Przypominamy tekst z 2000 roku, kiedy wszyscy żyli poszukiwaniami skarbu prowadzonymi przez Władysława Podsibirskiego.
Władysław Podsibirski, eksplorator, który już od dawna i z ogromnym uporem przeszukuje podgórze Karkonoszy pomiędzy Piechowicami, Sobieszowem, Michałowicami i Jagniątkowem, od pewnego czasu ma spore kłopoty. Polegają one na tym, że prowadzone przez niego roboty zostały wstrzymane, a wojewoda dolnośląski dotychczas nie podpisał umowy, mocą której byłyby ustalone zasady ujawnienia i podziału odkrytych przez W. Podsibirskiego skarbów.
Poszukiwacz ten proponuje władzom nie tylko ograniczenie swojego udziału w podziale znaleziska do 10 proc. ich wartości, ale deklaruje także i to, że nie będzie domagał się wydania mu przedmiotów zabytkowych, będących skarbami kultury narodów Europy. W. Podsibirski w przedstawionym władzom projekcie umowy deklaruje także gotowość pełnej współpracy z władzami w odkrywaniu skarbów, a także stałe uczestnictwo uprawnionych służb w procesie otwierania i zabezpieczenia schowków. Jego zdaniem schowki ukryte na przedgórzu Karkonoszy są główną składnicą zrabowanych w latach wojny dóbr kultury o wartości, którą dziś trudno jest określić. W każdym razie, jego zdaniem, chodzi tu o majątek wart dziś dziesiątki miliardów marek.
Oczekując na decyzję władz, W. Podsibirski zaczyna się ostatnio bardzo niecierpliwić. W górach bowiem stoją już od tygodni kosztowne maszyny przygotowane do odsłonięcia wejść i wyjazdów, a każdy dzień oczekiwania generuje spore koszty. A tymczasem W. Podsibirski, po sierpniowej decyzji o wstrzymaniu robót, czeka na ostateczne rozstrzygnięcia władz. Roboty wstrzymano decyzją specjalnego zespołu wojewody dolnośląskiego, który nadzoruje tego rodzaju działania. Jak twierdzi W. Podsibirski, wstrzymanie robót miało mieć charakter tymczasowy, na czas dokonania odpowiednich uzgodnień i podpisania umowy o warunkach prowadzenia poszukiwań. Jej podpisanie byłoby równoznaczne z oczekiwaną przez niego decyzją pozwalającą na wznowienie robót. Ale do podpisania tego dokumentu nikt wojewody zmusić nie może. Tym bardziej, że na pewno jest w tej sprawie sporo wątpliwości.
Poszukiwacz
W. Podsibirski zawodowe poszukiwanie skarbów rozpoczął 5 marca 1977 roku. Tego bowiem dnia po raz pierwszy kupił potrzebną mu informację. Takich zakupów było później wiele, a droga, którą przeszedł, jest bardzo kosztowna. Początkowo prowadziła ona przez Górny, a dopiero później przez Dolny Śląsk. Tu ów poszukiwacz skarbów zakotwiczył już na dłużej. Jak opowiada, w 1988 roku, po wielu latach poszukiwań świadków i dokumentów, udało mu się ustalić, że na terenie leżącym pomiędzy Piechowicami, Jagniątkowem, Sobieszowem i Michałowicami ukryto niemal wszystkie skarby zrabowane w okupowanej Europie. Jego zdaniem z tym terenem, a także z Górami Sowimi i zamkiem w Książu wiąże się wiele, nie tylko wojennych tajemnic. Podsibirski twierdzi bowiem, że najcenniejsze informacje, już po wojnie, ukrywali także Rosjanie, nie dopuszczając polskich władz do wielu zajętych przez nich miejsc. Tak właśnie miało być m.in. Książu, gdzie w podziemnej fabryce, już po wojnie, pod rosyjskim zarządem, nadal pracowali holenderscy Żydzi. O tym, że wojna dobiegła końca, dowiedzieli się od Rosjan, którzy niemieckich strażników zamienili w więźniów. Wojenna załoga tej fabryki, wzmocniona Niemcami, zdaniem Podsibirskiego jeszcze przez kilka powojennych miesięcy pracowała po ziemią, teraz na potrzeby sowieckiego imperium. Jego zdaniem takich sytuacji na Dolnym Śląsku było znacznie więcej. Dlatego przez wiele powojennych lat nie było żadnych szans na penetrację tych miejsc, które po wojnie najbardziej zainteresowały Rosjan.
