Rozmowa z Robertem Oskulskim, kapelmistrzem Kowarskiej Orkiestry Rozrywkowej
Robert Oskulski – absolwent Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu, nauczyciel, kapelmistrz Kowarskiej Orkiestry Rozrywkowej przy Miejskim Ośrodku Kultury w Kowarach. Biegacz na bardzo wysokim poziomie amatorskim, maratończyk, triathlonista. Mieszka w Kowarach.
– Kowarska Orkiestra Rozrywkowa to grupa miłośników muzyki, która spotyka się kilka razy w tygodniu na próbach, a potem pokazuje swój talent światu na imprezach otwartych. Jak trafiłeś do tej orkiestry?
– Dość szybko do niej trafiłem, w wieku młodzieńczym, podczas nauki w szkole średniej. Mój ojciec był domorosłym muzykiem, przyjaźnił się z ówczesnym kapelmistrzem tej orkiestry – panem Szmitem. Pracowali nawet razem, jako nauczyciele zawodu. Ojciec przyciągnął mnie tutaj na próbę orkiestry dętej, bo tak ją wtedy nazywano. Jeszcze wtedy nie grałem, ale siedziałem na krzesełku z boku i słuchałem gry innych – ludzi nieco starszych i młodszych ode mnie.
– Jaki instrument wybrałeś dla siebie?
– Saksofon. Ale wtedy byłem jeszcze na saksofon za młody. Dopuszczono mnie do niego w latach późniejszych. Do dzisiaj gram na saksofonie. Zaczynałem od altowego, a obecnie gram na tenorowym.
– Jak często spotykacie się na próbach?
– Pełny skład ćwiczy dwa razy w tygodniu, natomiast próby indywidualne i sekcyjne odbywają się minimum cztery razy tygodniowo.
– Ile osób należy do Kowarskiej Orkiestry Rozrywkowej?
– Średnio licząc piętnaście-szesnaście osób. Tyle jest w stałym naszym składzie. Jest też kilka osób dochodzących, które mieszkają poza Kowarami i czasem do nas dojeżdżają.
– Kto gra w orkiestrze? Ludzie starsi czy młodzież?
– Rozpiętość wiekowa jest bardzo duża. Na koncertach zawsze śmieję się, że są dzieci, dorośli, ale i grupa siedemdziesiąt plus. Generalnie uprawiamy rodzinne muzykowanie. Należą do nas ojcowie z synami…
– Jak Ty. Twój tata jest basistą?
– Tak. Z nami jest tak, że właściwie to on mnie wciągnął w muzykę, a ja jego do orkiestry. Prowadzę go od 2015. Cieszy nas, że mamy trochę młodzieży, nawet dzieci ze szkoły podstawowej. Muzyka, którą gramy, nie jest puszczana w komercyjnych stacjach radiowych. Dzieci mają więc dostęp do takiej muzyki – jazzowej czy swingującej – głównie u nas. I przekonują się do niej.
– Innych też do niej przekonujecie, bo przecież jesteście bardzo szeroko znani lokalni. Często występujecie, nie tylko w Kowarach.
– Gdy nas tylko zaproszą, a mamy czas, nie odmawiamy.
– Działacie non profit, z miłości do muzyki?
– Tak, z miłości do muzyki. Czasem zdarza się występ komercyjny, ale bardzo sporadycznie.
– Powiedz o tradycji orkiestry. Ma już swoją historię, a Twój poprzednik jest osobą bardzo szanowaną.
– Pan Ludwik Szulia jest nawet honorowym obywatelem miasta Kowary. Prowadził Kowarską Orkiestrę Rozrywkową przez dwadzieścia pięć lat. Sam zaczynałem w niej grać pod jego skrzydłami. Gdy Pan Ludwik odszedł na emeryturę, przestał Angażować się w sprawy kapelmistrzowskie, ale gra z nami nadal.
– Na czym polega rola kapelmistrza? To trochę jakby dyrygent?
– Trochę tak. Niestety nie mogę sobie pozwolić być typowym kapelmistrzem, bo wtedy nie mógłbym grać. Mamy bowiem skład – jak na orkiestrę – nieliczny, więc moja gra jest niezbędna. Ale gdy występujemy w formie marszowej, na przykład podczas procesji Bożego Ciała, dyrygent jest nieodzowny.
– Czy znasz źródła powstania orkiestry?
– Została zorganizowana przy Fabryce Dywanów w Kowarach. Była przez nią przez szereg lat finansowana. Gdy w Kowarach istniała szkoła przy Fabryce Maszyn, ówczesny kapelmistrz kaperował do orkiestry młodzież z tej szkoły za jakieś profity, na przykład wyższe oceny w szkole z jakichś przedmiotów. W efekcie w orkiestrze grało wtedy około trzydziestu osób.
