Tomasz Gondek – hutnik, rocznik 1967, wiele lat pracował w hucie Julia w Szklarskiej Porębie, a obecnie w Hucie Szkła Kryształowego Julia w Piechowicach. Od urodzenia mieszkaniec Szklarskiej Poręby. Millefori tworzy w budynku fundacji Ars Sudetica, w pobliżu parku Esplanada w centrum Szklarskiej Poręby.
– Jesteś hutnikiem; jako jedyny w kraju tworzysz millefiori, czyli wykorzystujesz unikalną technikę, dzięki której powstają prawdziwe cuda. Wymaga to ogromnej dokładności, precyzji i wiedzy.
– Żeby tworzyć millefiori – mille jak tysiąc, a fiori jak kwiaty, trzeba zacząć od barwienia szkła. Robi się to związkami metali. I tak: czerwony kolor to związki złota, niebieski – związki kobaltu, zielony – związki żelaza. I tak dalej. Gdy szkło zabarwimy, musimy je odpowiednio ukształtować, żeby pręt, który wyciągniemy z tego szkła, w przekroju dał nam jeden płatek kwiatka. Po włożeniu iluś płatków, wkomponowaniu środka, ewentualnie ubarwieniu jeszcze dookoła innymi prętami kolorowymi, jak również odpowiednim zgrzaniu, rozciągnięciu i przecięciu, powstanie w przekroju jeden kwiat. Jako hutnik uważam tę technikę za najtrudniejszą. Istnieje bowiem wiele związków metali, które łatwo się ze sobą łączą. Jeśli tak się staje, powstaje brudna plama w bardzo nieciekawym, brązowym kolorze. By tego uniknąć, choć znałem chemię, musiałem uczyć się ponad sześć lat. Dziś mogę powiedzieć, że jestem dopiero na dachu szopki, ale to i tak wyżej niż w 1998, gdy stawałem dopiero na pierwszy szczebel drabiny prowadzącej do tej szopki. Długa droga jeszcze przede mną, bo nad szopką stoi wielki dąb, na który należy wejść. Mam nadzieję, że kiedyś mi się to uda.
– Twoje prace, które nazywasz obiektami, służą jako przyciski do papieru. Czy mają jakieś inne funkcje użytkowe?
– Techniką millefiori można robić naczynia, w Muzeum Karkonoskim można zobaczyć figury. Moje losy tak się potoczyły, że tworzę przyciski do papieru. Może dlatego, że w czasach, gdy byłem dzieckiem, w niektórych poniemieckich domach były jeszcze przyciski do papieru, może nie z millefiori, ale znajdowały się w nich kwiaty i różne inne kompozycje. Jak świat zamknięty w szkle. Zaczęło mnie kręcić, by też potrafić to robić: zamykać czas w szkle. Bo moje obiekty są wieczne. Gdy ktoś je upuści, mogą się stłuc, ale i tak rysunek w środku zostanie. Takie było moje założenie: tworzyć coś, co przetrwa tysiące lat. Bo proszę zdać sobie sprawę, że pierwsze szkło opisane zostało mniej więcej cztery i pół tysiąca lat przed naszą erą, a pierwsze koraliki millefiori, znalezione w szkle, datowane są na trzy i pół tysiąca lat przed naszą erą. Nie ma nikogo innego w Polsce, kto by zajmował się robieniem tych koralików. Zrobienie ich jest sprawą najtrudniejszą. Nie było nawet nikogo, kto by mógł mi w tym pomóc, coś podpowiedzieć. Gdy jeździłem do nieżyjącego już profesora Kiczury, wykładowcy Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu, który bywał na włoskiej wyspie Murano – kolebce europejskiego millefiori, słyszałem od niego: “Tomek, na Murano jeździłem, gdy byłem młody. Ale millefiori średnio mnie interesowały. Inne sprawy mnie zajmowały”. Bo millefiori to sztuka okresowa i śląska, dla mnie część tej ziemi. Okresowa, bo pojawia się i zanika. Śląska, bo starzy niemieccy majstrowie, których zdążyłem poznać, też określali się jako Ślązacy.
– Gdzie ich poznawałeś? W hucie Julia, gdy w niej pracowałeś, jeszcze w Szklarskiej Porębie?
– Tak, oni po wojnie uczyli fachu mojego ojca. Ale mieszkali tu i pracowali jeszcze długo, dlatego mogłem się z nimi zetknąć. Świetnie znali polski, można było się z nimi porozumieć. Millefiori było sztuką okresową – gdy umierał mistrz, kończyła się pewna era millefiori. W mojej historii było podobnie. Zaczynałem od zera, musiałem wszystko odtworzyć.
– Cofnijmy się więc do Twoich początków. Masz kilka lat, są lata 70. XX wieku, Szklarska Poręba jest zupełnie inna, nie ma tylu hoteli, nie ma w ogóle apartamentowców. Ale jest huta.
