Minął już ponad rok, odkąd pandemia spowodowała, że cały świat musiał odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Zamknięto nas w domach, a to spowodowało poważne zmiany w strukturach rodzinnych. O tym jak ważna jest czułość i co się dzieje, kiedy tłumimy w sobie zbyt dużo emocji oraz o wpływie tych czynników na życie seksualne rozmawiamy z psychologiem Tomaszem Kozieją.
Nel Cybulska: Rząd stopniowo luzuje obostrzenia, ale bywały okresy, które zmuszały nas do pozostawania w domach przez wiele tygodni. Czy psychologowie zauważyli np., że wspólne przebywanie ze sobą partnerów przez dłuższy czas wzbudza w nich potrzebę rozładowania napięcia poprzez urozmaicenie życia seksualnego?
Tomasz Kozieja: Wprost przeciwnie. Pandemia to czas trudny dla par, zwłaszcza tych, które mają dzieci. Centrum całodobowych aktywności skoncentrowało się w domu, w którym niezwykle trudno jest pogodzić ze sobą pracę, edukację i rekreację, zachowując przy tym zgodność i harmonię infrastruktury domowej. Jesteśmy zamknięci w czterech ścianach i zaczyna przytłaczać nas przesyt, nawet w odniesieniu do samych siebie. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że coraz większą niechęć odczuwamy też do wymagań, do tego co wiąże się z wysiłkiem, do dyscypliny.
NC: Jakie są tego konsekwencje? Czy z pańskich obserwacji wynika, że nagromadzenie tych wszystkich emocjonalnych, nierozładowanych „bomb”, może przyczyniać się do pogorszenia jakości w relacjach? Czy możemy mówić o pandemii, jako winowajcy rozpadających się związków?
TK: Niestety. Piętrząca się frustracja związana z przymusową izolacją, powoduje, że coraz więcej par decyduje się rozstać. Rozpadają się nawet długoletnie związki, gdzie wspólnym ogniwem między dwojgiem ludzi była jedynie stagnacja i wygoda. Trudno jest patrzeć na drugiego człowieka, jak na obiekt pożądania, kiedy rządzą nami niewyrażane przez długi czas uczucia. Najlepszą możliwą radą, jaką mógłbym w tym przypadku przedłożyć, to wyrażać uczucia na bieżąco, nie odkładać na później. Przede wszystkim dużo rozmawiać.
NC: Popularne serwisy pornograficzne, już na początku pandemii odnotowały wzmożony ruch na swoich stronach. Czy wymuszona izolacja sprawia, że odzywają się w ludziach nowe potrzeby seksualne? Jaki wpływ na współżycie ma oglądanie filmów porno?
TK: Coraz częściej widać, jak przejmuje nad nami kontrolę próżność. Pornografia to łatwy kąsek. Wystarczy kilka kliknięć, aby wejść w niemal niczym nieograniczony świat tego, co nami rządzi. Karmimy się tego typu treściami, z czasem oczekując tego samego od naszych partnerów/partnerek. Mamy sobie za nic wstyd i ograniczenia, jakie mogą pojawić się w intymnych relacjach. To zjawisko najczęściej prowadzi do poświęceń którejś ze stron. Pojawia się trudność, gdyż dzieje się to kosztem przyjemności i rozkoszy.
NC: Czy ta tendencja miała podłoże psychologiczne? Jeżeli postrzegamy ją w kategorii problemu, to kiedy powinna zapalić się czerwona lampka sugerująca, że przestajemy mieć nad nim kontrolę?
TK: Pornografia ogłupia, dlatego tak wielu ludzi po nią sięga. Ale my chcemy się ogłupiać, ponieważ żyjemy w zbyt skomplikowanym świecie, który od pewnego czasu jest dodatkowo pełen nowych zasad i obostrzeń. Czasami po prostu nie jesteśmy w stanie tego udźwignąć. Najgorsze jest to, że treści seksualne oglądane są przez coraz młodsze dzieci, które później projektują wyuczone zachowania w towarzystwie rówieśniczym. Trzeba dodać, że pornografia jest silnie uzależniająca i trudna w leczeniu; ma podłoże zaburzeń emocjonalnych, powstałych najczęściej właśnie w okresie dzieciństwa. Sam fakt sięgania po tę formę w ramach rozrywki sugeruje, że nie radzimy sobie z własną emocjonalnością. To moment, w którym warto rozważyć skorzystanie z pomocy psychologa lub seksuologa.
NC: W ubiegłym roku, kiedy pierwszy raz zamknięto nas w domach, popularnym stał się żart, że skutki tej decyzji poznamy za 9 miesięcy. Dane demograficzne zaskoczyły nas jednak, bo dzieci urodziło się najmniej od kilkunastu lat. Czy to wynika z obaw o sytuację ekonomiczną, w jakiej możemy znaleźć się w wyniku kolejnych lockdownów?
