Teresa Kępowicz – artystka malarka z Karpacza. Współpracowała m.in. z Tadeuszem Różewiczem. Miłośniczka Budnik – nieistniejącej osady pomiędzy Karpaczem a Kowarami. Jej dom w centrum Karpacza to malutki, pełen uroku pensjonat.
– W centrum ruchliwego Karpacza stworzyłaś swój mikroświat. Jak ci się to udało?
– Przez całe życie marzyłam, by mieć własny dom. Nie było to zbyt łatwe, ale – dzięki ciężkiej pracy – udało się. Przyczynił się do tego także zbieg różnych okoliczności. Będąc na studiach – na Wydziale Architektury Wnętrz i Wzornictwa Przemysłowego, przez rok miałam frajdę słuchania wykładów z budownictwa. Mój wykładowca był fascynatem budownictwa drewnianego. Proszę sobie wyobrazić: jesteśmy na Akademii Sztuk Pięknych, gdzie przychodzi facet od budownictwa i wymaga czegoś od tych biednych studentów. Nudzą się, ten pan się nudzi… A tu nagle znalazłam się ja, chłonęłam całą wiedzę, wszystko zapisywałam dokładnie, wszystkie zasady połączeń domu drewnianego, plany czy wzór na wyliczenie schodów. Mam to wszystko w zeszytach, z całej tej wiedzy korzystałam. Zaprojektowałam ten dom. Pan profesor był pierwszym, który widział projekt.
– Jeszcze na studiach?
– Tak. Zatwierdził go. Miał uwagi, które łatwo było uwzględnić. Najśmieszniejsze było to, że wiedzę czerpałam też ze starych książek o budownictwie drewnianym, bo przecież w latach 80. nikt tak nie budował. Znalazłam wzory przekrojów belek, które w tartaku budziły zdziwienie. Słyszałam pytania: „Co za architekt anachroniczny pani to projektował?” Nie przyznawałam się… Cały dom był potem budowany na zasadzie poprawek, wpasowywania się w odpowiednią sytuację, obcinania czegoś, bo nie było finansów.
– Dom sprawia wrażenie bardzo spójnego.
– Został pomyślany tak, że przede wszystkim ma się wpisywać w krajobraz. Nie było to trudne, bo wystarczy spojrzeć na kąty nachylenia dachów czy okna. To wszystko ma swoje konsekwencje: okna myję nieco dłużej niż godzinę. Ale wybrałam też dom drewniany dlatego, że mój ojciec był stolarzem budowlanym. Robił okna. Też się uczył, bo przecież nie budował domów. Była o to zresztą wojna domowa. Bo nie tak, tylko tak… On fachowiec, a ja świeżo upieczony magister, który próbuje mu coś wcisnąć.
– Czyli tata pomagał?
– Wykonał całą część drewnianą. Natomiast przyziemie jest z kamienia, by było taniej. I dlatego kamienie musiały być polne. Nie udało się znaleźć fachowca do tego zadania, ale w końcu stary murarz się podjął. Po studiach zatrudniłam się w liceum plastycznym w Cieplicach. Cała dumna opowiadałam na budowie, że mam etat. Ten murarz zapytał: „A ile pani zarabia?” 9 tysięcy. On u nas przez półtora miesiąca zarobił 240 tysięcy. Śmiał się: „To trzeba zrobić studia, by 9 tysięcy zarabiać!”
– To był rok 1984.
– Dom jest stale modernizowany, poprawiany. Mam na tyle pracowitego męża, że zgadza się ze mną. Czasem sam coś robi, ale malowanie biorę na siebie.
– Dzięki tacie jesteś w Karpaczu. Należysz do tych artystów, którzy są tu od zawsze.
– Mama urodziła się w Brześciu nad Bugiem, tata jest z Poznańskiego. Gdy Brześć został zbombardowany, dom rodziny mamy przestał istnieć. Wojnę mama przeżyła w regionie lubelskim. Po wojnie oboje rodzice wpadli na pomysł, by zasiedlić tę ziemię. Trafili do Miłkowa, tam się poznali. W Karpaczu mieszkaliśmy przy ulicy Nad Łomnicą. Pod Karpatką. Wszystkie wakacje na niej spędzałam, to góra mojego dzieciństwa. Zachowywaliśmy się na niej jak wspinacze skałkowi. Tam są skały, spadki, zwisające korzenie… Przeskakiwaliśmy rzekę w jednym przewężeniu. Akurat jak przyjechaliśmy do tego domu, dwoje dzieci się tam utopiło.
– Już wtedy malowałaś?
– W dzieciństwie bez przerwy siedziałam z kredkami. W podstawówce uczestniczyłam w zajęciach dwóch kółek zainteresowań: muzycznego i plastycznego. Poszłam do liceum plastycznego we Wrocławiu, gdyż w Cieplicach takiego liceum jeszcze nie było. Wybór był podyktowany tym, że wygrałam jakiś konkurs międzyszkolny na temat Powstania Warszawskiego. Stąd wybór kierunku plastycznego, a nie muzycznego. Nie lubię występować na scenie, a muzyka tego wymaga.
– Gdy wyrażasz się poprzez obrazy, to one mówią, a nie ty.
– Obrazy mówią same.
– Lubisz szarość, widać ją w twoich obrazach.