– Dzicz wokół huty była dla mnie pociągająca. Kiedyś znalazłem figurę zająca zatopioną w szkle – po przecięciu jeden koralik millefiori. Tyle, że jego laseczka powinna być cieńsza, bardziej wyciągnięta na gorąco. Jak coś takiego znajdowałem, kręciło mnie, by dowiedzieć się, skąd to jest, dlaczego powstało? Ojciec w końcu kiedyś mi wytłumaczył, czym jest millefiori. Chodziłem więc wokół huty i znajdowałem różne dawne odpadki, ale raczej nie millefori, bo ówcześni mistrzowie robili tak, jak ja teraz: by nikt nie dowiedział się, jak tworzą. To, co im nie wychodziło jak należy, wrzucali do donicy szklarskiej i dodawali dużo kobaltu, co barwiło na ciemnogranatowy kolor. Z nieudanych obiektów nie zostawało więc praktycznie nic. Wszystko było niszczone. No, prawie wszystko. Figura zająca, którą znalazłem, też nie powinna przetrwać, ale uchowała się, pewnie przypadkiem. Jak umrę, nie wiem, czy znajdzie się ktoś, kto będzie chciał zajmować się millefiori.
– Pewnie nie. To pracochłonna robota, a kokosów z tego nie ma. Pojedyncze eksponaty osiągają dobre ceny, jak Twój obiekt na niedawnej aukcji w BWA w Jeleniej Górze – 2850 złotych. Ale ile możesz ich zrobić w krótkim czasie? Niewiele.
– Człowiek ma swoje 5 minut w życiu, których konsekwencje ponosi potem cały czas. Już gdy byłem dzieckiem, kombinowałem, jak przekonać mamę, by wysłała mnie ze śniadaniem do taty do huty, a gdy przekraczałem jej próg, czułem zapach spalonego drewna i ludzkiego potu, gazu z wytwornic… Młodzi teraz mówią: w hucie śmierdzi. Dla mnie zapach huty to zapach chleba. Tak przecież mój ojciec zarabiał na naszą rodzinę. Kiedyś kazał komuś dać mi trochę szkła, bym wydmuchał sobie bańkę. Pamiętam to, zostało nawet uwiecznione na zdjęciu. Był rok chyba 1971. Może ktoś, kto przeczyta ten tekst, pojawi się ze zdjęciem, które zostało wtedy zrobione? Jak wydmuchałem tę bańkę, nikt mnie już z huty nie wyganiał. Huta wtedy była jednym organizmem, wszyscy się znali, mogłem czuć się bezpiecznie. Wszyscy razem się weseleli, gdy była okazja, nikt nie był zawistny, nie było wyścigu szczurów, jak dziś…
– Jak się czujesz w dzisiejszej Szklarskiej Porębie? Jesteś z innego świata…
– Czuję się wyrwany z kontekstu. Powinienem urodzić się sto lat wcześniej. Zanim tymi wszystkimi molochami zniszczono moje marzenia i naszą wspólną historię, łyknąłem trochę starej Szklarskiej. To było piękne miasto z przecudowną atmosferą. Pod pocztą stał zawsze człowiek z obozową przeszłością, który mówił do nas – uczniów: „Kochajcie Polskę! To piękny kraj, za który wielu zginęło.” Wtedy w Szklarskiej wszyscy się znali i mówili sobie dzień dobry…
– Gdzie można zobaczyć millefiori? Nie robisz tego do szuflady. Jesteś w niszy, ale świat Cię zna.
– Ostatni sprzedany obiekt popłynął do Australii. Millefiori kupuje dość duża grupa koneserów, ale są też ludzie, którzy trafiają do mojej pracowni zupełnie przypadkiem. Gdy zerkną na gabloty, ulegają fascynacji, bo nie wiedzieli, że coś takiego może ze szkła powstać. Jeśli ktoś jest w pobliżu muszli koncertowej przy Esplanadzie, zapraszam do mnie – to 50 metrów obok, w budynku galerii Ars Sudetica.
– Większość Twojej rodziny wyjechała, ale Ty jesteś w Szklarskiej Porębie od urodzenia.
– Mimo wszystko, mimo tych zniszczeń to miasto na mnie działa. Kiedyś poznałem Niemca, który mieszkał w tym samym budynku, co ja. Stanął przed hutą, wspomniał swego ojca, który w niej pracował, i zapłakał: „Zniszczyli wszystko!” Zwróciłem mu uwagę, że to nie komuniści zniszczyli hutę, ale zgniły kapitalizm zza oceanu. To Amerykanin przecież kupił hutę i doprowadził do obecnego stanu. Ten Niemiec odparł, że nie chce tu wracać, bo dawniej też nic dobrego go tu nie spotkało. Za hrabiego Schaffgotscha robotnicy musieli chodzić z plecakiem do Starej Kamienicy, by mieć co jeść. “Nie patrz do tyłu, bo wszystko przemija. Jak będziesz żył przeszłością, zwariujesz. Nie da się tak żyć. Przyjechałem tu z sentymentu, ale nie chcę tu wracać” – tak mi ten stary Niemiec powiedział. Myślę, że miał rację.
– Dziękuję za rozmowę
Leszek Kosiorowski
1 Komentarz
Nie jestem ani z Wrocławia ani ze Świdnicy. Ale na zmianę mieszkam w obu miastach. Krótka piłka; Wrocław to główny śmietnik dolnośląskiej ziemi. Brud, sm ród, prostactwo. Nie wielu zostało rodowitych wrocławiaków. Miłych, kulturalnych i przede wszystkim inteligentych. Większość to ho łota z zabużańskich wsi. Pato-kołchoz. Wstyd mieć taką stolicę województwa.