Niewyjaśnione historie; tajemnicze zdarzenia… Któż z nas ich nie doświadczył? Oto wspomnienia opowiedziane nam przez ludzi znanych i szanowanych mieszkańców naszego regionu. Poczytajmy…

Nawiedzony dom

Niedaleko Nowogrodźca leży wieś Ocice, a w niej stoi dom, który miejscowi uważają za nawiedzony. Jest on ostatnim we wsi – za nim już tylko pola i pola, a potem las.

Kilka lat temu nieżyjący już dziś ksiądz Władysław Rączka opowiadał historię jego „nawiedzenia”. Otóż, zaraz po wojnie gospodarstwo przejęła rodzina z centrum Polski.

W 1945 r. w Boże Narodzenie mocno sypało śniegiem. Gospodarz opowiadał potem, że szykując się do wigilijnej wieczerzy, usłyszał nagle za oknem śmiech i głośną muzykę. Kiedy odsłonił firanę, zobaczył… trzy tańczące w zaspach kobiety. Choć był mróz, miały na sobie jedynie sukienki. Pomyślał, że coś się stało, może zabłądziły? Wyszedł przed dom, lecz przed nim nikogo nie było!

Na świeżym śniegu nie znalazł także śladów ludzkich stóp.

Miejsce pochówku trzech Niemek

Kiedy sytuacja powtórzyła się następnego wieczora, mężczyzna gospodarstwo sprzedał i przeprowadził się do Bolesławca.

Ale na tym nie koniec. Otóż, podobne przywidzenie miał kolejny mieszkaniec domu. On jednak postanowił sprawę dogłębnie zbadać. Dowiedział się wówczas, że tuż za domem, w ogrodzie,

Rosjanie w czasie wojny zastrzelili trzy młode Niemki! Mężczyzna ogrodził teren i poświęcił. Od tego czasu zjawy już się nie pojawiają.

Kości zabitych Niemek spoczywają w ziemi obok gospodarstwa do dziś.

– Wiemy, że nazywają nasz dom – nawiedzonym – mówi jego obecna właścicielka. – Nic już w nim na szczęście nie straszy. Kamienie, ograniczające teren, na którym rzekomo pochowano Niemki, stoją jednak nadal.

Zjawa z Sobieszowa

To było gdzieś między Sobieszowem a Cieplicami – opowiada pani Marzena. – Mieszkałam wtedy na ul. Karkonoskiej, a pracowałam w Aniluksie. Seria zdarzeń, które wspomina. miała miejsce w połowie lat siedemdziesiątych, kiedy produkcja w zakładzie odbywała się jeszcze na trzy zmiany.

– Byłam młoda i niczego się nie bałam – mówi. – Nawet nocnego kilkusetmetrowego spaceru z autobusu do domu. Potem zresztą kupiłam już sobie samochód – malucha. Lubiłam nim jeździć, bo nie psuł mi się i czułam się w nim bezpiecznie. Jesienią doszło jednak na ul. Sobieszowskiej do kilku niebezpiecznych wypadków drogowych. W ich wyniku dwie czy trzy osoby zginęły. Uważałam, że mnie nic złego jednak spotkać nie może…

Pamięta, że przed Bożym Narodzeniem miała drugą zmianę. W piątek wyszła z zakładu zaraz po godz. 22.00. Wsiadła jak zwykle do auta i pojechała przez Goduszyn do domu. Zazwyczaj jeździła z koleżanką. ale ta wzięła urlop i wyjechała do rodziny do Warszawy. Wracała więc sama.

– Myślałam o zakupach i choince – mówi. – Nawet nie zauważyłam, jak minęła mi większa część podróży. W pewnej jednak chwili zobaczyłam kogoś na poboczu. Myślałam, że mi się zdawało i wtedy usłyszałam skrzypienie tylnego fotela moim aucie. Dreszcz przeszedł mi po plecach. Spojrzałam we wsteczne lusterko. Nie widziałam nic, ponieważ nagle zrobiło się ono czarne. Po chwili, jeszcze kawałek przed mostkiem w Sobieszowie, poczułam, że ktoś się nade mną pochyla i jakby – przelatuje przez szybę, a następnie znika pod moim autem. Bałam się, lecz nie był to strach paraliżujący. Raczej podszyty olbrzymią wątpliwością, czy to, czego doświadczam, jest prawdą, czy raczej wynikiem zmęczenia ciężką pracą? – Marzena nie powiedziała o tym nikomu. Myślała, że może ją to narazić na śmieszność. Teraz też nie chce wyjawić swego nazwiska. Jest znane w Jeleniej Górze. Woli, by nie pokazywano jej palcami…

– Później jeszcze kilka razy nieznajomy mężczyzna wsiadał do mojego auta i przez kilkaset metrów towarzyszył mi w podróży – opowiada. – Czułam jego wzrok. Wiedziałam po prostu. że jest tuż za mną. Nie rozumiałam tego, lecz doświadczałam jego obecności i nie miałam najmniejszej wątpliwości, że to nie jest żadne złudzenie! Za każdym razem znikał w tym samym miejscu, jakby z takim nieopisanym jęknięciem czy westchnieniem. Zapadał się przed moim autem w nicość. Inaczej nie umiem tego wyrazić…

– Jakoś tak po Nowym Roku wyszłam wieczorem po córkę – wtrąca pani Ewa, mama Marzeny. – Było piękne gwieździste niebo i mróz. Na ulicy panowała kompletna pustka. Szłam i szłam jej naprzeciw, wiedząc, że z daleka zauważę malucha, a Marzenka zauważy mnie… I rzeczywiście tak było.  Widziałam, jak jedzie. Podniosłam już nawet rękę, by jej pomachać, gdy nagie zobaczyłam wchodzącego na ulicę mężczyznę. Był za daleko, by usłyszeć mój krzyk. Nie miałam zresztą nawet czasu, by krzyknąć, bo wszystko stało się w ułamku sekundy! Wszedł na ulicę i położył się wprost pod koła nadjeżdżającego malucha.

