– Zwierzęta, którymi w Dziwiszowie opiekuje się Dolnośląski Inspektorat Ochrony Zwierząt chodzą po wsi i czynią szkody w uprawach i zagrodach – skarżą się dziwiszowianie mieszkający w okolicy azylu.
– Ktoś ze wsi niszczy elektryczne ogrodzenia, kradnieprzetwornice, przepala taśmy grodzące – żalą się z kolei wolontariusze ze stowarzyszenia.
Wzajemne sąsiedztwo okazuje się być trudne. DIOZ od niedawna jest dysponentem dziwiszowskiego zespołu pałacowo-folwarcznego i sporego areału gruntów. Z nadzieją, że siedziba nie będzie tymczasowa urządza tam Ośrodek Ochrony i Ratownictwa Zwierząt. W azylu już przebywa ponad setka zwierząt, w większości odebranych przez wolontariuszy katującym je właścicielom. To nie tylko – jak można by sądzić – psy i koty, ale też świnie, konie, krowy, kozy, owce, gryzonie, ptactwo, jest nawet żuraw koronny – zagrożony wyginięciem ptak zamieszkujący Afrykę Subsaharyjską, którego z rana postrzałową znaleziono w Sosnówce.
Tak duża liczba zwierząt, to jednak także kłopoty, nie tylko aprowizacyjne i opiekuńcze….
Na ostatniej sesji rady gminy w Jeżowie dziwiszowski radny na prośbę mieszkańców interpelował w tej sprawie. Podawał przykłady sytuacji, gdy zwierzęta z azylu można było spotkać nawet kilkaset metrów od azylu.
– I nie chodzi o koty, czy psy, ale o duże zwierzęta, jak krowy i konie, które włócząc się samopas po wiosce nie tylko wyrządzają szkody, przede wszystkim w uprawach, ale stwarzają też zagrożenie wypadkiem, bo można je spotkać np. na ruchliwej drodze wojewódzkiej – wyjaśniał radny, prosząc burmistrza, by zainteresował się czy DIOZ ma prawo zarządzać nieruchomością (padła sugestia, że ich działania są samowolką) i wymusił dopilnowanie zwierząt.
Wójt Jeżowa odpowiadał, że Ośrodek był kontrolowany przez urzędników i nie potwierdziło się, że teren, na którym przebywają zwierzęta nie jest ogrodzony. Zapowiedział też, że o formie i zakresie działalności DIOZ będzie rozmawiał ze stowarzyszeniem, powiatem i właściwymi inspekcjami.
Prezes stowarzyszenia Konrad Kuźmiński przyznaje, że do takich sytuacji dochodzi. Wina leży jednak nie po stronie DIOZ, bo organizacja od razu ogrodziła teren, na którym przebywają zwierzęta elektrycznymi pastuchami, ale po stronie – zapewne niechętnych azylowi – mieszkańców Dziwiszowa.
– Niektórzy ludzie lubią kłaść nam kłody pod nogi – mówi Konrad Kuźmiński. – Niszczą elektryczne ogrodzenia, kradną przetwornice, otwierają bramy na pastwisku, przepalają taśmy odgradzające zwierzęta gospodarskie. To raczej pewne, że wandalizmu nie dokonuje ktoś z zewnątrz, ale jakiś nieżyczliwy sąsiad. Każdą taką sytuację zgłaszamy policji, ale ustalenie sprawcy graniczy z cudem. Dlatego ubezpieczyliśmy nasz ośrodek od ewentualnych szkód wyrządzanych przez zwierzęta, bo oczywiście zależy nam, żeby nikt przez naszą działalność nie był poszkodowany. Będziemy też zakładać monitoring.
Prezes DIOZ jest przy tym zdziwiony, że incydenty skutkują tak dalece idącymi oskarżeniami.
– Jestem zaskoczony, bo dotąd nie zgłaszano nam poważniejszych szkód. Jedyne takie zgłoszenie dotyczyło stratowanego trawnika. Nie chcemy żadnych konfliktów z sąsiadami i staramy się by nasza działalność nie była uciążliwa – deklaruje.
I – w odpowiedzi na sugestię samowolki – zapewnia o pisemnej umowie z właścicielami nieruchomości.
Udostępnij