Przypominamy rozmowę z Tadeuszem Gołębiewskim właścicielem hotelu „Gołębiewski” w Karpaczu, która przeprowadziliśmy w lutym 2013 roku. Tadeusz Gołebiewski zmarł w ubiegłym tygodniu.
– Po dwóch latach można już wstępnie ocenić, czy było warto wydać kilkaset milionów złotych na budowę tak wielkiego hotelu?
– Dowiem się tego za kilka lat, gdy opadną emocje – dobre i złe, związane z budową. Wydawało mi się, że te emocje nie będą miały dla mnie większego znaczenia. Okazało się, że nie jestem znowu taki mocny.
– Jakie emocje ma pan na myśli?
– Chodzi o tych, którzy bez przerwy pluli, pisali całe sterty skarg na mnie, nawet do izby turystycznej w Niemczech. Te SOKiAS-y i inni… To wszystko sprawiło, że zarówno mój kręgosłup, jak i wizerunek naszej inwestycji, trochę się zawalił. Nie oczekiwałem, że będę chwalony za to, co tu zrobiłem, ale nie sądziłem, że spotkam się z aż taką zajadłością. Miałem inną wiarę w ludzi. Nigdy w życiu nie spotkałem się z takimi reakcjami. Może nie przeżywałbym tych ataków tak mocno, gdybym nie miał innego wyboru.
– Mógł pan budować olbrzymi hotel gdzie indziej?
– Długo się zastanawiałem, czy budować w Karpaczu, czy w Chorwacji. Przekonano mnie, że raczej tutaj. Dlatego potem czułem niesmak.
– Może warto było, dla zaoszczędzenia sobie różnych problemów, także prawnych, wybudować hotel niższy.
– Wcale nie. Ten hotel nie był za wysoki. Gdy projekt był zatwierdzany, wysokość mierzono od poziomu wejścia. Jedynie dach był nieco większy, bo salę chciałem zrobić akuratną, nie za niską. Potem przepisy się zmieniły. Wysokość zaczęto liczyć od wjazdu do garażu. Inna sprawa, że wkopałem się w problemy, chcąc zrobić większe garaże pod spodem. Choć oczywiście dziś uważam, że całe szczęście, iż podjąłem taką decyzję.
Całe zło wzięło się stąd, że nie zaangażowałem architektów miejscowych, znających się na projektowaniu stacji benzynowych, lecz zewnętrznych, którzy znają się na budowie hoteli.
– Miało to jakieś znaczenie?
– Miejscowi architekci zaproponowali, że projekt wykonają w ciągu czterech lat, a zewnętrzni, że w rok. Gdybym zgodził się na pierwsze rozwiązanie, to, doliczając jeszcze czas na budowę, życia by nie starczyło na dokończenie tej inwestycji. Planując ją, we współpracy z bankami, należy podejmować wyłącznie racjonalne decyzje. Choć osobiście nie miałem nic przeciwko miejscowym architektom. Później jednak ci właśnie architekci założyli prawie że związek, który działał przeciwko mnie. To oni wynajdywali niby nieprawidłowości. Chcieli mnie upieprzyć.
– Spór o wysokość został już zakończony?
– Tak, wszystko wygrałem.
– Ale przebudował pan dach.
– Kawałek, założyłem szklany. Przecież to dla mnie żaden problem – salę obniżyć. Gdybym zrobił ten budynek proporcjonalnie niższy, powstałaby płaska stodoła. Architekci powiedzieliby: co to za buda? Dzięki podwyższeniu, zachowaliśmy jakąś proporcję. Oczywiście, może się komuś nie podobać.
– Różnica zdań dzieliła pana także z władzami Karpacza. Chodziło o wymiar podatku od nieruchomości.
– I ta różnica zdań ciągle jest. To miasto stało się tak pazerne, że jeszcze nie skończyłem budowy, a oni już mi podatek naliczyli.
– Nasłali na pana skarbówkę.
