Zachęcamy Państwa do lektury tekstu archiwalnego z „Nowin Jeleniogórskich: magazynu ilustrowanego ziemi jeleniogórskiej”, który ukazał się 64 lata temu, w numerze 2. , w wydaniu z 12 – 18 stycznia 1961. Jego autor, Aleksander Wiącek, przewodnik sudecki i żołnierz Wojsk Ochrony Pogranicza wprowadzał Czytelników do strefy powojennych opowieści kryminalnych – na naszej granicy po 1945 roku. Kontynuujemy tę opowieść, ufając, że spotka się z Państwa żywym zainteresowaniem. Polecamy!
Wilki na granicy (3)
– I żaden z nich nie zna niemieckiego?
– Nie, żaden.
– A skąd oni pochodzą?
– Szewczyk i Prusakowski to Wilniuki, Wieliczko z Wołynia, od Równego, a szef gdzieś z poznańskiego, podobno spod Leszna.
– I on też nie zna niemieckiego?
– Coś się: tak przypiął? Pewno, że nie. Jak rozmawiał z tym dawnym niemieckim sołtysem, to Jankowskiego wołał do pomocy.
– A powiedz mi jeszcze, Jasiu, kto teraz siedzi w areszcie?
– Co cię ugryzło? Julek Głodek. Po niemiecku zna tylko jedno zdanie: “Komm panienka schlafen”. Zachlał się wczoraj niewąsko, kolacji nie zrobił, to się porucznik zeźlił i kazał go zamknąć.
– Pokaż go.
– Po co ci to? Urżnął się, obrzygał siebie i okolice i śpi. Jak tak chcesz koniecznie, to pójdę z tobą, tylko zabiorę z wartowni klucz od piwnicy.
- W pierwszej celi, ułożony w poprzek drewnianej, gołej pryczy, spał twardo Głodek. Biała czapa kucharska zsunięta na czoło, koszula rozpięta na piersiach. Ten człowiek nie mógł rozmawiać z Lottą. Druga, środkowa cela była pusta. Oględziny trzeciej celi wolał Wierzba odłożyć na później. Przestraszona Lotta siedziała cicho, jak mysz pod miotłą.
Wierzba odniósł z Kostką klucz do wartowni. Przy stole siedział Leon Szpak i czyścił ściereczką swój automat.
– Dawno tu siedzisz? – spytał go Wierzba, podsuwając mu papierosy.
– Chyba lepiej, jak kwadrans – odparł żołnierz, szukając zapałek.
– A brał tu kto w tym czasie ten klucz?
– Kostka go brał. Niedawno.
– A przed nim nikt nie brał?
– Przy mnie nikt. Zresztą Kuśnierz niedawno go tu odniósł.
– Szef go brał? – zdziwił się Wierzba. – Jesteś pewien?
– Przecież jestem przytomny, przecież jestem przytomny, kielicha mi nie dali –przygadał, przymykając oko.
– Siedziałem w tym samym miejscu, jak Kuśnierz przyszedł, stanął tyłem do mnie, nic nie powiedział i zaraz wyszedł. Trochę mnie to zdziwiło, przyjrzałem się dobrze i widzę, że klucza na stole nie było, a nagle się znalazł. A dlaczego o to pytasz?
W drzwiach pokoju dowódcy placówki stanęła przyprowadzona przez wartownika dziewczyna. Młoda, zgrabna blondynka, w dobrze skrojonych spodniach narciarskich i w błękitnym sweterku, dopasowanym kolorem do oczu. Lewa ręka zwisała na prowizorycznym temblaku z bandaża. Uważnie przyglądała się kolejno obecnym. Na Grudę spojrzała z pewnym szacunkiem, Pyszkowskiego i Golca jakby nie widziała, do Wierzby uśmiechnęła się z wyższością, a do Szei – jakby raczej zalotnie. Tylko oparty o ścianę Kuśnierz nawet oczu nie podniósł znad oglądanych właśnie swoich dłoni.
– Proszę pytać – zwrócił się do Wierzby. – Tylko pamiętajcie, że to kobieta i w dodatku ranna.
– Nazwisko? – spytał Wierzba.
– Löschke – odpowiedziała krótko.
– Imię?
– Ursula.
Wierzba z trudem opanował zdziwienie i pytał dalej:
– Data i miejsce urodzenia?
– 18 sierpnia 1927 w Hamburgu.
– Miejsce zamieszkania?
Dziewczyna rozparła się wygodniej w krześle i bez słowa oglądała coś na suficie, udając, że nie słyszy ponawianego pytania.
Wierzba spojrzał pytająco na Pyszkowskiego.
– Czy pani mieszka w Przesiece? – z trudem wysylabizował kapitan.
Młoda Niemka powoli potaknęła głową.
– A gdzie w Przesiece?
– Koło wodospadu.
Gruda nachylił się do ucha porucznika Szei:
– Weźcie kolego mój wóz i jedźcie sprawdzić, czy koło wodospadu mieszka Ursula Löschke. Starajcie się coś o niej dowiedzieć i wracajcie.
– Skąd i do kogo niosła pani te zielone kartki? – ciągnął dalej Wierzba.
Dziewczyna uparcie milczała, lecz w końcu zatrzęsła się cała i rzekła:
– Strasznie mi zimno.
Gruda rozejrzał się po obecnych, poczem zwrócił się do Kuśnierza:
– Szefie, każcie przynieść z kuchni coś ciepłego. Kawy albo herbaty.
