O Teresie Bancewicz wielokrotnie pisaliśmy w Nowinach Jeleniogórskich. Także tak:
Wiek nie wyrok…
Teresa Bancewicz: grubo po siedemdziesiątce, nieco ponad 700 zł emerytury i zwiedzone pół świata. 11 wielkich podróży zagranicznych, wszystkie „za jeden grosz” i wszystkie odbyte „po sześćdziesiątce”. Zeszłej jesieni („zawsze podróżuję jesienią”) wróciła z Dalekiego Wschodu (Rosja, Chiny, Japonia, Kazachstan). Teraz myśli o Ameryce Południowej. – Tylko jak tam się dostać?
Starość zaatakowała…
Wiek dopadł panią Teresę bardzo szybko. Nie, nie chodzi o problemy zdrowotne, raczej o poczucie bezsiły i bezproduktywności.
Nie miała jeszcze 60 lat, kiedy po likwidacji jeleniogórskiego WPHW straciła pracę i już innej nie znalazła. Tyle co z mężem, zmęczeni miejskim zgiełkiem, kupili dom („Dom? To była ruina mieliśmy ją powoli remontować”) w Przejęsławiu. – Szukałam pracy i tu, i w Jeleniej Górze. Wszędzie odpowiadano, że jestem za stara i że mam iść na emeryturę. W końcu poszłam na niepełną, więc z głodowym świadczeniem. Najpierw żyliśmy na dwa domy ale po jakimś czasie także mąż stracił pracę. To była tragedia. Mieliśmy nastoletniego syna, dom w ruinie, mąż zaczął zaglądać do kieliszka. Żadnych perspektyw. Tak mi się wydawało – przyznaje pani Teresa. – Dopadła mnie skrajna depresja. To były trudne lata, do dziś nie chce mi się wierzyć, że umknęłam tej smudze cienia. Wielu moim koleżankom, plastyczkom się nie udało. Popełniały samobójstwo, bo nie miały nadziei na godne życie.
Pani Teresie też trudno było o nadzieję. Najtrudniej było pogodzić się, z tym, że najmłodszemu synowi nie mogła dać tego wszystkiego co miało starsze rodzeństwo. – Oni karate, judo, szkoła muzyczna, rejs z Baranowskim, zagraniczne wakacje, loty samolotem nad Kotliną. A on trzy sezony w tych samych butach… Nie mógł tego zrozumieć. Weszliśmy kiedyś do księgarni. Wszystkie moje dzieci wychowane były w kulcie książki. Starszy syn pasjonował się morzem, młodszy lotnictwem. Zobaczył „Historię lotnictwa”, „mamusiu, musisz mi to kupić” poprosił. Odmówiłam, Książka kosztowała 50 tys. zł, ja miałam 17 tys. zł emerytury. Rzucił wtedy koszykiem i powiedział „to po coś mnie tutaj przyprowadziła”. Załamałam się całkowicie.
…i została pokonana.
Dlaczego pani Teresa tak szczerze opowiada o przeszłości o której większość wolałaby nie pamiętać? By dać świadectwo, że wiek nie musi być problemem, że problemem nie muszą być kłopoty finansowe.
– Ważna jest pasja i zaangażowanie w to co się robi. Mówię to na każdym spotkaniu, próbując przekonać moje rówieśniczki i rówieśników do aktywnego życia. To nie muszą być podróże. Każde hobby może nam przysporzyć radości życia.
Pani Teresie impuls dała wskazówka lekarza, który – w żaden sposób nie mogąc poradzić sobie z jej depresją – nakazał zmianę otoczenia.
– Powiedział mi, że muszę się wyprowadzić, zmienić środowisko. Ale z mężem nie chcieliśmy porzucać tego domu, tyle sił włożyliśmy, żeby stał się naszym azylem. Postanowiłam wyjechać, na długo i daleko. To był 1994 r. Miałam 61 lat, śpiwór i Miłosza korki. Koleżanka z Olsztyna pożyczyła mi 50 dolarów na ten wyjazd, ale ja przypomniałam sobie o autostopie. I pojechałam licząc na przychylność kierowców. Nie zawiodłam się. Dojechałam w ten sposób do Tallina, a potem najtańszym promem do Finlandii. Pomógł mi jeszcze jeden pomysł – zrobiłam dużo kompozycji plastycznych, takich małych obrazków. Udało mi się je sprzedać w Finlandii tak dobrze, że po powrocie mogłam sobie kupić namiot. Teraz biorę je zawsze ze sobą nawet po kilkaset. Pomagają mi przetrwać.
– Powiem jeszcze jedno: na tę pierwszą wyprawę zabrałam granulowane mleko i płatki śniadaniowe (nadal je biorę, to podstawa mojej diety), ale najwięcej miejsca zajęły wtedy lekarstwa. Bardzo szybko przestałam musieć je brać. To był ostatni raz, kiedy jechałam z taką ilością medykamentów. Teraz biorę ze sobą tylko witaminy.
Siedem krzyżyków pani Teresy nie przeszkadza jej w podróżowaniu. – Pewnie, że nie jestem już tak sprawna jak młodzieniaszek, ale jakoś dotąd nie spotkały mnie wyzwania, którym nie mogłam podołać. A niektóre sytuacjach znosiłam nadspodziewanie dobrze: nie dopiekły mi saharyjskie upały, a podczas ostatniej podróży, kiedy jechałam przez Tybet byłam chyba najstarsza w pociągu. I wszyscy wokoło skarżyli się na ból głowy i nudności, typowe objawy choroby wysokościowej. Ja musiałam tylko trochę częściej przełykać ślinę.
Wiek ma za to swoje dobre strony. – Zwłaszcza na Wschodzie. Tam wszyscy bardzo cenią starszych. Kiedy przekraczałam rosyjską, południową granicę liczyłam się z długim oczekiwaniem. Tam się kłębią tysiące handlarzy. Ale nagle spostrzegł mnie rosyjski pogranicznik. „Pokażi paszport” – powiedział. Gdy pokazałam wykrzyknął ze zdumienia: „prepustitje, eto baboszka, niet baboszka, eto mołodiec…” Z kolei do Kazachstanu z Chin wpuszczono mnie, choć nie miałam wizy. Potem w konsulacie dziwili się, jak to możliwe.
Teraz Ameryka
Teresa Bancewicz, która o swoich podróżach gotowa jest opowiadać godzinami, teraz marzy o Ameryce Południowej: Kubie, Brazylii… Termin już wyznaczony, koniec tegorocznego lata.
– Tylko jak się tam dostać. Na statek pasażerski, albo samolot mnie nie stać. Marzy mi się podróż frachtowcem. Może się jakoś uda zaokrętować. Mogę jakoś pomagać, albo zapłacić jakąś niewielka kwotę. A może ktoś potrafiłby w tej sprawie pomóc – zastanawia się pani Teresa, licząc na ludzką życzliwość i ofiarność, której tyle już w różnych krajach świata doznała.