– Problemy miałem, nie ma co ukrywać. Spóźniałem się z płatnością o jeden dzień, a komornik już blokował mi konta. Ale choć jestem wewnętrznie zły za to na burmistrza, to nie dziwię mu się. Po to go wybrano na to stanowisko, by dbał o miasto. Taka jego rola. I chwała Bogu, że ma takie podejście. Ja z kolei jestem od tego, żeby się nie dawać. Najpierw mi mówili, że sale konferencyjne będą miały trzy lata zwolnienia z podatku, baseny też. Miałem dawać zniżki ludziom z Karpacza. A potem miasto od razu zaczęło mi naliczać podatek od wszystkiego. Zmienili uchwałę i koniec! Choć, szczerze mówiąc, firmy zagraniczne, które zamierzają inwestować, rzucają polskie miasta na kolana. Zwolnienia podatkowe są nawet dziesięcioletnie. A w Karpaczu walnęli mi ponad pięć milionów podatku. W sprawie pierwszego roku ustalenia były inne, założyłem im sprawę, ale oni się jej nie boją. No ale taka ich rola. Gorzej, gdyby burmistrzem był jakiś łapówkarz. Ale trochę jest nie w porządku, bo mówił: „jak pan będzie hotel budował, to z flaszką przyjadę.” Do dziś nie przyjechał. I jeszcze mnie łupi!
– Kolejny spór dotyczy śmieci.
– Miasto chce je wywozić z hotelu. Nie zdaje sobie sprawy, czym jest duży hotel. Tu musi być segregacja śmieci, odpowiednie pojemniki. Nie takie maleństwa, jak przy domkach jednorodzinnych. Oni uważali inaczej, więc wzięliśmy firmę, wprawdzie droższą, ale śmieci z hotelu są sortowane, zachowane są wszelkie normy higieny, nie ma żadnego robactwa. Tak ma wyglądać ta usługa. Miasto jednak, choć nie odbierało śmieci, przysyłało mi rachunki tak, jakby je odbierało. Cały czas zresztą mi je przysyła. Myślę, że tę sprawę z nimi wygram.
– Jak układają się stosunki z innymi hotelarzami w Karpaczu?
– Niektórzy uważają, że skoro kiedyś kupili hotel, mogą prowadzić go bez remontów i podwyższania standardu. W taki sposób nie da się funkcjonować. W Polsce szczególnie powinniśmy starać się o poprawę jakości. Przez całe sześćdziesięciolecie po wojnie nie była ona eksponowana. Wystarczało byle co. Jeśli chcemy, by przyjeżdżali do nas goście z zagranicy, nie mamy innego wyjścia, jak stawiać na jakość. Tym bardziej, że nie mamy najlepszego klimatu. W moich hotelach dbałość o jakość zaczyna przynosić efekty. Ostatnio wspaniałą obywatelską postawę zaprezentował pan prezydent Komorowski. Pojechał na wczasy do Białki Tatrzańskiej. Będąc tam powiedział, że w Polsce są świetne warunki, że nie trzeba nigdzie wyjeżdżać. Inni politycy boją się spędzać urlop w kraju, sprawiają wrażenie, jakby nie wiedzieli, czy Polacy gryzą, czy co… Promocja turystyczna Polski ze strony pana prezydenta może wyjść na dobre wszystkim. Oznacza przecież, na przykład, więcej podatków. Mam nadzieję, że za panem prezydentem pójdą inni.
– Do „Gołębiewskiego” w Karpaczu przyjeżdżają znani politycy?
– Tak, ale tak się jakoś mitygują, ukrywają… Ja za nimi nie chodzę, nigdy zresztą nie chodziłem za żadnymi politykami, ale uważam, że to, jak się zachowują, nie jest normalne. Było też tutaj wielu łapówkarzy, którzy chcieli skorumpować mnie, uzależnić w sposób, który się nie godzi. Nie mówię, że jestem jakiś chytry, ale właściwie to uchodziłem za skąpca. Chętnie daję zniżki, ale nie mogę się dać skorumpować. Mimo to o różne rzeczy mnie posądzano. Ale nic… Jakoś to przeszło. Teraz ludziom, przynajmniej w Karpaczu Górnym, hotel się bardzo podoba. Rosjan było w Karpaczu ponad pięć tysięcy.
