Tajemnica pałacu w Roztoce to nie tylko historia składnic sztuki G. Grundmanna, ich wojennego zapełniania i powojennego odnalezienia tych zbiorów przez ekipę Kieszkowskiego. Eksploratorzy i badacze dziejów Roztoki upierają się bowiem przy tym, że w latach wojny w pałacu, przez dłuższy czas prowadzono absolutnie utajnione prace nad konstruowaniem i doskonaleniem broni rakietowej, łącznie z próbami przygotowania warunków do ewentualnego wystrzelenia człowieka w kosmos.
Zachowanie zeznania jednego z uczestników tego projektu potwierdzają, że w pałacu zgromadzono sporą ilość specjalistycznego sprzętu, w oparciu o który zamierzono uruchomić wielkie, naukowe laboratorium badające możliwości wykorzystania kosmosu do prowadzenia wojny. Istniejąca już w tym czasie broń rakietowa skonstruowana przez W. von Brauna takie możliwości rzeczywiście stwarzała. Niemcy, przegrywają już w tym czasie wojnę, szukały każdej możliwości poprawy swojej sytuacji strategicznej. Pewien Niemiec, pochodzący z Raciborza, mówiący po polsku i darzący nasz kraj sporym sentymentem, od wielu lat odwiedzający Roztokę, w której dłuższy czas pełnił służbę w ochronie pałacu, twierdzi nawet, że przygotowano tam ludzi do kosmicznych misji, a laboratorium przez wiele miesięcy pracowało bardzo intensywnie. Jego zdaniem w Roztoce przez pewien czas koncentrowały się niemieckie badania naukowe nad możliwością najlepszego wykorzystania technik rakietowych do celów wojennych. Jak opowiada, do pałacu wielokrotnie przyjeżdżał twórca V-1 i V-2 W. von Braun, a stale pracowało tam grono jego współpracowników.
Człowiek ten zapewnia, że nie zna szczegółów prowadzących prac, ale równocześnie jest pewien, że to właśnie w Roztoce przygotowano pierwszych ludzi do kosmicznej wyprawy. Jak twierdzi, badania te zostały na jakiś czas przerwane w związku z przeniesieniem ludzi i naukowego wyposażenia z Roztoki do pałacu w Czernicy, która, choć nie bardzo wiadomo dlaczego, ze względu na zbliżający się front miała być bezpieczniejsza niż Roztoka. W Czernicy, już po wojnie, Rosjanie przejęli i wywieźli zgromadzone tam naukowe wyposażenie. „Naukowy” epizod pałacu był więc bardzo krótki.
Magazyn
Jesienią 1944 roku i w czasie zimy 1945 roku zamkowe piwnice zostały przeznaczone na magazyny dóbr zrabowanych na Wschodzie, które w ciągu kilku lat wojny wpadły w ręce Wehrmachtu. Wspomniany Niemiec zapewnia, że dobrze pamięta wojskowe transporty, które wielokrotnie na pałacowym dziedzińcu rozładowywano. Już wtedy mówiono, że są to dobra zgromadzone przez armię, przeznaczone na wojenną odbudowę Niemiec. Takich transportów, zwykle pojedynczych samochodów, a nawet konnych, wojskowych wozów, było co najmniej 27, poczynając od listopada 1944 do 19 marca 1945, czyli do czasu, gdy został z Roztoki skierowany na front. – Na pewno nie wszystkie transporty widziałem, ale wielokrotnie obserwowałem, jak rozładowywano skrzynki, wielkie paki, a nawet rulony dywanów i być może obrazów. Część tych rzeczy przenoszono od razu do pomieszczeń pałacu, a część, ręcznymi wózkami, wywożono poza pałac, w kierunku licznych zabudowań gospodarczych – opowiada. Jego zdaniem, zarówno w pałacu, jak i w oranżerii funkcjonowało coś w rodzaju sortowni, gdzie zbiory były selekcjonowane i dzielone na partie. Dopiero po selekcji zbiory pakowano od nowa, kierując je bądź na przechowanie w pałacu, bądź w jakieś inne miejsca, do skrytek.