– Widziałam to – mówi Marzena. – Zaczęłam hamować, ale auto jechało po pokrytej śniegiem drodze i zatrzymało się dopiero po kilkudziesięciu metrach… Wyskoczyłam z niego, a mama

biegła w moim kierunku….

– Nikogo nie było – wtrąca Ewa. – Nikogo. Pusto. Pusta droga: żadnego człowieka! Nikt nie leżał pod autem! Dziś myślę, że to wszystko, co się wtedy zdarzyło. miało związek z którymś z ówczesnych śmiertelnych wypadków w tym miejscu. Pewnie to była dusza jednej z ofiar….

Kobiety mówią, że poprosiły znajomego księdza o odprawienie mszy za duszę osób, które zginęły na ul. Sobieszowskiej. Odtąd tajemnicze zjawiska ustały.

Opawski horror z zaskakująca puentą

– Pewnego dnia znajomy powiedział mi, że na cmentarzu w Opawie ukryty jest skarb – mówi jeden z jeleniogórskich poszukiwaczy skarbów. – O miejscu jego ukrycia dowiedzieć się miał od jednego z mieszkańców wsi. Zebraliśmy ekipę i pojechaliśmy tam. Był wieczór. Padało….

Opawska legenda głosi, że w czasie wojny trzydziestoletniej mieszkaniec tej wsi zostawił w domu ciężarną żonę, a sam udał się walczyć. Po pewnym czasie do kobiety, która powiła już córkę, dotarła straszna wiadomość: mąż zginął w jednej z bitew. Zrozpaczona młoda matka rzucić się wtedy miała w przepaść. Pochowano ją razem z dzieckiem. Miejsce, w którym to uczyniono, cieszyło się odtąd złą sławą. Miejscowi twierdzili, że straszy w nim duch samobójczyni. Zjawisko ustać miało dopiero po postawieniu tam kapliczki.

Po jakimś czasie do Opawy wrócił mąż samobójczyni. Okazało się, że informacja o jego śmierci była tylko plotką. W rzeczywistości nie został nawet ranny. Mężczyznę wiadomość o śmierci żony i córki załamała. Upił się i powiesił. Od tego czasu nocami widuje się go na miejscowym cmentarzu jako zjawę. Tak przynajmniej mówi się w okolicy.

Tyle legenda. Poszukiwacze cmentarnego skarbu znali ją, lecz traktowali z przymrużeniem oka….

Brama cmentarza w Opawie

– Koledzy rozkopywali na cmentarzu miejsce, gdzie miał się znajdować skarb, a ja stałem na czatach – mówi poszukiwacz. – Była noc; lało i błyskało. Jednym słowem – nieprzyjemnie. Nałożyłem sobie na głowę kaptur i obserwowałem z górki wejście na cmentarz. Patrzyłem na bramę, która skrzypiała przy podmuchach wiatru i na okna mieszkających zaraz obok sióstr zakonnych. W pewnej chwili, tuż przede mną, stanęła zjawa w długim welonie. Od stóp do głów przeszył mnie prąd. Czułem, jakbym był sparaliżowany! Wtedy zjawa podniosła głowę, spojrzała mi głęboko w oczy i…. padła jak długa pod moimi nogami. To nie był duch. To była siostra zakonna.

Prawdopodobnie zauważyła z okna coś niepokojącego i przyszła sprawdzić, co się dzieje….

Następnego dnia we wsi pojawiły się dwie informacje. Pierwsza oficjalna, rozgłaszana między

gospodarzami: w nocy na cmentarzu byli Niemcy. Wykopali w krzakach koło płotu dziurę i zabrali schowane w czasie wojny skarby.

– Mówiono nawet, co tam było: dwa słoiki złota i naszyjniki – śmieje się poszukiwacz.

Druga informacja miała charakter „tajny” i rozpowszechniano ją jedynie w gronie związanym z zakonnicami. Otóż, siostra po ocknięciu się z omdlenia, wróciła do domu, twierdząc z przejęciem, że widziała ducha żołnierza, który przed wiekami się powiesił. – Opowiadała, że stał w kapturze i patrzył na nią – rechocze jeleniogórski poszukiwacz. – Dodawała do tego, że miał ze cztery metry wysokości.

Chłop jestem niczego sobie, ale nie mam nawet dwóch metrów. No, stałem na górce. Mogłem sprawiać nieziemskie wrażenie…

Ciąg dalszy w poniedziałek 10 kwietnia

Tekst Zbigniewa Rzońcy, ukazał się w numerze 1 Nowin Jeleniogórskich z 5 stycznia 2010 r.

Fot. czołówkowa:istock

1 Comment

  1. kokainowy klaun z kraju na -u Reply

    fajny tytuł – myślałem, że jednak coś o ludobójstwie Polaków na Wołyniu… ale jednak nie – aleja pomnik lub główna ulica 'gieroja’ bandery w każdym prawie miasteczku kraju na zachodzie U, a polskie władze i mendia głównego ścieku wzięły mordę w kubeł… ale mam dla was złe wieści: nie przemilczycie tego kundle

Write A Comment


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

887732136

Zgłoś za pomocą formularza.