„Nikt nie umiera na Ziemi
dopóki żyje w sercach tych,
którzy zostają”.
Lubiana przez wszystkich, bardzo szanowana, uczciwa i skromna, uśmiechnięta, miła, dobra i wrażliwa nauczycielka biologii i wieloletnia wicedyrektora Szkoły Podstawowej nr 14 (obecnie SP nr 7). Uczniowie nie wahali się powierzać Jej sekretów. Z dziećmi i ich rodzicami nawiązywała serdeczny kontakt. Ponieważ Jolanta przez lata mieszkała z rodziną w budynku szkoły, nierzadko zdarzały się wieczorne wizyty uczniów z prośbą o rozwiązanie różnych problemów i kłopotów. Nigdy nie odmawiała pomocy.
Jolanta Mirosława Maliszewska, z domu Januszewska, urodziła się w Nowych Święcianach, a do 1946 roku mieszkała w Wilnie. Rok później rodzina repatriantów dotarła do Szklarskiej Poręby, gdzie ojciec Wiktor dostał pracę w PKP, jednak w 1949 roku służbowo przeniesiono go do Jeleniej Góry. Tutaj Jolanta ukończyła szkołę podstawową i I LO im. Stefana Żeromskiego. Po maturze, podczas nauki w Studium Nauczycielskim we Wrocławiu, poznała Ryszarda Maliszewskiego. Oboje z dyplomem SN jako nauczyciele rozpoczęli pracę w Jeleniej Górze. W 1960 roku zawarli związek małżeński, w którym szczęśliwie, w miłości i zgodzie, przeżyli 43 lata, do śmierci Ryszarda w 2003 roku. Jolanta ukończyła studia zaoczne na Wydziale Biologii Uniwersytetu Wrocławskiego.
– Z Jolą rozmawiałyśmy bardzo często, czasem dwa razy dziennie, niejednokrotnie wieczorem – wspomina koleżanka Helena Irena. – Ile myśmy godzin przegadały, wspominając dawne lata… A było o czym wspominać. Znałyśmy się od 1960 roku, od początku pracy w ówczesnej Szkole Podstawowej nr 12, która mieściła się przy ulicy 1 Maja. Następnie szkoła nr 14 i tam razem przez 20 lat. Wspólne wieczorki nauczycielskie, akademie tak wtedy modne, zabawy sylwestrowe, spotkania imieninowe. 61 lat minęło jak jedna chwila. Jola była bardzo dobrą koleżanką, dyskretną, widzącą w ludziach ich dobre strony, złych nie chciała pamiętać. Brakuje mi rozmów z Nią, czasem o wszystkim i o niczym, tylko dla usłyszenia głosu. Zadzwoniłam do Joli 31 października. Po dłuższej chwili słyszę: – Nie pogadamy, bardzo źle się czuję. Jej głos był słabiutki, cieniutki. Szok! Bo nigdy wcześniej nie słyszałam tak smutnie wypowiedzianych słów. Do tej pory brzmią mi w uszach ostatnie zdania Joli. Wiedziałam, że jest w szpitalu w ciężkim stanie, ale nie wierzyłam w Jej odejście od nas na zawsze, piątego listopada. Do tej chwili w to nie wierzę i podświadomie czekam na telefon. Bardzo trudno wspominać różne wspólne, w tym dość zabawne historie. Mówić: „Było, przeszło, minęło”. Nie mówię: – Jolu żegnaj, ale do zobaczenia w lepszym świecie, bo obecny bardzo nas martwił.