– Skąd się tu wzięli?
– W Moskwie, Kaliningradzie, w innych regionach, mamy biura turystyczne, które przysyłają gości. Nie tylko do naszego hotelu. Ostatnio u nas było około 1800-1900 Rosjan, a reszta, dla której u nas było za drogo, w pensjonatach. Dzięki temu miasto żyje, choć wiem, że niektórzy oceniają, że ruch w nim jest za duży. Niech się w końcu zdecydują, czy chcą gości, czy nie. Może wolą, żeby było jak w Cieplicach?
– Cicho i pusto.
– I nędznie!
– Początkowo miał pan problem z załogą.
– Wybrałem ludzi odpowiednich, którzy chcą pracować. Nie jestem od tego, by kogoś zmuszać do pracy. Jeśli komuś nie chce się pracować – do widzenia. Jeśli ktoś uważa, że może gościa okraść, źle ugotować obiad, albo jeśli magazynier uważa, że może kupić byle jakie produkty i flaszkę za to dostać – nie dostani e na to mojej zgody. Nigdy nie mówiłem, by kupować tańsze surowce. Zawsze mówiłem – cena nie jest ważna, ale jakość! Nie przyszedłem tu zarobić w szybkim tempie nie wiadomo ile pieniędzy. Ja mam czas, zarobię za 10 lat. Albo będzie tu wysoka jakość, albo żadna.
– Trudno zmienić kulturę pracy kogoś, kto większość życia spędził zatrudniony w FWP.
– Strasznie! Bylejakość na każdym kroku. Zupę najlepiej gotowaliby na dwa dni, albo nawet na trzy. Śmiali się ze mnie, że domagam się, by goście dostawali codziennie świeżą zupę. To tylko przykład. Ale dziś mogę powiedzieć, że mamy naprawdę świetnych ludzi. Załoga liczy niecałe 300 osób. Gdy mamy pełno gości, dobieramy studentów na umowy zlecenia. Albo dzieci naszych pracowników, żeby sobie dorobili. To są bardzo dobrzy ludzie.
– Niektórzy pewnie byli w Anglii.
– Ci, co byli w Anglii, są fantastyczni! Mam takich, przeważnie są kierownikami gastronomii. Dostali w Anglii w tyłek… Tak podejrzewam. Są akuratni, doceniają, że się o nich dba. Chcieliśmy dobierać kolejnych na stałe, bo w ubiegłym roku miało być u nas 80 grup, ale nie udało się, bo SOKiAS napisał skargę na nas do Niemiec. Tak byłem już złamany przez to towarzystwo, że chciałem nawet sprzedać ten hotel Chińczykom. Ale rodzina nie chciała się na to zgodzić. Zostałem przegłosowany przez dzieci. Ich opinia jest istotna, bo ja nie mam przecież trzydziestu lat, a budowę trzeba spłacać przez długi czas. Mogłem sobie pozwolić na taką inwestycję, bo mam wielką fabrykę ciastek i trzy inne hotele. Jestem w stanie dokładać. Takie trzeba przyjmować założenia – wieloletnie. Inaczej bardzo szybko przychodzi rozczarowanie.
– Pełno hoteli jest na sprzedaż.
– Dostaję stosy ofert. Nawet nie czytam, każę odpisywać. Najpierw muszę zadbać o spłatę tego, co mam. Nie mam mądrości na wszystko, ale wiem, że przed decyzją o inwestycji należy wszystko policzyć. Mnie wszyscy wróżyli w Karpaczu upadek, a teraz przychodzą z otwartymi buziami i pytają: „Co się stało?”
– Kto przyjeżdża do „Gołębiewskiego”?