Losy podziemi – najważniejszych schowków ukrytych na Pogórzu Karkonoszy, są nieco inne. Do nich bowiem Rosjanie nigdy nie weszli i nigdy też nie ustalili dokładnej lokalizacji ukryć, choć szukali ich intensywnie, a nawet od strony Michałowic drążyli specjalny tunel. Zdaniem Podsibirskiego miejsca te były i nadal są pilnowane przez Niemców, którzy po wojnie pozostali na tym terenie. Jednym z takich strażników był pewien Niemiec, pułkownik SS z Wałbrzycha, który po wojnie osiadł w Cieplicach jako fryzjer i długie lata dozorował okoliczne schowki. A jest ich na tym terenie podobno ponad sześćdziesiąt. Podsibirski twierdzi że takich hierarchicznie zorganizowanych strażników było i nadal jest kilkunastu.
Czekałem długo
W. Podsibirski przekonuje, że już dziesięć lat temu uzyskał dowody na istnienie wielkich, podziemnych obiektów po górą Sobiesz w Piechowicach. Prawdziwe badania terenowe mogły jednak zostać rozpoczęte dopiero kilka lat później, gdy pojawiła się gwarancja, że ujawnione dobra nie zostaną z Polski wywiezione. Podsibirski chce bowiem, by stały się one własnością skarbu państwa, a te, których pochodzenie uda się zidentyfikować, by wróciły do prawowitych właścicieli.
Materiały, które potwierdzają istnienie piechowickich podziemi i ich cenną zawartość, ów poszukiwacz uzyskał w ciągu lat badań zarówno w Niemczech, jak i w Kanadzie oraz Boliwii. Tam bowiem po wojnie osiedlili się ci, którzy na temat skarbów pod Sobieszem wiedzą najwięcej. Sporo materiałów udało się zdobyć także w Polsce. Dzięki temu Podsibirski posiada, jak twierdzi, niemal kompletną wiedzę, nie tylko gdzie i jakich wejść i wjazdów należy szukać, ale i wiedzę o tym, co w tych podziemiach ukryto.
Tym, co mogą zawierać podziemia Sobiesza, Podsibirskiemu udało się w ciągu kilku ostatnich lat zainteresować nawet najwyższych urzędników, a tym także kilku ministrów. Wiele posiadanych przez niego dokumentów nosi stemple rządowych kancelarii, poświadczające przekazanie materiałów i map. Był nawet taki czas, w którym powołano pod przewodnictwem jednego z wicepremierów rządowy komitet do nadzorowania tych spraw. Z poszukiwaniami na Sobieszu wiąże się także dość tajemnicza sprawa przejęcia, jak twierdzi Podsibirski, przez UOP, kilku ważnych, oryginalnych dokumentów dotyczących poszukiwanych skarbów. W każdym razie istnieje w tej sprawie korespondencja, a nawet skarga Podsibirskiego do prokuratury, na bezprawne, jak twierdzi, działania władz.
„Czekałem długo i mogę poczekać jeszcze trochę. Ale jest już najwyższy czas na otwarcie tych podziemi i przejęcie przez Polskę tego, co w nich zgromadzono. Zagrożenie bowiem wraca. Kiedyś była nim dominacja sowiecka i groźba, że to właśnie ZSRR przejmie ujawnione skarby. Dziś zaś nadchodzi dominacja prawa Unii Europejskiej, co także może nas pozbawić wpływu na ogromną część tego, co zostanie odkryte. Warto bowiem pamiętać o tym, jak wiele do powiedzenia mają w UE zainteresowani tymi sprawami Niemcy”.
W terenie
Wiele relacji W. Podsibirskiego, choćby ze względu na ich niezwykłą szczegółowość, sprawia wrażenie wręcz bajkowych, niewiarygodnych. Jak jest naprawdę, trudno ustalić. Nie chce się jednak wierzyć, że są to tylko spekulacje, nie poparte rzetelną wiedzą i dowodami. W. Podsibirski przyznaje bowiem, że na badania wspomnianej okolicy w ciągu ostatnich dziesięciu lat wydał naprawdę wielkie pieniądze. Zapytany o kwotę milczy, ale nie zaprzecza, że było to więcej niż 0,5 mln zł. Każdy, kto obserwuje prowadzone przez tego eksploratora poszukiwania, wie, że jest to kwota bardzo prawdopodobna. W ciągu kilku lat przeprowadzono bowiem zarówno poważne badania, jak i przeszukanie terenu w kilkunastu chyba miejscach. W kilku z nich wykonano pracę gigantów, przemieszczając setki, a może nawet tysiące ton skał, angażując w to zarówno ludzi, jak i ciężkie maszyny. Podsibirski, korzystając w wydanych kilka lat temu pozwoleń jeleniogórskich władz wojewódzkich aż do końca lipca, niemal nieustannie prowadził badania w terenie. Jedni twierdzą, że z pasją, ale bez sensu rozwalał skały, inni zaś z zazdrością obserwują to, jak dużymi środkami on dysponuje. W każdym razie jeśli piechowickie skarby to tylko mit, sporo on Podsibirskiego już kosztował. I nie tylko jego, bo w te poszukiwania angażowali się także inni poszukiwacze i inwestorzy. Z Warszawy, Wrocławia, Jeleniej Góry, Bydgoszczy.