– Gdy ja (rocznik 1969) i brat Piotr (rocznik 1973) pojawiliśmy się na świecie, Tata i Mama pracowali na dwóch etatach, popołudniami w szkołach wieczorowych dla pracujących, by z marnych pensji nauczycielskich utrzymać dom i rodzinę. Latem rodzice zawsze dorabiali jako kierownicy ośrodków kolonijnych, m. in. jeleniogórskiej Celwiskozy w Chłopach. Mama była osobą bardzo ciepłą, kontaktową, o bardzo wysokiej kulturze osobistej i kulturze słowa, oczytaną, o rozległej, wszechstronnej wiedzy. Kochała przyrodę i otaczający świat. Cieszyła się z najmniejszych rzeczy. Mama bardzo lubiła podróżować, zwiedzać Polskę, odkrywać jej piękno. Ciekawość świata, miejsc i ludzi powodowała, że mimo starszego wieku, chorób i ograniczeń ruchowych, bez zastanowienia decydowała się na każdą propozycję wyjazdu. Aby móc odwiedzić nieznane miejsce, odkryć jakąś legendę czy historię, przeżyć coś nowego – wspomina syn Jarosław Maliszewski.
– Takich wyjazdów było naprawdę wiele. Ich głównym organizatorem, niewyczerpalnym pomysłodawcą i zarazem wykonawcą był mój brat Jarosław. To dzięki opiece i staraniom Jarka Mama żyła na „pełnej petardzie”. Ciągłe inspiracje i różne pomysły brata spowodowały, że Mama mogła zobaczyć ciepłe, egzotyczne kraje, odwiedzić miejsce swoich narodzin, jeszcze raz cieszyć się pięknem ukochanego miasta Wilna, rok w rok oddychać bryzą Bałtyku. Mama na bieżąco obserwowała i śledziła zmiany w regionie. Interesowała się zabytkami, architekturą, oryginalnymi okazami przyrody. W słoneczne dni podziwiała widoki Karkonoszy i stoki Gór Izerskich. Bez brata i jego zaangażowania to wszystko byłoby niemożliwe, ale też nie byłoby to możliwe bez charakteru Mamy i ciekawości do tych podróży. Dla nas, Jej bliskich i domowników, z którymi na co dzień dzieliła swoje życie, Mama była niezwykłym człowiekiem. Tak naprawdę Jej śmierć i nagłe odejście sprawiły, że dopiero teraz wszyscy w domu zaczynamy odczuwać, kogo tak naprawdę utraciliśmy bezpowrotnie i jakim wielkim darem od Boga była możliwość obcowania z Nią przez te wszystkie lata. Choć organizm 84–letniej Mamy był rzeczywiście wyeksploatowany długoletnią walką z przewlekłymi chorobami, to do końca, aż do chwili śmierci, Jej umysł był piękny, jasny i światły. Pomimo ograniczeń ruchowych Mama ciągle była ciekawa świata i ludzi, kochała ich i zawsze była na nich otwarta. Mama przekazywała nam radość życia. Po Jej odejściu w domu panuje smutek i nostalgia, przy okazji wspomnień oczy ciągle napełniają się łzami. Żywię nadzieję, że wielu Czytelników „NJ” znających Mamę, czytając moje osobiste wspomnienia o Niej, przypomni sobie własne spotkania z Jolantą Maliszewską, odczuwając radość, być może wzruszenie czy ciepło w sercu – mówi młodszy syn Piotr Maliszewski.
– Zawsze podziwiałam Jolę za pozytywny stosunek do otaczającego nas świata, koleżeńskość, serdeczność, umiejętność zauważania drobnych, lecz ważnych szczegółów, ciepło i życzliwość, którymi potrafiła się dzielić – wspomina przyjaciółka Hanka Szklanik. – Otoczona była kochającą Ją rodziną. Czuła ich miłość i z dumą o nich opowiadała. Obaj synowie są wspaniałymi ludźmi, o wnukach mogła mówić godzinami. Była dla nich nie tyle Babcią, co przyjaciółką, powierniczką i pocieszycielką. Najstarsza wnuczka, Karolina, świetnie sobie radzi na Akademii Medycznej w Gdańsku, wnuk Jakub, uczeń szkoły sportowej w Legnicy, strzela meczowe gole, druga z wnuczek. Natalia, uczennica I LO w Jeleniej Górze najbardziej skradła serce Babci Jolanty okazywaną czułością, potrzebą bliskiego kontaktu i wypiekami cukierniczymi (przepyszne torty), wykonywanymi samodzielnie już od najmłodszych lat. Państwo Maliszewscy, jako jedni z pierwszych, wybudowali dom na Osiedlu Czarne. Jola aktywnie uczestniczyła we wszystkich lokalnych wydarzeniach, przez kilka lat prowadziła przykościelną kronikę. Zaprzyjaźniła się z sąsiadami, obchodząc wspólne uroczystości. Wiele razy jeździła na wczasy do Pogorzelicy, gdzie „gwoździem programu” były bezy z pobliskiej cukierni, które Jola uwielbiała. Sama była wyśmienitą, znakomicie gotującą gospodynią domową. Ostatnio pokochała ośrodek w Sianożętach, bliskość morza i swobodę.