– Przede wszystkim Polacy, ale zaczynają też Holendrzy i Niemcy, Czesi i Austriacy, no i oczywiście Rosjanie, których będzie przybywać. Jest tylko pewien problem z wizami dla nich. Konsulaty polskie są paskudne, pełne głupiej biurokracji. Bywają też Białorusini i Ukraińcy. Jeśli chodzi o status, to odwiedza nas w dużej mierze inteligencja, która w Polsce już trochę więcej zarabia. Są też średni przedsiębiorcy, bogaci też, w towarzystwie. Goście są zamożni, ale nie rozrzutni. Są bardzo oszczędni.
– Czy byli jacyś nadzwyczajni klienci?
– Szejk przyjechał z rodziną i wynajął piętnaście apartamentów. Musieliśmy przygotować specjalne menu. Grupa Rosjan kupowała najdroższe szampany. Oni również spali w apartamentach. Takich gości będzie u nas coraz więcej.
– Jak się dociera do takiego szejka?
– Sam nas znalazł. Byłem zresztą w Arabii Saudyjskiej dwa razy, chcieli, żebym tam budował hotel. Szejk chciał, żebym fabrykę ciastek wybudował. Eksportuję je tam w dużych ilościach. Działka była przygotowana, drogi i gaz również, 10 lat zwolnienia z podatku… Ale tam jest za gorąco. To nie na mój wiek.
– Czy widać w pańskim hotelu kryzys?
– Widać najbardziej po konferencjach. Jest ich znacznie mniej. W ramach oszczędności, firmy robią je bliżej swoich siedzib, taniej. Ale indywidualnych gości jest więcej. Zamiast Tunezji czy Egiptu, wybierają nas czy Sandrę.
– Czy nasz region ma szansę rozwoju?
– Potencjał krajobrazowy i pod względem opinii sprzed wojny, jest ogromny. Brałem to pod uwagę decydując się na budowę hotelu w tym miejscu. Nie pomyliłem się. Musi być sukces. Ale jeśli chodzi o region, potrzebny jest jakiś motor napędzającym. Może być nim turystyka. Fabryki nie wolno tu wybudować. To byłaby zbrodnia.
– Są jednak i tacy, którzy uważają, że w turystyce jest mało dobrze płatnych miejsc pracy. Dlatego warto postawić na przemysł.
– Może w Jeleniej Górze. W grę wchodzi przemysł lekki, sam bym chętnie postawił tu zakład cukierniczy na jakieś pięćset osób. Blisko stąd do granicy. Ale dostałem tu tak w tyłek, że nie daj Boże! Wszystko wygląda pięknie na początku, a potem dają czadu! Trzeba pomóc młodym. Kończy pan studia, chce pan otworzyć zakład. Nie mówię o formalnościach, bo to każdy przejdzie. Muszą być zwolnienia dla początkującego inwestora, na przykład czynszowe od gminy. A oni łupią pana od razu! Taki jak ja da sobie radę, ale ktoś młody? Przecież on ma tylko pożyczone pieniądze, trochę mu da rodzina, i to wszystko. Dlatego nie powstają zakłady usługowe.
– Urzędnicy nie czują tego, bo sami przez coś takiego nie przeszli.
– Oni powinni się kształcić ekonomicznie, by zrozumieć, jakie muszą być warunki, by młodzi mogli otwierać firmy. Wolą jednak dawać bezrobotnym pieniądze, by ci je przejedli i przepili, a16 nie tworzyli miejsca pracy. Pomoc w ich organizacji jest, ale w ograniczonym zakresie. Tak więc myślę, że w Karpaczu i innych podobnych miejscowościach powinna się rozwijać turystyka i usługi z nią związane, a wokół nich przemysł lekki. Niech pan zobaczy u mnie – tam ktoś wypożycza i naostrza narty. U mnie nie jest tak, jak w urzędzie – przez dwa lata ten przedsiębiorca nic mi nie płaci! To samo jubiler. Niech wdrożą swoją działalność, a potem zobaczymy. Zaczynają powstawać fajne masarnie, które robią wszystko dla nas. A jeśli chodzi o zarobki w turystyce, to nie jest znowu tak źle.
– Ile zarabiają kelnerki w pana hotelu?
– 4-5 tysięcy brutto. No ale ile się nachodzą!
