Wojenne losy ludzi bywają bardzo dramatyczne i często ogromnie skomplikowane. Tak właśnie było z pewną mieszkanką Łomnicy, Gertrudą – Niemką, która przez kilka dziesięcioleci wykonywała niezwykły, jak na kobietę, zawód wiejskiego grabarza. Do jej obowiązków należały nie tylko czynności bezpośrednio związane z pochówkiem, ale także wcześniejsze przygotowanie zmarłych do ostatniej drogi i organizacja cmentarnych uroczystości. Radziła sobie z tym doskonale. Była tak silna, że bywało, iż sama kopała groby, do których cmentarnym wózkiem dowoziła trumny, i sama grzebała zmarłych, bez korzystania z męskiej pomocy. Tak było szczególnie w pierwszych powojennych latach, gdy głównymi „klientami” Gertrudy ciągle jeszcze byli zamieszkujący te okolice Niemcy. Już wtedy jednak, choć czynności wykonywane przez tę Niemkę były przecież jak najbardziej naturalne, pierwsi polscy osadnicy podejrzewali, że Gertruda jest nie tylko grabarzem, a w grobach znikają nie tylko zwłoki. Zapewne dlatego kilka razy doszło do rozkopania świeżych jeszcze grobów.
Swój niezwykły jak dla kobiety, zawód Gertruda zaczęła wykonywać już na początku wojny, gdy zmarł miejscowy grabarz, a powołanych do wojska młodszych mężczyzn po prostu we wsi zabrakło. Przez kilka powojennych lat, gdy Gertruda budziła jeszcze zainteresowanie nowych mieszkańców wsi, mówiono, że pierwsze doświadczenia w grzebaniu zmarłych zdobyła ona przed wojną, pomagając rodzinom i grabarzowi w oporządzaniu zmarłych.
Dziś nikt już nie pamięta, jak to się stało, że Gertruda, Niemka, która nigdy nie nauczyła się poprawnie mówić po polsku, pozostała po wojnie w Łomnicy. Nie wiadomo też, co uchroniło ją przed wysiedleniem. Czy tylko zawód, potrzebny w każdym społeczeństwie, czy może protekcja kogoś, komu zależało na tym, by Gertruda, pozostając w Łomnicy, mogła spełniać nie tylko cmentarne zadania?
Trzech z kopalni
W okolicy zwanej „Sadem”, pomiędzy Łomnicą a Karpnikami, pod niewielkimi wzgórzami kryją się stare kopalnie kwarcu, z których niegdyś wybierano ten minerał na potrzeby mysłakowickiej fabryki porcelany. Te dość płytkie, ale rozległe wyrobiska, kiedyś niemal łączyły podziemnymi korytarzami Karpniki i Łomnicę. Nie ma w tym jednak nic dziwnego, bo złoże kwarcu jest tam tak ułożone, że górnicy, podążając za żyłami minerału, wielokrotnie przekopywali się pod wzgórzami rozdzielającymi wsie.
Starsi mieszkańcy Łomnicy i pobliskich wsi pamiętają do dziś, że już w zimie 1945 roku lub wczesną wiosną 1946 roku po raz pierwszy zauważono, że w pokopalnianych podziemiach ktoś się ukrywa. Kilkakrotnie spostrzeżono ślady na śniegu, z daleka widziano znikających w lesie ludzi. Ktoś nawet twierdził, że ubrani byli w niemieckie mundury. Zorganizowano nawet zasadzki na „agentów Werwolfu”, jak wtedy mówiono, ale ostatecznie nikt nie został zatrzymany. Trudno się temu dziwić, skoro w tej okolicy większość ludności w tamtym czasie stanowili jeszcze Niemcy.
