W projekcie specustawy, która ma pomóc uchodźcom z Ukrainy, rząd przemyca kontrowersyjny zapis. To już drugie podejście do zapewnienia bezkarności urzędnikom i politykom. Nowe prawo ma być przyjęte w ekspresowym tempie.
Rząd przyjął projekt specustawy, która ma pomóc uciekającym przed wojną do Polski Ukraińcom. ”Bombardowanie ukraińskich miast, wiosek i szpitali przez wojska rosyjskie wciąż trwa. Putin wywołał największy kryzys humanitarny i uchodźczy w Europie od zakończenia II wojny światowej. W odpowiedzi Polacy otworzyli swoje drzwi i serca dla sąsiadów. Do wczoraj Polska przyjęła ponad milion uchodźców z Ukrainy, a liczba ta będzie się zwiększać” – napisał na Facebooku premier Mateusz Morawiecki.
Na mocy nowego prawa obywatele Ukrainy będą mogli przebywać legalnie w Polsce przez 18 miesięcy, legalnie pracować i przedłużyć pobyt do 3 lat. Polacy, którzy przyjmują pod swój dach rodziny z Ukrainy, przez 2 miesiące otrzymają codziennie 40 zł, co daje około 1200 zł miesięcznie.
Uchodźcy zyskają pełen dostęp do polskiej opieki zdrowotnej i edukacji. Minister rodziny i polityki społecznej dodała, że już został uruchomiony program „Razem możemy więcej”. Opiewa na 40 mln zł. To pieniądze na aktywizację zawodową oraz integrację społeczną Ukraińców. Dodatkowo powstanie kolejny fundusz przeznaczony na pomoc niepełnosprawnym uchodźcom. Każdy z uchodźców ma też otrzymać 300 zł jednorazowej zapomogi.
Tymczasem okazuje się, że w projekcie jest mowa nie tylko o takich sprawach. W dokumencie zapisano także, że nowe prawo zmienia ustawę o odpowiedzialności za naruszenie dyscypliny finansów publicznych. Ma w niej zostać dodany zapis, że funkcjonariusz publiczny nie poniesie odpowiedzialności za przestępstwo w sytuacji „wojny napastniczej”, „stanu kęski żywiołowej, stanu wyjątkowego albo stanu wojennego” a także – i to właśnie wzbudza kontrowersje – „obowiązywania stanu zagrożenia epidemicznego lub stanu epidemii”.
Oznacza to, że jeżeli urzędnik lub polityk popełni przestępstwo w czasie walki z epidemią np. koronawirusa, to nie zostanie za to ukarany.
Drugie podejście
Niemal równo dwa lata temu PiS próbował już przeforsować w parlamencie takie same zapisy. Wówczas nazwano je lex Sasin, bo skojarzenie z postacią wicepremiera było oczywiste. Rodziło się podejrzenie, że przepisy mają ochronić Jacka Sasina przed poniesieniem konsekwencji za wydanie milionów złotych na wybory prezydenckie, które się nie odbyły. Chodzi o 2020 rok i zaangażowanie Sasina w przygotowanie korespondencyjnych pakietów wyborczych do głosowania, które nie doszły do skutku. To sławna afera „70 Sasinów”, czyli wydanych z pieniędzy publicznych 70 milionów złotych.
Po krytyce opozycji PiS wycofał się wtedy z tego pomysłu.