– W kawiarniach w Jeleniej Górze znam takie, które mają płacę minimalną. Trochę dorabiają sobie na napiwkach.
– Napiwki to ich sprawa. Jak dobrze obsługuje – należy się jej. W małych restauracjach kelnerzy mają sporo na lewo, właściciel też kombinuje, by podatku nie płacić. Szara strefa tak się kręci. Mi na początku kandydaci do pracy mówili: co z tego, że u pana zarobię trzy tysiące, jak gdzie indziej tysiąc, ale dwa tysiące jakoś wykombinuję.
– A kucharki, pokojowe, pomoce kuchenne?
– Kucharki więcej. Pokojowe w zależności od sprzątniętych pokoi. Te trzy tysiące zarobią. W pralni ponad cztery tysiące na rękę. Liczy im się od wypranej sztuki.
– W pana hotelu widać, jak Polska się zmieniła w ciągu ostatnich 20 lat. Kiedyś reprezentacyjnym hotelem Karpacza był Skalny. Bywali tam mafiosi, cinkciarze, dziewczyny na wysokich stołkach czekały na wezwanie…
– Jak dziewczyny przyjdą, to ich sprawa, ale jak alfons, to od razu w dziób! To samo z narkotykami. Gdy gość wypije, trzeba z nim spokojnie do pokoju. Ale jak ktoś przyjdzie zadymę robić, to od16 razu trzeba z takim porządek zrobić. Na początku przyszło tu trzydziestu. Myśleli, że będą tu rządzić. Jedenastu z ochrony tak im w mordę dało, że już nie przyszli.
– Gdy pan jeszcze raz miał się decydować na budowę hotelu w Karpaczu, wiedząc, co pana czeka, jaką by pan podjął decyzję?
– Wybudowałbym hotel w Chorwacji. Na sto procent! Czekało tam na mnie sześć hektarów nad morzem. Kupił je kto inny.
– Wybudował hotel?
– Nic nie wybudował. Myślał, że będzie miał pieniądze, ale mu nie wyszło. Moja budowa w Karpaczu nie była ciężka, ale jeśli pan tyle wysiłku w coś wkłada, a potem wyzywają pana od cwaniaków, złodziei, kombinatorów, łapówkarzy i różnych innych takich, to źle się pan z tym czuje. Tym bardziej, że jestem ze starszego pokolenia. Gdybym był młodszy, miałbym to gdzieś, ale w moim wieku już nie bardzo znosi się takie ataki. Gdy gdzieś mnie nie chcą, to się nie wciskam. A tu niby mnie chcieli – nie mówię, że wszyscy – a później raptem jednym głosem krzyczeli, jak bardzo zepsułem Karpacz i góry.
Rozmawiał: Leszek Kosiorowski
P.S.
Wojewódzki Sąd Administracyjny we Wrocławiu uznał uchwałę dotyczącą zryczałtowanej opłaty za wywóz śmieci za nieważną i uchylił ją w całości.
3 komentarze
Burmistrz ZUL MEEEEE.
Odpoczywaj w spokoju. Obrzydlistwem, zawiścią nepotyzmem i głupotą ścielą zawistni co bardziej kreatywnym w tym regionie. Ciemno -gród pustkami świecący, ale sami swoi mają zawód dyrektor- chtor Żałosne , ale jakże szkodliwe, życie w stresie w poczuciu niesprawiedliwości potencjalnie równa się przedwczesna smierć! Niestety takich to nie obchodzi, jak i racjonalne spojrzenie śp. zmarłego
Jako były SB-ek, muszę się przed Wami do czegoś przyznać. Za „komuny” pedofilia wśród księży katolickich była jeszcze większa niż teraz. Jednak był pewien „układ”: my ich nie ścigaliśmy za molestowanie dzieci, a oni nam w niedzielę wieczorem donosili kto i z czego się…. wyspowiadał. Toteż mogliśmy w poniedziałki rano aresztować łobuzów za jakieś pospolite przestępstwa, jak kradzież itp., a czasami nawet opozycjonistów.