Henryk Stawicki, dziś ponadsiedemdziesięcioletni mieszkaniec Świdnicy, który przez pierwsze powojenne lata mieszkał z rodzicami w domu pod Karpnikami, opowiada, że pamięta, jak w czasie przygotowań do jednej z obław, pod koniec lat czterdziestych, zmienił się… wygląd okolicy, w której obława miała być prowadzona. W miejscu, gdzie tylko trochę zawalona, upadowa sztolnia schodziła w głąb ziemi i gdzie widziano ukrywających się, zaledwie kilka dni później znaleziono już tylko ślad po świeżo zawalonej ziemi, która ostatecznie ukryła sztolnię. Choć nikt w okolicy nie słyszał wybuchu, pan Henryk twierdzi, że widać było, iż dokonano fachowego odstrzelenia kilku, zapewne niewielkich ładunków, i skutecznie zasypano wylot podziemnego korytarza. Pan Henryk opowiada także, iż wtedy w domu jego rodziców mówiło się, że pod ziemią ukryto nie Niemców, tylko schowki, których pilnowali zauważeni tam ludzie. Właśnie wtedy ktoś z mieszkańców wsi zwrócił uwagę, że w okolicy starych kopalń bardzo często przebywa Gertruda, szukająca w lasach opału…
Niewyjaśniona sprawa naturalnym biegiem rzeczy przycichła na dłuższy czas. Nadal jednak często widywano, jak Gertruda krąży po okolicy, zbiera chrust na opał i wychodzi na samotne spacery. Ale dość długo nie kojarzono z plotkami faktu, że w okolicy są czasem widywani obcy, którzy podobno odwiedzają Gertrudę. Dopiero wtedy, gdy dzieci, obserwujące dom niezwykłej dla nich kobiety, zauważyły „męskie pranie”, rozwieszone za drewnianym parkanem i opowiedziały o tym swoim rodzicom, sprawa obcych wróciła. Ktoś doniósł i UB, śledząc Gertrudę, dość szybko namierzyło inne wejście do starych wyrobisk. Zatrzymano wtedy trzech ukrywających się w podziemiach Niemców. Wiejska plotka (czy tylko plotka?) głosiła, że byli to kurierzy, którzy kolejny już raz przez zieloną granicę przechodzili z Czech do Gertrudy, po ukryte pod koniec wojny dobra. Te, których była strażnikiem…
Po schwytanych Niemcach zaginął wszelki ślad, a o Gertrudzie jeszcze długo mówiono, że przed aresztowaniem uratowało ją tylko fakt, iż zgodziła się być „przynętą”. Nie wiadomo, niestety, jak było naprawdę i czy Gertruda rzeczywiście zdradziła. W każdym razie spokojnie, choć samotnie przeżyła wiele kolejnych lat…
Transport z Wojanowa
Gertrudę już w latach pięćdziesiątych władze podejrzewały, że może wiedzieć, gdzie został ukryty transport kilkudziesięciu pak i beczek, które rozładowano z wagonów na stacji w Wojanowie. Już wtedy UB dysponowało bowiem zeznaniem pewnego robotnika przymusowego, który pracował pod koniec wojny w bezpośrednim sąsiedztwie wojanowskiej stacji kolejowej i tam też mieszkał. Człowiek ten twierdził, że widział nie tylko rozładunek wagonów, ale zauważył także, iż transporty rozładowanych pak kierowano w stronę Łomnicy, a z Wojanowa odjechało tam w ciągu około tygodnia kilka dużych transportów. Ponieważ władze dysponowały w tym czasie także innymi informacjami na tan sam temat, zbieżnymi z tym, co podawał ów robotnik, ustalono, że gospodarcze zabudowania pałacu w Łomnicy przez jakiś czas rzeczywiście były miejscem przechowywania dużej ilości pak i beczek. Ale wiosną 1945 roku, w ciągu zaledwie jednej nocy, ładunek ten po prostu zniknął.
Ustalono także, iż jest mało prawdopodobne, by miejscem ukrycia tych transportów stały się zamkowe piwnice i podziemia. Podobno odrzucono taką możliwość dlatego, że uznano za wykluczone, by Niemcy zdecydowali się na ukrywanie czegoś cennego tak blisko grożącego wylewami Bobru. Dlatego władze zainteresowały się starymi, pokopalnianymi wyrobiskami. Stefan B., który w tamtym czasie był milicjantem, twierdzi, że to właśnie od Gertrudy milicja i UB uzyskały potwierdzenie, iż transporty z Wojanowa mogły zostać ukryte w starych kopalniach. Podobno Niemka w czasie jednego z długich przesłuchań przyznała, że wie, iż kopalniane wyrobiska wykorzystano do ukrycia czegoś, co przywieziono m.in. z Wałbrzycha i Wrocławia. Jednak nie umiała wskazać miejsca, gdzie zniknęły paki i beczki.
Stefan B. twierdzi także, iż na początku lat pięćdziesiątych MO i UB zorganizowały wyprawę do tych wyrobisk, ale poszukiwanych ładunków tam jednak nie znaleziono. Jego zdaniem już wtedy większość starych chodników była zawalona i zupełnie niedostępna. Ustalono jednak, że coś dziwnego w tych podziemiach się działo, bo znaleziono tam całkiem świeże ślady kwaterowania kilku osób, puszki po niemieckich jeszcze konserwach i sporo starego, wojskowego oprzyrządowania. Najciekawsze jednak jest to, że w kopalni znaleziono kilkanaście doskonale zachowanych ram po obrazach, co, jak twierdzi Stefan B., wyraźnie dowodzi, że obrazy właśnie z tych podziemi wyniesiono. I to całkiem niedawno.
