Burmistrz odwołuje się od tej decyzji, a prokuraturę broni, że dotąd postępowała tak samo, nawet w przypadku hejtu wobec znanych urzędników. Tyle, że coś się w tej materii zmieniło. Zupełnie inną kwestią jest ocena artykułu 226 KK, który przewiduje odpowiedzialność karną za znieważenie funkcjonariusza.
Wyzwiska, które ni stąd ni zowąd wylały się na burmistrza Chodasewicza trudno w jakiś sposób wyjaśnić. Osoba, która obrała go sobie na cel zaczęła w mediach społecznościowych, przede wszystkim na otwartym profilu facebookowym, atakować go nagle i bez konkretnego powodu. Do tego wyzwiska, jakimi anonimowy internauta regularnie obrzucał burmistrza, nie były powiązane z jakąś konkretną krytyką jego działań gospodarza miasta, choć odnosiły się do burmistrzowania.
– Głównym kanałem ataku na burmistrza był kanał facebookowym, atakujący, szkalujący, obrażający, moim zdaniem najniższych lotów, choć pewnie w założeniach autora miało to być zabawne – opowiada jedne z bliskich współpracowników burmistrza. Szef nie miał pojęcia, kto to mógł być, a z zamieszczanych treści wynikało, że hejter mógł mieć związki z Kamienna Górą, ale raczej nie aktualne. Potem, gdy udało nam się ustalić jego tożsamość, okazało się, że burmistrz nie znał tego człowieka, nigdy go nie spotkał, że od wielu lat jest mieszkańcem Wrocławia, bez aktualnych, bliskich związków z Kamienną Górą. Możliwe, że stąd pochodzi. Ustaliliśmy, że kiedyś kierował firmą w powiecie karkonoskim, ale to było długo przed tym, zanim J. Chodasewicz został burmistrzem. Zanim jednak to ustaliliśmy, zachodziliśmy w głowę o co mu chodzi, bo te wyzwiska nie były konsekwencją jakichś konkretnych działań, kontestowanych przez osobę mającą inny pogląd. To było na zasadzie: jesteś burmistrzem Kamiennej Góry, to jesteś bydlak. Zbyt długo to trwało i stawało się coraz brutalniejsze, więc zareagowaliśmy i sami, bez pomocy specjalistów od łamania internetowych zabezpieczeń, ustaliliśmy autora wyzwisk. Co przy okazji dowodzi, że w internecie nie ma się gwarancji anonimowości.
Burmistrz Chodasewicz uznał, że skala hejtu, z jaką się spotkał nie może być bezkarna. Skierował do prokuratury wniosek o ściganie autora nienawistnych wpisów. Wykorzystał art. 226 KK, mówiący, że „Kto znieważa funkcjonariusza publicznego lub osobę do pomocy mu przybraną, podczas i w związku z pełnieniem obowiązków służbowych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.”
– Trudno mi się pogodzić z decyzją prokuratury, uznającą, że można mnie nazywać „pozbawionym sumienia bydlakiem”, albo porównywać mnie do hitlerowców. Ze współpracownikami zrobiliśmy całą prokuratorską robotę. Ustaliliśmy wszystkie dane hejtera, udokumentowaliśmy w jaki sposób naruszał prawo i związek wpisów z pracą burmistrza. Prokuratura jednak odmówiła wszczęcia działań, bo byłem szkalowany „po godzinach pracy”. To kuriozalne, zważywszy, że burmistrz nie ma określonych godzin pracy i zdarzało mi się pracować w każdej porze dnia i nocy. To nie do przyjęcia jeszcze z dwóch powodów. Z jednej strony chodzi o te konkretne działania hejtera wobec mnie; z drugiej, ważniejszej – o wszechobecną dziś agresję w internecie, której prokuratura także takimi postępowaniami powinna się przeciwstawiać. Uważam, że ta druga przesłanka determinuje – inaczej niż chce prokuratura – społeczny interes prowadzenia takiej sprawy. Bardzom ciekaw, czy gdyby wieczorami takimi obelgami obrzucano pana prokuratora, też byłby taki łagodny wobec sprawcy – zastanawia się Janusz Chodasewicz. Burmistrz złożył do sądu zażalenie na decyzję prokuratury.
