Urodził się w drodze. Jego mama jechała pociągiem z Czeladzi do Łodzi. Na stacji w Będzinie urodziła syna. Była niedziela.
– Mówią, że urodzeni w niedziele są leniwi. W przypadku Jacka to się nie zgadza. Był aż za bardzo pracowity. Za bardzo myślący o innych. Wręcz nadopiekuńczy. Swoją osobą nigdy nie chciał sprawiać kłopotu innym. Tak w rodzinie, jak w pracy czuły na niebo i ziemię. Na naturę, zwierzęta i ludzi – mówi o mężu Ewa Wieczorek.
Znakomity muzyk
Kiedy Jacek Wieczorek miał sześć lat, odszedł jego ojciec. Pewnie po nim odziedziczył talent muzyczny. Bo ojciec grał na trąbce. Jacek uczył się w szkole muzycznej w klasie skrzypiec, ale ostatecznie wybrał fagot. Po ukończeniu średniej szkoły muzycznej w Katowicach, kształcił się w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w tym samym mieście.
Do Jeleniej Góry przyjechał w 1976 roku. Za pracą. Stefan Strahl, ówczesny dyrygent jeleniogórskiej filharmonii, zwerbował wtedy do orkiestry pierwszą grupę wysoko wykwalifikowanych muzyków. To była pierwsza praca na muzycznej scenie Jacka Wieczorka. I zarazem ostatnia.
– Znakomity muzyk. Zakorzeniony w tradycji w dobrym tego słowa znaczeniu. Jeden z najmocniejszych filarów orkiestry – tak o nim opowiada Andrzej Zwarycz.
Jacek Wieczorek miał wcale nie tak częstą u filharmoników cechę: potrafił współpracować w grupie muzyków na scenie.
– Nie zaznaczał wyraźniej niż trzeba w orkiestrze własną indywidualność muzyczną dotyczącą barwy dźwięku, czy intonacji. Nigdy nie miał problemów z zagraniem z każdym z muzyków. To od niego uczyłem się współpracy w grupie, kiedy dołączyłem kilka lat po nim do jeleniogórskiej orkiestry – podkreśla Andrzej Zwarycz –
W prywatnych rozmowach zarzucałem mu, że wręcz za mało udziela się w solowych czy kameralnych projektach muzycznych. Szkoda mi było, że nie graliśmy razem więcej utworów na fagot i klarnet. Wspólna Symfonia koncertująca Mozarta, czy koncerty w ramach kwintetu dętego to dla mnie wciąż było za mało.
Bo Jacek Wieczorek pracował z oddaniem jako muzyk w Orkiestrze Symfonicznej Filharmonii Dolnośląskiej. I robił to świetnie. Ale to nie praca i nie muzyka dla niego była w życiu priorytetem.
– Wychodził z filharmonii, zamykał drzwi za pracą. Nie przenosił muzycznych tematów do domu – zaznacza żona.
Pedagog z sukcesami
Fagot nie jest najbardziej popularnym instrumentem, jaki wybierają uczniowie szkoły muzycznej II stopnia w Jeleniej Górze, gdzie Jacek Wieczorek był pedagogiem. I nie jest to najprostszy instrument. Trzeba włożyć wiele wysiłku, aby ten instrument „dobrze brzmiał”.
– Jacek nigdy nie chciał mieć za dużo uczniów. Ale tych, co miał, umiał zafascynować fagotem, poprowadzić i promować dalej. Kilku uczniów wykształcił na bardzo dobrych fagocistów. Dziś koncertują oni w Polsce, Europie i Stanach – ocenia przyjaciel muzyk.
Domator, ceniący rodzinę
– Nic z muzycznych rzeczy nie ciągnęło go tak mocno, jak życie rodzinne – przyznaje Andrzej Zwarycz.
– W rodzinie scalał, rozśmieszał, rozkochiwał wszystkich – tak powie o nim Ewa Wieczorek. W małżeństwie przeżyli 37 lat.
– Był po prostu fajnym człowiekiem. Jacek nie ustawał w niespodziankach. Na 25-lecie ślubu zaskoczył mnie kolacją dla dwojga, na którą zaprosił w tajemnicy… orkiestrę kameralną złożoną ze swoich przyjaciół muzyków. Zagrali nam koncert do kolacji. A kiedy byłam chora i przeżywałam trudne chwile depresji, zaciągnął mnie do salonu samochodowego i podarował samochód, choć przez ponad 30 lat uważał, że nie nadaję się na kierowcę.