Z tej relacji jednoznacznie wynika, że w zimie 1945 roku w pałacu i przyległych zabudowaniach musiało być zgromadzonych kilkaset różnego rodzaju opakowań zawierających ogromny majątek. Zapewne zarówno niemiecki, wycofany z zagrożonych terenów, zarządzany przez G. Grundmanna, jak i zrabowany w czasie wojny przez niemieckie wojsko.
Niegodzący się niestety na ujawnienie swoich personaliów wspomniany wyżej Niemiec twierdzi, że zbiory należące do armii były tak liczne, że sprawiały poważny kłopot G. Grundmannowi, który przecież także korzystał z pałacu jako składnicy zbiorów, które polecił tam złożyć. Tuż po nowym roku, w styczniu 1945 konserwator polecił nawet sporządzenie spisu tego, co zgromadzono w pałacu, zapewne po to, by ostatecznie rozstrzygnąć o losie zgromadzonych zbiorów. Do wykonania tego polecenia nigdy jednak nie doszło, bo armia, a w każdym razie oficerowie rezydujący w Roztoce nie byli tym zainteresowani.
– To dobrze zapamiętałem – opowiada, relacjonując awanturę, do której miało dojść pomiędzy oficerami odpowiadającymi za pałac a śląskim konserwatorem sztuki. – Samej awantury co prawda nie słyszałem, ale byłam świadkiem rozmów i komentarzy oficerów, już po wyjeździe prof. G. Grundmanna z Roztoki. Byli wściekli na wtrącanie się konserwatora do spraw, których załatwienie powierzono tylko im. Choć już nie pamiętam szczegółów, jestem pewien, że złość oficerów spowodowana była m.in. zabraniem przez konserwatora kilku cennych dzieł, w tym dwóch obrazów, o których wartość oficerowie rozmawiali z ogromnym podnieceniem. Ta relacja, choć nieco inaczej określająca czas wizyty konserwatora, potwierdza, że nie tylko bywał on w Roztoce, ale także to, że wywiózł on z pałacu jakieś dzieła sztuki.
Człowiek ten twierdzi, że choć osobiście widział całość zgromadzonych w tamtym czasie zbiorów, jest pewien, że ich nawet pobieżna inwentaryzacja musiałaby trwać kilka tygodni. Jak opowiada, już po wojnie dowiedział się, że Rosjanie wywieźli z Roztoki zarówno wiele dzieł sztuki, jak i wyjątkowo dużo zabytkowych mebli, które jednak porzucono w czasie transportu. Podobno wyrzucono je z wagonów, by opróżniony skład zwrócić nad Odrę, po niemieckie bydło, które należało przewieźć na Wschód.
Sporo materiałów na temat zasobów pałacu w Roztoce zebrał już wiele lat temu S. Siorek. Twierdził on, że Roztoka nigdy, ani przez Niemców, ani przez Rosjan, ani też przez ekipę Kieszkowskiego nie została opróżniona do końca. Jego zdaniem teren pałacu, zabudowań i parku po prostu należałoby dokładnie przekopać, bo tylko to pozwoliłoby ustalić miejsce ukrycia i rzeczywistą wielkość i zasobność skrytki. Gdy kilka lat temu, po otrzymaniu od niego listu w sprawie skrzyń ukrytych na stokach Sepiej Góry w Świeradowie, pytałem go o pałac w Roztoce, S. Siorek twierdził, że jest to na pewno kompleks ukryć, kóre mogą być odległe od pałacu nawet o kilka kilometrów. Jego zdaniem pałac jest tylko centralnym i jedynym widocznym punktem tego systemu. S. Sikora był pewien, że Roztoka ciągle czeka na swojego odkrywcę, a pałac i jego otoczenie uważał za miejsce tylko trochę mniej interesujące niż klasztor w Lubiążu, którego tajemnicom poświęcił wiele lat pracy. Przekonanie S. Sikora o istniejących jeszcze w Roztoce ukryciach potwierdza funkcjonowanie w okolicy tej miejscowości kogoś, kto ciągle jeszcze sprzedaje dobra wyciągane ze skrytki, która niemal na pewno jest fragmentem tego, co zgromadzono w pałacu. Tym razem, po opublikowaniu przed tygodniem informacji o istnieniu tego rodzaju sprzedawcy i zbyciu m.in. klawiatury z kości słoniowej zgodziła się osoba, która twierdzi, że całkiem niedawno nabył, chyba z tego samego źródła, kilka sztuk cennej, historycznej porcelany. A ponieważ kilka lat temu w obrocie była także broń skałkowa i zabytkowa broń biała najprawdopodobniej pochodząca z tej samej skrytki, świadczy to o różnorodności i zasobności zgromadzonych w niej zbiorów.