Prokuratura, odmawiając wszczęcia postępowania potwierdziła, że burmistrza Chodasewicza znieważono. Do tego w związku z pełnieniem obowiązków zawodowych funkcjonariusza publicznego. Przeciwko zaangażowaniu organu ścigania przemawiać miał jednak – jak napisano w uzasadnieniu – brak interesu społecznego, nakazującego ściganie z urzędu przestępstwa prywatnoskargowego, bo poszkodowany jest w stanie sam zadbać o swoje interesy. Do tego paszkwile nie pojawiały się podczas pełnienia obowiązków służbowych przez zawiadamiającego. Tomasza Czułowskiego, rzecznika Prokuratury Okręgowej w Jeleniej Górze zapytałem o te wątki uzasadnienia. Wydało mi się dziwne, że prokuratura nie korzysta z okazji, by ścigając hejtera wykazać determinację państwa w ściganiu tak rozpowszechniającej się w internecie mowy nienawiści. Chyba można by uznać, że przyświeca temu ważny interes społeczny? Prokurator Czułowski przyznaje, że problem obrażania, znieważania, szkalowania jest znany prokuratorom i wcale nie jest bagatelizowany. Zaangażowanie jest jednak zależne od okoliczności.
– Wcale nie jest tak, że prokuratorzy – z uwagi na prywatnoskargowy charakter czynu – nie podejmują działań. Zawsze, gdy są takie zgłoszenia, prowadzimy czynności identyfikujące sprawcę, dzięki czemu pokrzywdzony sam wystąpić z oskarżeniem, bo taką procedurę przewidział ustawodawca. Nasze zaangażowanie jest tym większe im słabiej radzi sobie z komunikacją elektroniczna zgłaszający. W przypadku np. osób starszych, dla których Internet jest tajemnicą, przeprowadzamy w zasadnie wszystkie czynności i zgłaszającemu pozostaje złożyć akt oskarżenia. To pokazuje wyraźnie, że uwzględniamy interes społeczny i traktujemy zagrożenie poważnie. W przypadku burmistrza Kamiennej Góry mamy jednak do czynienia z osobą świetnie radzącą sobie z tą materią (co zresztą udowodnił, wskazując sprawcę). Nie ma więc potrzeby angażowania w jego sprawę prokuratury.
Tłumaczy też, jak rozumieć kwestię znieważania poza godzinami służbowymi funkcjonariusza z niewymiarowym czasem pracy. – Praktyka w rozpatrywaniu tego typu przypadków wskazuje, że bardzo istotne jest wąskie traktowanie określenia „podczas pełnienia obowiązków”. Ten związek czynu, miejsca i czasu musi być ścisły. Uzasadnieniem dla wszczęcia postępowania byłby więc np. znieważający atak na burmistrza podczas wizytowania gminnej placówki. Taką interpretację można uznać za utrwaloną w orzecznictwie – wyjaśnia rzecznik.
Prokuraturę bronią podobne decyzje w innych, głośnych sprawach. Już za obecnych rządów prokuratury odmówiły zajęcia się podobnymi sprawami po zgłoszeniach prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego i sędziny Julii Przyłębskiej. Oboje pouczono, że mogą ze swoją sprawą iść do sądu. Okazuje się jednak, że nie jest to reguła bezwzględnie obowiązująca. „Gazeta Wyborcza” właśnie poinformowała, że prokuratura w Giżycku wszczęła z urzędu śledztwo o znieważenie ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry i prokuratora krajowego Bogdana Święczkowskiego na forum gazety.
Marek Lis
Tekst ukazał się w 11 numerze Nowin Jeleniogórskich z 16 marca 2021 roku