Wielki przyjaciel swoich dzieci. Nie narzucał im życiowych wyborów. Muzyka, z racji zawodu obu rodziców, była obecna w ich życiu w sposób naturalny. Dziś są muzykami pracującymi na scenach muzycznych Polski i Europy: syn Wojciech jest skrzypkiem, koncertmistrzem w orkiestrze w Niemczech, córka Katarzyna pianistką, pracuje we Frankfurcie, gdzie zrobiła profesurę.
– Jacek był z dzieci bardzo dumny – zaznaczają koledzy muzycy.
W domu Wieczorków nie było tradycji wspólnego muzykowania. Poza ostatnim wspólnym Bożym Narodzeniem, kiedy zagrali rodzinny domowy koncert.
– Jak nigdy wcześniej, kolędowaliśmy do późnych godzin nocnych – taki obraz zostanie w pamięci rodziny.
Muzyk, mąż i ojciec pozbawiony egoizmu. Wszelkie spory łagodził – nie antagonizował. Tak w rodzinie, jak w orkiestrze.
Człowiek o wielu pasjach
– Uwielbiał majsterkować. Kupił stary przysłupowy dom na wsi, wszyscy dziwili się, proponowali dom zrównać z ziemią, a Jacek stworzył w nim miejsce jak z bajki – opowiada Ewa Wieczorek.
Zbierał stare przedmioty, kochał domy z duszą. Naznaczone duchem przeszłości. Był stałym bywalcem wrześniowych jeleniogórskich Jarmarków Staroci. Wśród wielu oferowanych tam przedmiotów, potrafił znaleźć perełki.
Swoimi talentami do kultywowania rozmaitych pasji nie chwalił się publicznie. Od tej strony znała go rodzina i przyjaciele. Podobnie, jak z okazywaniem pomocy innym.
– Żył dla rodziny. A potem dla innych. Choć nie był typem społecznika, w sytuacjach ważnych potrafił okazać pomoc. A w tych stresujących, wykazać wyważoną mądrość. Wiedział, co powiedzieć i jak powiedzieć, aby rozładować napiętą sytuację.
Z uśmiechem szedł przez życie
Cecha, o której mówią wszyscy: rodzina, muzycy z orkiestry, znajomi, to wrodzony humor. Wewnętrzna pogoda. Czasem wręcz rubaszność.
Bo Jacek Wieczorek był człowiekiem wesołym, potrafiącym żartować, umiejącym wychwycić komizm sytuacji i spożytkować go do rozładowania napiętej atmosfery, czy konfliktu pomiędzy różnymi grupami ludzi. Był w tym mistrzem.
– Zawsze próbował scalać, a nie dzielić. Merytoryczne treści potrafił wypowiadać nie w sposób oficjalny i bardzo poważny, a celnie i z dowcipem. Rozbrajał wszystkich, nawet napuszonych dyrygentów, jeśli zdarzali się tacy – powie o nim Andrzej Zwarycz.
Ryszard Krupa, fagocista w jeleniogórskiej orkiestrze i przyjaciel Jacka Wieczorka, określa go słowem „niepowtarzalny”:
– Byliśmy jak bracia, graliśmy razem, ramię w ramię przez tyle lat. Był niezwykle wesołym i pomocnym człowiekiem. Kidy miałem jakiś problem muzyczny czy prywatny, zawsze mogłem liczyć na jego doradztwo. Bardzo mi brakuje Jacka.
– Bez Jacka, jego dowcipów, czasem lekkich docinek, obracających nawet coś złego w żart, trudno będzie teraz pracować – zamyślają się przyjaciele muzycy.
Nie zdarzało się, aby Jacek był z kimś w konflikcie. Nawet, jak różnił się z kimś w poglądach, czy argumentach.
– Jacek był dużym autorytetem dla muzyków. Nie tylko ze względu na sposób bycia, ale to, co miał do powiedzenia – wyraźnie zaznacza Andrzej Zwarycz.
Miał przyjaciół nie tylko w kręgach muzycznych. Jego choroba i nagłe odejście były zaskoczeniem nawet dla najbliższych przyjaciół. Bo Jacek Wieczorek niemal do ostatnich dni życia nie przyznawał się do swoich niedomagań ze zdrowiem. Przez niemal 40 lat swojej pracy w jeleniogórskiej filharmonii nigdy nie był na zwolnieniu lekarskim.
Miał tyle planów. Na wsi kupił drugą działkę. Chciał postawić kolejną chałupę skansen – sprowadzić z Rzeszowskiego i przywrócić do życia zniszczoną chatę. Miał tyle zapału do próbowania nowych rzeczy, dowcipkowania, otaczania miłością najbliższych. Odszedł za szybko.
Małgorzata Potoczak-Pełczyńska
Fot. Daniel Antosik