Gdzie są trumny?
Starsi mieszkańcy Roztoki pamiętają jeszcze starego, zniszczonego kościółka, który przed wiekami zbudowano w pobliżu pałacu. Ostatnie widoczne ślady tej budowli zlikwidowano już wiele lat temu, porządkując teren. Kilkanaście lat temu podjęto próbę odsłonięcia fundamentów kościółka, podobno w celu ich naturalnego przebadania. Jak było naprawdę, dziś już nikt dokładnie nie pamięta, ale są ludzie, którzy upierają się przy tym, że prawdziwym celem tych badań była próba znalezienia podziemi kaplicy i podziemnego korytarza, który prowadził do krypt wprost z pałacu.
Dość szybko po wojnie, gdy pojawiła się informacja o ukrytym w pałacu skarbie tak wielkim, że po jego spieniężeniu mieszkańcy Roztoki przez kilka pokoleń mogliby żyć z kapitału, zaczęło szukać miejsca, w którym taki skarb mógłby być schowany. Przekonanie o tym, że jest gdzieś w pobliżu, było przez wiele lat wielkie, że wielu mieszkańców Roztoki niemal przy każdej okazji próbowało coś znaleźć. Pewien dość młody jeszcze człowiek opowiada, że zaledwie kilkanaście lat temu, gdy ścinał ze swoim ojcem w sąsiedztwie pałacu starą, ogromną lipę, obaj mieli nadzieję, że w przegniłym od dawna wnętrzu drzewa być może uda się im coś znaleźć. Nic tam jednak nie było. Znaleźli tylko starą siekierę i kilkanaście częściowo przerdzewiałych puszek niemieckich konserw, które ktoś musiał wrzucić do wielkiej dziupli w tym drzewie. – Rozczarowani nie byliśmy, wszak była to praca zlecona ze względu na groźbę załamania się drzewa, a nie poszukiwanie skarbów. A jednak było to coś jak gra w totka, co właściwie nie może się udać, ale jednak ktoś wygrywa. Dlaczego więc nie mamy? – Ten mieszkaniec Roztoki twierdzi, że choć teraz już zanika podobne myślenie, przez wiele lat ludzie mieli nadzieję, podobne do tych, jakie miał on i jego ojciec.
Eksploratorzy od dawna szukający rozwiązania tajemnic Roztoki twierdzą, że celem eksploracji podjętej przed kilkunastoma laty niemal na pewno było poszukiwanie trumien, których część pod koniec wojny zniknęło z krypty pod kościółkiem. Zaginione trumny miały, jak twierdzą poszukiwacze, zawierać po kilkanaście, a może nawet po kilkadziesiąt kilogramów drobnych precjozów zrabowanych więźniom obozu w pobliskim Gross Rosen. Jest też informacja, choć trudno ocenić, na ile prawdziwa, że skarbiec ukryty w krypcie ktoś z załogi obozu zapełniał znacznie wcześniej, niż wynikałoby to z zagrożenia nadchodzącym frontem. Prawdopodobnie skrytka ta służyła komuś przez dłuższy czas. Podobno jej organizatorem był pewien pochodzący z Roztoki esesman, doskonale znający teren, który zorganizował grupę obozowych strażników, w ten sposób przygotowujących się na czas po wojnie.