TK: Nie. Jest to wynik tego, co obserwuję od wielu miesięcy w mojej praktyce psychologicznej. To nic innego jak samowola, która dzięki pandemii wychodzi na światło dzienne. Żyjemy w czasach, w których znaczna większość ludzi za cel najwyższy stawia sobie sukces. Jesteśmy w stanie poświęcić wszystko dla majątkowych korzyści, dla kariery, gratyfikacji czy choćby dla pozytywnej informacji zwrotnej. Często przestajemy dbać o drugą osobę, żonę, męża, dzieci – wybierając to, co jest ważne tylko dla nas. Wizerunkowość, o której mówię, jest niezwykle trudna do zrealizowania, kiedy jest się zamkniętym w czterech ścianach z całą rodziną. Ten niepokojący trend można zauważyć też np. w kontekście odrabiania lekcji z pociechami. Nauczyciele przerzucają winę na rodziców, rodzice na nauczycieli, a prawda jest taka, że ani jedni, ani drudzy nie potrafią w całości oddać się dzieciom, choć powinno wynikać to z ról, które każda ze stron przyjęła. Nie umiemy oddać się w całości nawet swoim drugim połowom.
NC: Czy podwaliną egoizmu, który charakteryzuje obecne pokolenia, mogą być skrywane głęboko lęki i kompleksy? Można odnieść wrażenie, że chcemy mieć wszystko pod kontrolą, żeby przypadkiem ktoś nie zauważył najmniejszej skazy w kreowanym przez nas wizerunku.
TK: Nie tylko w życiu publicznym, ale i w sferze łóżkowej, rządzi nami samopas. Podczas głębokich rozmów z moimi pacjentami doświadczam, jak potężny jest egocentryzm, który pragnę wytłumaczyć. Coraz więcej rodziców ma zaburzenia powstałe na skutek nieprzepracowanych traum z okresu własnego dzieciństwa. To powoduje, że sami zachowują się jak dzieci. Nie radzą sobie w sytuacjach nadzwyczajnych. Niemoc powstała w wyniku pandemii nie jest pociągająca, a przecież wiemy, jak trudno jest nam przyznać się do słabości. Kiedy czujemy się bezradni, ale nie chcemy powiedzieć o tym głośno, powstaje opór; im większy – tym większa agresja, szczególnie u mężczyzn. Im więcej złości, tym mniej seksu.
NC: Wciąż mówi się o tym, że w wielu polskich rodzinach występuje przemoc. Skoro izolacja tak silnie wpływa na naszą psychikę, czy może być też punktem zapalnym dla domowych agresorów?
TK: Niemoc rodzi przemoc i na tym mógłbym zakończyć wypowiedź. Pandemia to czas obostrzeń i ograniczeń warunkujących rosnącą liczbę uzależnień. Uzależnienie wbrew publicznej opinii to sposób w jaki człowiek radzi sobie z problemem, a NIE PROBLEM sam w sobie. Zawsze w chorobie uzależnienia jest drugie dno, znacznie głębsze, aniżeli to widoczne gołym okiem. Problemy emocjonalne są główną przyczyną uzależnień, ale i niekontrolowanej przemocy. Pijemy, ponieważ nie radzimy sobie np. z gniewem, ze stresem, ze wstydem, z poczuciem pustki, strachu czy bezradności. Ten sam mechanizm może prowadzić do nadużycia siły fizycznej.
NC: Seks to tylko jeden z aspektów życia rodzinnego. Czy w tym specyficznym okresie, który w pewien sposób ogranicza naszą swobodę i odbiera możliwość realizowania się w wielu dziedzinach życia, powinniśmy szczególnie zadbać o inne formy bliskości?
TK: Seks to przede wszystkim pieszczoty. Pocałunki są nierzadko ważniejsze niż samo zbliżenie, w przypadkach, gdzie między dwojgiem ludzi jest miłość. Zdrowy seks zaspokaja wiele potrzeb, między innymi potrzebę akceptacji, bliskości, bezpieczeństwa, przynależności, szacunku czy uznania. Chory seks zaspokaja jedynie potrzebę fizjologiczną, karmiąc tym samym głód zaburzenia. Ludzie różnie rozumują swoje namiętności, w zależności od wieku i doświadczenia. To postrzeganie bliskości zmienia się w kolejnych etapach życia. Jednak piękno seksu dostrzega się dopiero wtedy, kiedy cielesność ustępuje miejsca duchowości.
News4Media, fot.: iStock