Jego zdaniem ani milicja, ani UB nie dysponowały w tym czasie specjalistami, którzy umieliby odczytać ślady ukryć, które, jak twierdzi, po prostu tam były. – Ja tam chodziłem. Tylko myśmy nie umieli ich znaleźć. A ja sam tę okolicę obserwuję do dziś i jestem pewien, że interesuje ona nie tylko mnie – kończy rozmowę, kategorycznie nie godząc się na pokazanie miejsca, w którym przed pół wiekiem wszedł z ekipą MO do podziemi.
Milczała do końca
Już pierwsi Niemcy, którzy w latach sześćdziesiątych zaczęli przyjeżdżać do Polski, i to zarówno ci z byłej NRD, jak i z ówczesnej RFN, swoje wizyty w Jeleniogórskiem podobno często zaczynali od odwiedzin u Gertrudy. W tamtych latach takie odwiedziny budziły zapewne więcej zazdrości o przywiezione z Zachodu dobra, niż podejrzeń o powrót po ukryte pod koniec wojny mienie. A ponieważ Gertruda często dzieliła się tym, co jej przywożono, wizyty gości z Niemiec odbierano jako całkiem naturalne. Wszak Gertruda była Niemką, jednym z nielicznych świadków tego, co na tej ziemi działo się po wojnie. Było więc normalne, że to właśnie ona miała opowiadać gościom o lasach ich ziemi i domów.
Kilku ludzi, którzy twierdzą, że dobrze pamiętają Gertrudę, opowiada, że jednak już wtedy byli przekonani, iż ta kobieta była nie tylko grabarzem. Taką opinię podziela także ktoś, kto przez wiele lat był jednym z najbliższych sąsiadów Gertrudy. Mężczyzna ten nie ukrywa, że przez lata świadomie zabiegał o przyjaźń kobiety, która kiedyś powiedziała mu: – Kto znajdzie to, co jest ukryte w Łomnicy, na zawsze będzie bardzo bogatym człowiekiem. Tyle wiem i tylko tyle mogę ci powiedzieć.
Jego zdaniem Gertruda z całą pewnością widziała, że właśnie w Łomnicy ukryto transporty, które dotarły do Wojanowa. Jest jednak możliwe, że nigdy nie poznała dokładnego miejsca, w którym je schowano.
Wiedziała natomiast z całą pewnością, gdzie sama ukrywała w ostatnich dniach wojny i przez wiele powojennych miesięcy rodzinne majątki i skarbczyki. Podobno długi czas wydawała gościom z Niemiec te, który były ukryte, nie tylko na łomnickim cmentarzu. Bo Gertruda, zarówno pod koniec wojny, jak i już w czasach masowych wysiedleń, niemal każdą pracę na cmentarzu wykorzystywała do ukrycia, głównie w starych grobach, tych depozytów, które jej powierzano. Ktoś, kto do dziś chodzi jej śladami, twierdzi, że chyba większość ukrytych po wojnie majątków Gertrudzie udało się zwrócić prawowitym właścicielom. Do dziś podobno schowane są tylko te rzeczy, które trudno byłoby przewieźć przez granicę…
Cmentarz, na którym pracowała Gertruda, zachował się do dzisiaj. Czas i dewastacja zniszczyły natomiast dawny kościół ewangelicki w rodzinnej wsi Gertrudy. Tej właśnie świątyni dotyczy jedna tylko, ujawniona przez kobietę-grabarza tajemnica. Kilka lat po wojnie, bojąc się, że schowane przez nią w jednym z grobów, stare, liturgiczne szaty zgniją, oddała je księdzu, który w tym czasie pracował we wsi. Mówi się, że to była jedyna tajemnica, którą zdradziła.
Bo milczała nawet na łożu śmierci, gdy naciskano, by ujawniła informacje na temat prywatnych schowków i wojanowskiego transportu. Ktoś, kto był świadkiem tych chwil, twierdzi, że Gertruda powiedziała wtedy: -Zmarli i groby nie zdradzają tajemnic.
Tekst i zdjęcie: Marek Chromicz
Archiwum Nowin Jeleniogórskich nr 15, 11.4.2000 r.