Istnienie tego rodzaju skarbu i miejsce jego ukrycia zdradził Rosjanom jeden z obozowych strażników, w czasie przesłuchania obozowej załogi. Do dziś żyje ktoś, kto stanowczo twierdzi, że widział, jak Rosjanie weszli do krypty, w czasie gdy kilku jeńców, Niemców z załogi obozu, pozostało na zewnątrz, pod bronią pilnujących ich rosyjskich żołnierzy. Świadek ten twierdzi, że widział, jak Rosjanie wynieśli z krypty dwie trumny, w których znaleziono złoto pochodzące z obozu. Było tego tylko kilka garści – opowiada i dodaje, że dobrze zapamiętał rozczarowanie Rosjan, którzy liczyli na znacznie większe znalezisko. Już wtedy mówiono, że Rosjanie znaleźli tylko to, czego nie zdążono dobrze schować przed nadejściem frontu i wyzwoleniem obozu, a doprowadzeni do krypty obozowi strażnicy wiedzieli naprawdę tylko to, co pokazali Rosjanom. Bo to nie oni z tej skrytki korzystali. Jej prawowici „właściciele” uciekli bowiem wcześniej, a doprowadzeni na miejsce strażnicy mieli na ten temat tylko jakąś fragmentaryczną wiedzę.
Ci bowiem, którzy przez dłuższy czas wykorzystywali kryptę, albo ją wcześniej opróżnili, albo trumny z prawdziwym skarbem naprawdę dobrze ukryli. Ponieważ świadek informuje, że dwie trumny wydobyto szybko i bez żadnych poszukiwań, musiały one pozostawać na swoich miejscach, w krypcie. A trudno sobie wyobrazić, że ktoś, mając co najmniej miesiące na sporządzenie solidnego ukrycia, tak niedbale chowa swój skarb.
Chyba, bo jest i taka możliwość, że celem tak powierzchownego schowka było jedynie stworzenie pozorów, że to właśnie jest to skarb, podczas gdy prawdziwy ukryto w innym miejscu. Taka możliwość wydaje się całkiem realna, bo nigdy, o ile wiadomo, nie udało się spenetrować całej długości korytarza, który łączył podziemia pałacu z kryptami pod nieistniejącym już kościółkiem. Ktoś, kto wszedł do tego chodnika na głębokość 8, najwyżej 10 metrów, twierdzi, że jest to bardzo niski tunel, który zresztą na tym odcinku nie prowadzi wprost do pałacu i który jest najprawdopodobniej zawalony niemal na całej długości. – To wybrana w ziemi jakby rura, która chyba nigdy nie była zabezpieczona obudową – opowiada. – Nawet ten odcinek, w którym w 1987 roku byłem, do dziś zapewne już się całkiem zawalił. Jest to jednak na pewno doskonałe miejsce do ukrycia nawet wielu trumien. Kilka metrów pod ziemią, w samym tunelu, lub w bocznych komorach, jeśli takie wydrążono. To nie było trudne, bo w tych warunkach wykopanie w ziemi bocznej wnęki kryjącej trumnę nie trwało więcej niż kilkadziesiąt minut. Tam jest tak, że kilkoma ruchami łopaty można spowodować zawał, który bez śladu kryje dowody takich robót. Moim zdaniem tak zawalony został cały tunel, a fragment, do którego udało się wejść, zachował się tylko przypadkiem – opowiada.
Adam S. nie chce pokazać miejsca, w którym wszedł do tunelu. Ogólnie tylko pokazuje dwa miejsca, w których, jak twierdzi, na głębokości 7-8 metrów „jest sygnał” i mogą być ukryte trumny ze skarbami. Zapytany, dlaczego leżą one dość daleko od pałacu i fundamentów kościółka, twierdzi, że tunel został wydrążony tak, że ma kształt łuku, a może nawet litery S i dlatego praktycznie nie ma możliwości jego szybkiej i dokładnej lokalizacji. A jeśli tak naprawdę jest, Rosjanie zaledwie dotknęli wierzchołka skarbu, który zapewne do dziś bezpiecznie spoczywa gdzieś pod nogami mieszkańców Roztoki…
Marek Chromicz
„NJ” nr 21, 22-28.05.2001 r.
1 Komentarz
Bajki i bajki jeleniogórskich debili. Nie ma i nie było wszystko w Brazyli i Argentynie zdeponowane tuż przed zakończeniem wojny. Mało co wpadło w RADZIECKIE ręce. Radzieccko polscy komuniści tacy jak między innymi dziadek Zofii Czernow kradli meble obrazy który na tamten okres nie były nic warte.