Jak się zdaje kolejne grupy inwestorów i poszukiwaczy w równym stopniu były zainteresowane poszukiwaniem skarbów jak i… dzieleniem skóry na niedźwiedziu, który ciągle jeszcze jest w lesie. Stąd wiele razy wynikały nieporozumienia, rozstania i kłótnie. Wszyscy, którzy zrezygnowali ze wspólnych z Podsibirskim poszukiwań, twierdzą, że „tam nic nie ma”. Nikt jednak nie potrafi racjonalnie wyjaśnić, jak to się stało, że sam wydał spore kwoty na te badania. A jeszcze ciekawsze jest to, że większość z nich nadał uważnie obserwuje to, co aktualnie robi Podsibirski. Sobiesz bowiem jakoś nie może dać tym ludziom spokoju…
Konsekwentnie i z uporem działa na tym terenie jednak jedynie Podsibirski, który ani na chwilę nie zwątpił w to, co ustalił. Póki co, nie tylko przekopał on wiele miejsc, ale i wykonał na odcinku niemal dziesięciu kilometrów georadarowe badania terenu. Wynika z nich, że podziemia nie tylko pod Sobieszem istnieją naprawdę. Wskazania georadaru są bowiem dość precyzyjne.
Odsłonię!
W. Podsibirski zapewnia, że jest tylko o krok od ujawnienia podziemi i ukrytych w nich skarbów. Już od kilku tygodni czeka 24-tonowa koparka, która ma w ciągu godzin, a co najwyżej dni, odsłonić pierwsze wejścia. Zdaniem tego eksploratora jest to możliwe do zrobienia niemal natychmiast po otrzymaniu stosownego pozwolenia na działanie w terenie. „Znam 62 odrębne schowki, znam położenie podziemnych tuneli i hal, wiem, gdzie ukryto kilka zespołów wagonów kolejowych i wiem, gdzie są tunele, w których stoją samochody. Cały ten teren jest już dokładnie rozpoznany i mogę zacząć odsłaniać wejścia. M.in. dzięki wykonanym wierceniom mam potwierdzone miejsca, gdzie pod ziemią jest beton. Dziś już jedyną barierą powstrzymującą mnie jest podpisanie przez władze nowej umowy i wydanie pozwolenia na działanie w terenie”.
To dobro publiczne
W. Podsibirski zapowiada, że wejście do podziemi odbędzie się w świetle jupiterów, pod pełną kontrolą nie tylko władz, ale i opinii publicznej. Jego zdaniem majątek tam zgromadzony jest tak duży, że kontrolę nad nim powinno sprawować za pośrednictwem mediów całe społeczeństwo. „To dobro publiczne, będące także własnością innych narodów. Odkrywając je dostaniemy do ręki takie atuty, które pozwolą nam na wymianę i na odzyskanie polskich dóbr kultury zarówno ze Wschodu, jak i z Zachodu. I to właśnie jest celem mojego działania – przekonuje.
Na sporządzonej przez W. Podsibirskiego mapie okolic Sobiesza jest oznaczonych 27 miejsc, których odsłonięcie pozwoli dotrzeć po poszczególnych partii podziemi. Po wielu latach przygotowań i badań, warto chyba jasno określić warunki ostatecznych poszukiwań. Nie niszczących, pozwalających na przywrócenie terenu do poprzedniego stanu i dokładnie określone w czasie. Jeśli do odsłonięcia pierwszych wejść potrzeba tylko kilku dni, warto chyba spróbować. Koszty i tak poniesie Podsibirski. A zadaniem zespołu wojewody powołanego do załatwiania tych spraw jest albo zdobycie pewności, że opisywane przez Podsibirskiego skarby to tylko mit, albo udział w ich ujawnieniu. Warto chyba spróbować raz jeszcze…
Marek Chromicz
Archiwum Nowin Jeleniogorskich nr 39, 26 września 2000 r.
2 komentarze
Tych mapek to p. Podsibirski trochę naprodukował 🙂
Włodek Podsibirski nie jedną fortune w tych lasach utopił, bez rezultatu… Jedynym namacalnym rezultatem tych szalonych pasji są spektakularne bankructwa kilku przedsiębiorców zarażonych chęcią zdobycia tych enigmatycznych skarbów i TON ZŁOTA . Jednym z takich przedsiębiorców jest T. Rudzik właściciel zbankrutowanej Fabryki Okien. Utopił on tam blisko 2 miliony złoty i NIC. NIC. Do tej pory nie spłacił swoich zobowiązań.