– Dojeżdżali na jej występy także muzycy z Jeleniej Góry.
– Tak było, ale niestety ta orkiestra nigdy nie generowała zysków i stwarzała okazji do zarobków. Dlatego ci dojeżdżający z czasem wykruszali się.
– Jak jesteście przyjmowani podczas występów? Jesteście przecież nadzwyczajnym zjawiskiem w skali co najmniej naszego regionu. Nie ma drugiej takiej orkiestry.
– Musieliśmy zmienić profil gry z charakterystycznego dla orkiestry dętej na bardziej bigbandowy. Nie mamy puzonów, tub, koniecznych w orkiestrze dętej, jak i ograniczoną liczbę trąbek. Poszliśmy w stronę muzyki rozrywkowej, tanecznej, by dać ludziom na festynach radość, dla odważniejszych nawet dawkę tańca, bo i tańce zdarzają się na naszych koncertach. Wprowadziliśmy też do repertuaru utwory lokalne, które ludzi porywają. Nie stronimy bowiem od wciąż popularnych piosenek Czerwonych Gitar, Julio Iglesiasa, albo Michaela Buble.
– Zabawa więc jest przednia. Czasem nawet z nią wyjeżdżacie gdzieś dalej.
– Grywaliśmy w Kamieniu Pomorskim, który jest miastem partnerskim Kowar. Koncertowaliśmy także we Vrchlabi w czeskich Karkonoszach. Kiedyś nawet w mieście partnerskim Karpacza – czeskich Jilemnicach. Latem organizowaliśmy wyjazdy integracyjne nad Bałtyk. Wypoczywaliśmy, a przy okazji graliśmy na nadmorskich deptakach w Rewalu, Pobierowie, Niechorzu.
– Tam ludzie pewnie inaczej Was przyjmowali. Byli wyluzowani na urlopach.
– Łaknęli takiej muzyki na żywo. Przychodzi mi na myśl anegdota: mieliśmy grać w Rewalu, koło amfiteatru. Nasz koncert był o osiemnastej, a o dziewiętnastej w amfiteatrze miał zacząć się występ topowego kabaretu Ani Mru-Mru. Zbliżała się dziewiętnasta, a ludzie nie pozwalali nam przestać grać. Jeden bis, drugi bis… W końcówce nawet zażartowałem, że panowie z kabaretu poprosili nas, byśmy więcej nie grali, byście widzowie poszli już na ich występ. Rzeczywiście ludzie nad morzem, zrelaksowani, reagują na naszą muzykę bardzo żywiołowo.
– Jesteście wizytówką Kowar.
– Tak jest, chociaż powiem szczerze, że w Kowarach na nasze występy przychodzi najmniej ludzi. Może dlatego, że nas znają, że mają możliwość częstego oglądania nas i słuchania.
– Kto gra w orkiestrze pod względem zawodów? Ty jesteś nauczycielem.
– Tak, uczę wychowania fizycznego i muzyki. Mój ojciec, choć jest po siedemdziesiątce, to wrócił do nauczania zawodu. Pojawiła się taka potrzeba, bo brakuje fachowców w tej dziedzinie. Są wśród nas także uczniowie, ślusarz, dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury Darek Kaliński.
– A dziewczyny są w orkiestrze?
– Tak, świetnie sobie radzą. Jedna gra na saksofonie altowym.
– Czy ktoś z orkiestry stał się muzykiem zawodowym?
– Tak, pracują w filharmoniach w różnych zakątkach kraju. Fagocista, puzonista, trębacz.
– Nagrywacie płyty?
– Tak, dwie. Jedną z muzyką rozrywkową, a drugą tematyczną z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Były sprzedawane podczas koncertów.
– Twoje życie to nie tylko muzyka. Kiedyś byłeś bardzo duży, a teraz biegasz maratony.
– Na studiach na AWF-ie na czwartym roku było mało ruchu, podjadałem, utyłem. Od pięciu lat zmieniłem sposób żywienia. Zacząłem biegać. Zrzuciłem 27 kilogramów. Czuję się teraz znacznie lepiej. Świetnie!
Dziękuję za rozmowę
Leszek Kosiorowski
3 komentarze
„Na studiach na AWF-ie na czwartym roku było mało ruchu, podjadałem, utyłem.” – hahaha, zajebiste zdanie.
Deklinacja. „Rozmowa z Robertem Oskulski”
Napromieniowany to lata.