Jolantę wyróżniały wszechstronne zainteresowania. Od wczesnej młodości Jej największą życiową pasją była muzyka klasyczna i opera. Miała bogatą kolekcję płyt z muzyką poważną. Jako stałej bywalczyni koncertów w jeleniogórskiej Filharmonii Dolnośląskiej, wybrano Jej stałe miejsce. W kasie Jolantę poznawano po głosie. Ulubionymi kompozytorami Jolanty byli Chopin, Mozart i Bach. Obaj synowie, Jarosław i Piotr, potwierdzają, że ich Mama była wierną fanką wszystkich Konkursów Chopinowskich w Warszawie. Do późna w nocy, a w zasadzie do rana, w ulubionej TVP Kultura śledziła ostatni konkurs. Twierdziła, że szkoda spać, gdy tyle dzieje się w świecie muzyki.
– Mama bardzo przeżyła śmierć ukochanego artysty i śpiewaka, Kazimierza Kowalskiego, którego nocnych audycji o muzyce operetkowej i operowej regularnie słuchała w Programie 1 Polskiego Radia. Jeszcze 22 października, czyli dokładnie dwa tygodnie przed śmiercią, Mama z ukochaną wnuczką Natalią razem zadebiutowały w sali koncertowej Filharmonii Dolnośląskiej, na pierwszym wspólnym koncercie muzyki poważnej „Między tęsknota i miłością”. Mama bardzo czekała na ten koncert i po jego zakończeniu cieszyła się, że udało się Jej doczekać repertuaru, który będzie zachęcał, a nie zniechęcał młodego pokolenia do dalszego romansowania z muzyką klasyczną. Dla Mamy było ważne, żeby Natalia na tym koncercie czuła się komfortowo – podkreśla Piotr Maliszewski.
– Od ponad 30 lat Mama chorowała na RZS, które pomimo różnorodnego leczenia, z upływem lat odbierało sprawność, ograniczało poruszanie i powodowało coraz większy ból stawów – dodaje Jarosław Maliszewski. – Chorobę Mama znosiła z cierpliwością i godnością, podziwiałem Ją za to. Nadal była samodzielna i zawsze chętna do wycieczek po Polsce i Czechach. Była Pięknym Aniołem!
– Odeszłaś bez uprzedzenia, bez ostrzeżenia. Koleżanko, Przyjaciółko z młodych i trudnych, ale wspaniałych okresów życia. Nikt nie potrafił tak ciekawie i z zaangażowaniem opowiadać o Kresach, przyrządzać potrawy z tamtych stron, rozmawiać o przyrodzie, muzyce, literaturze, dzieciach i wnukach. Osobiście, w trudnych chwilach, wielokrotnie doświadczyłam wsparcia Joli. Dawała nam przykład, jak pięknie żyć, jak osiągać wytyczone cele, jak wiedzieć, po co żyjemy. Jolu, Jolanto, Joluś – jesteś i będziesz tak długo, jak długo będą żyć ci, którzy Cię wspominają i pamiętają. Bo, jak mówi irlandzkie przysłowie: „Schronieniem dla człowieka (pamięci o nim) jest drugi człowiek”. Schronieniem Twego istnienia są i będą serca tych, którzy Cię kochali, lubili, znali, którzy zachowają o Tobie wspomnienie, obrazy ze wspólnie spędzonych chwil. Cześć Twojej pamięci – mówi Ewa Larkowska.
Henryk Stobiecki