– Rozkaz.
Kuśnierz spojrzał na zegarek, poczem wyszedł.
– Zaraz pani przyniosą – wyjaśnił Wierzba. – Ale na razie porozmawiajmy o ulotkach, panno Lotto.
Silnie zaakcentowane ostatnie dwa słowa aż podrzuciły dziewczyną.
– Dlaczego pan mówi do mnie: Lotta? – spytała zdumiona.
Wierzba zdał sobie sprawę, że ma duże szanse na wyciągnięcie wielu cennych wiadomości. Trzeba było działać ostrożnie, trochę bluffować.
– Domyśla się pani chyba – odpowiedział – że wiemy dużo więcej. Nie warto też było podawać fałszywszego nazwiska. Będzie dla pani lepiej, jak je pani sama sprostuje. No, więc jak się nazywamy?
– Heindrich – wyszeptała dziewczyna po dłuższej chwili wahania.
Zdumieni tą rozmową oficerowie milczeli, czekając w napięciu na jej dalszy ciąg. Ale Wierzba milczał teraz, szukając gwałtownie w pamięci, gdzie umiejscowić znane mu nazwisko. Znalazł wreszcie. W pierwszych dniach pobytu w Szklarskiej Porębie, szukając kolby do lutowania, trafił do warsztatu starego Niemca, gdzieś na Kilińskiego czy 1 Maja. Ulica nazywała się wtedy Winklerstrasse. Spytał wtedy Niemca o właścicieli ładnej willi, położonej naprzeciwko, nieco wyżej. Dowiedział się, że Heindrichowie mieli nie tylko tę willę, ale i schroniska w Karkonoszach.
– Mieszka pani w Szklarskiej Porębie, Winkelstrasse 3 – spytał nagle.
– Nie trzy, tylko cztery – odpowiedziała z nieukrywaną złością.
Porucznik Golec aż podskoczył z wrażenia i złapał za pióro, notując choć tyle, ile mógł z tej rozmowy zrozumieć.
– Nareszcie rozmawiamy rozsądniej – Wierzba pochwalił raczej siebie, jak przesłuchiwaną. – Może nam pani teraz powie, skąd pani niosła te ulotki? A może z Jagniątkowa? – podpowiedział po chwili milczenia.
– Nie – zaprzeczyła gwałtownie.
Wierzba nie bardzo już wiedział, jak dalej pytać. Nagle przypomniała mu się kartka, znaleziona w chlebaku Wielgosza. “Owoce odebrać z Wurzelsdorfu” – ten szyfr chyba miał swoje znaczenie w tej sprawie.
– Słusznie – pochwalił ją. – Wiemy przecież oboje, że niosła je pani aż z Wurzelsdorfu.
Jej przerażony, spłoszony wzrok sprawił mu największą radość. Potaknęła, wbiła wzrok w podłogę.
– Karol je dał pani? – ciągnął dalej?
Znów ciche potaknięcie.
– Kawał drogi pani zrobiła. Ile to będzie kilometrów?
– Przez las, na przełaj, chyba ze 25.
– A komu miała pani oddać te ulotki?
Dziewczyna rozpaczliwie rozejrzała się wokoło, jakby szukała ratunku od tych natarczywych pytań. Jak na zawołanie wszedł Kuśnierz z kubkiem herbaty. Gdy stawiał go przed nią na biurku, ich wzrok zetknął się na chwilę.
– Proszę pić herbatę, ale i odpowiadać na moje pytania. – Więc komu?
– Ja chcę spać… – kiwała się sennie nad kubkiem.
– Panience znudziły się rozmówki ze mną – powiedział po polsku Wierzba. – Może sierżant Kuśnierz wyręczy mnie teraz?
– Ja nie znam niemieckiego – odpowiedział, czerwieniąc się.
– Jak to? – udawał zdziwienie Wierzba. – Wy, poznaniak?
– Ja nie z Poznania, ja spod Leszna. Zresztą czy każdy poznaniak musi znać niemiecki?
Gruda, widząc porozumiewawcze mrugnięcie Wierzby, wysłał Kuśnierza po jeszcze jeden kubek herbaty, a sam wyszedł z Wierzbą do sąsiedniego pokoju. Tam Wierzba zapoznał swego dowódcę z treścią podsłuchanej rozmowy w piwnicy i swymi podejrzeniami co do Kuśnierza. Grudę nie trzeba było przekonywać. Zaprosił oficerów do pokoju:
– Kapitana Pyszkowskiego proszę o przesłuchanie Kuśnierza. Niech panu opowie, jak zachowywała się ta dziewczyna od czasu przyprowadzenia jej na placówkę. Niech go pan trzyma do naszego powrotu. My z porucznikiem Golcem przeszukamy przez ten czas pokoik szefa. Może i tam będą niespodzianki? Wy sierżancie, idźcie sobie odpocząć od kancelarii.
Na korytarzu spotkali por. Szeję:
– Panie kapitanie, melduję posłusznie…
– Dziękuję, już wiemy, że tam nigdy nie mieszkała. Chodźcie z nami.
(ciąg dalszy nastąpi)
Tekst “Wilki na granicy (3)” autorstwa Aleksandra Wiącka, ukazał się pierwotnie w “Nowinach Jeleniogórskich” 12 stycznia 1961 roku, w numerze 2., na stronach 4-5.
© Nowiny Jeleniogórskie. Wszelkie prawa zastrzeżone.