– Jest jakaś energia, której potrzebujemy od kolorów. Kiedyś wszystko miałam malowane na brązowo. Potem weszły zielenie. To było świadome – czułam potrzebę patrzenia na zielone. Później wymyśliłam kuchnię w szarościach. Uzyskałam ją, mieszając przez 2-3 godziny dostępne w Czechach farby o czystych kolorach. Eksperymentowałam, dodając różne kolory, zapisywałam to, robiłam próbki. Uważam, że szarość, którą znalazłam, jest wyszukana. Dosłownie.
– Może dlatego w Karpaczu znasz mało ludzi i mało ludi zna Ciebie. Omijasz tłum? Bo z drugiej strony w twoich obrazach jest dużo życia.
– Mam wrażenie, że nie bardzo lubię występować publicznie, przed kamerami. Oficjalnie nie jestem znana. Nie czuję potrzeby być znaną. Ale kontakt z ludźmi mam, dzięki moim gościom. Mieszkają w moim domu, utrzymują mnie, ale zaspokajają też moją potrzebę bycia z innymi. Są częścią mojego świata. Goście zdarzają się niesamowici. Jedna pani pisała poezję do mojego malarstwa.
– Artyści są oderwani od rzeczywistości. Zwykle ktoś dba o praktyczne sprawy.
– Mam bardzo pracowitego męża, który mi pomaga.
– Pan Różewicz bywał u ciebie.
– Tak, nie mieszkał, ale był, nawet na balkonie, na którym rozmawiamy.
– I jak go wspominasz?
– Nie bardzo lubił mówić, choć słynął z wypowiadania myśli. Był osobą cichą, ale jakoś tak dobrze nam się spotkało, w odpowiednim momencie życia na siebie trafiliśmy. Pierwszy raz przyprowadził go tu pan dyrektor Muzeum Sportu i Turystyki, Zbigniew Kulik. Potem Tadeusz Różewicz mawiał do niego: „No to chodźmy do tej malarki.” Niesamowity był dalszy ciąg kontaktów. Na przykład: dzwonił o bardzo późnej porze: „Pani Tereso, mam pomysł, niech pani namaluje obraz składający się z trzech części. I to ma być pani z lewej, prawej i z tyłu.” Ja na to: „Okej, ale to ma być obraz dla pana?” On w odpowiedzi: „Nie, to mój pomysł dla pani!”
– Połączyliście siły. W waszej twórczości są odniesienia do waszej znajomości.
– Zaczęło się od tego, że Tadeusz Różewicz, będąc na mojej wystawie w Muzeum Sportu i Turystyki w Karpaczu, napisał wiersz dla mnie, osobisty. Mam oryginał jego rączką pisany: “Kobieta w oknie”. Zaczyna się: „Mgła, mgła, we mgle drzewa… “ Czyli to wszystko, co ja maluję. Ale nasze spotkania sprawiły, że uznałam, iż trzeba dopowiedzieć coś do tych wierszy. Choć są na pewno wystarczająco dobre same w sobie… Zapytałam, czy mogę malować do jego wierszy obrazy. Zgodził się. Musiałam pokazać listę wierszy. Nawet jego wydawca – pan Stolarczyk, miał coś do powiedzenia. Nie było to oczywiste i proste. Wystawa powstała, gdy już nie żył.
– Budniki. Lubisz je, chcesz je odkryć dla świata.
– To magiczne miejsce. Warto, by się wszyscy nimi cieszyli. Umiera na naszych oczach. Zrobiłam wiele dla upamiętnienia Budnik, całą wystawę: “Dziedzictwo Budnik – testament kamienia”. Są magiczne. Biegałam tam, od dzieciństwa, do jednego drzewa na skraju nad Maliną. Było jak rzeźba – krzyczało, mówiło, rozpostarte, jakby trzymało się życia. Z roku na rok było w gorszym stanie, w końcu przestało istnieć, ale pozostało w moim obrazie. W Budnikach zaczęłam czuć, że ludzie, którzy tam mieszkali, a są tam duchami, chcą być przywołani do istnienia, by pamiętano o nich. Powstało stowarzyszenie, które przypomina o Budnikach. Postanowiłam malować na temat tych ludzi. Zachwycali mnie, musieli być niezwykli – uciekli w czasie prześladowań wojny 30-letniej, by stworzyć w Budnikach z niczego swój dom. To było heroiczne, wczuwałam się w ich sytuację. Potem znowu zostali stąd wyrzuceni, wysiedleni. Ponieważ projekt z Różewiczem mi się udał, szukałam poety, by powtórzyć połączenie sztuk. Trafiłam na dziewczynę, polonistkę z Mazowsza. Gdy była moim gościem, opowiadałam jej o Budnikach. Tak mocno się przejęła, że poszła do swojego pokoju, by po kilku chwilach przysłać mi mailem wiersz. To był strzał w dziesiątkę. Rozumiemy się bez słów. Ona do tych 10 obrazów, które już namalowałam o Budnikach, napisała wiersze, a potem ja do jej wiersza namalowałam obraz. Napędzałyśmy się wzajemnie.
– Dziękuję za rozmowę
Leszek Kosiorowski
2 komentarze
Mam wielki zaszczyt znania Teresy! Podziwiam Jej twórczość od lat… bardzo osobistej twórczości. W Jej obrazach czuje się w pełni nastrój w jakim była gdy malowała. Widok z balkonu, okna Jej domu rzeczywiście powala swym urokiem, pięknem!
Szkoda, że w artykule nie pokazano zdjęcia ani domu ani obrazów artystki….