzielanych zgodnie z planem urlopów. Nie mógłby jednak wybrać dowolnego dnia w ciągu roku (jak jest w przedszkolach), ale tylko te wolne od zająć dydaktyczno-wychowawczych.” – informuje „Dziennik Gazeta Prawna”.
Kto na tym skorzysta? Nauczyciele i związkowcy mówią, że nikt i wyliczają, że każdy z nauczycieli straci na tym rocznie 6 dni wolnego. Dlatego zdania na temat planu MEN są raczej nieprzychylne. Dyrektorzy i pedagodzy zastanawiają się, jak miałoby to być rozwiązane. „Załóżmy, że będzie 50 dni roboczych wolnego dla nauczycieli uczących w szkołach. Dziś mamy 45 dni roboczych wakacji, 10 dni roboczych ferii zimowych, nie wspominając już o wolnych 'dniach dyrektorskich’. Czy to znaczy, że nauczyciele po wykorzystaniu tych 50 dni mają przychodzić do placówki i np. porządkować swoje miejsce pracy, a może przełożeni wymuszą na nich wypisanie wniosku urlopowego kosztem krótszych ferii lub wakacji.”– zastanawia się cytowany w artykule Sławomir Wittkowicz, przewodniczący WZZ „Forum-Oświata”.
Możliwe, że – jeśli zmiany zostaną zaakceptowane – wejdą w życie już w 2022 roku.
News4Media, fot.: News4Media