Liczne w Jeleniej Górze kamery monitoringu spowszedniały mieszkańcom już na tyle, że prawie wcale nie zwracają na nie uwagi. A czujne oczy kamer dzień i w nocy obserwują nasze zachowania i czasem dzięki nim udaje się zorganizować pomoc w najbardziej oczekiwanych sytuacjach, czasem pozwalają na ustalenie sprawców przestępstw i wykroczeń.
O dość zaskakujących sytuacjach wykorzystania kamer opowiada Cezary Wiklik, rzecznik prasowy prezydenta miasta:
Systematycznie informujemy, że sieć monitoringu w Jeleniej Górze jest w miarę gęsta, a jego obsługa – coraz sprawniejsza, więc wszelkie wykroczenia mogą być w miarę łatwo i skutecznie dokumentowane. Każdego tygodnia jednak zdarza się incydenty, które świadczą, że jeleniogórzanie niespecjalnie się tym przejmują, niezależnie od wieku, płci i statusu.
– Chciałem obejrzeć z dobrego miejsca wschód słońca – wyjaśnił strażnikom miejskim 23-letni mężczyzna, przyłapany na włamaniu do wieży widokowej na Gorze Sołtysiej.
Urządzenia tej wieży były systematycznie niszczone; ze względu na odległość obiektu od sieci dróg nie zawsze udawało się ujawnić sprawców. Ten wielbiciel wschodu słońca, by nie przegapić widoku, zdecydowała się nie zmrużyć oka, i już o godz. 2.15 był na miejscu. Strażnicy – też.
– Źle się poczułam i musiałam zatrzymać się na kopercie dla niepełnosprawnych – wyjaśniła kobieta, która nie posiadała uprawnień, a jednak zaparkowała na niej swój samochód. – Bałam się, że mogę spowodować zagrożenie na jezdni, więc przystanęłam w pierwszym wolnym miejscu.
Możemy się domyślać, że kierowczyni faktycznie źle się poczuła, ale nieco później, kiedy zrozumiała, że cena za ten parking (z mandatem) zaczyna się od 800 zł w górę. Monitoring dowiódł bowiem, że zaparkowała auto w miejscu, skąd blisko miała do fryzjera dla psów, a jej osobiste samopoczucie niewiele miało z tym wspólnego.
Z różnych powodów prawnych dziś nie ma takich możliwości, z jakich korzystał słynny w Jeleniej Górze, powszechnie lubiany „kanar”, nieżyjący już Antoni Mazurkiewicz. Kiedy przyłapywał pasażera bez biletu, po wylegitymowaniu „gapowicza” zaczynał nierzadko taką rozmowę:
„O, pracuje pan w „Fampie”… mhm… to tam tak źle płacą, że nie stać pana na bilet? Pan popatrzy, ta pani, pewnie emerytka ma bilet kupiony, tamten starszy pan też, a pan nie?… szkoda, bo to oni płacą za pana przejazd. Niech pan ma nad nimi litość następnym razem. Może jakaś podwyżka w „Fampie” będzie, to będzie panu lżej…”.
Dziś takie tyrady są nie do pomyślenia, ale wówczas były skuteczne i nikt nie chciał przeżywać jeszcze raz podobnej lekcji wstydu. Czasy się zmieniły, przepisy RODO absolutnie wyeliminowały możliwość takich działań upominawczo-prewencyjnych. Inna sprawa, że poczucie wstydu u wielu też nie jest jakimkolwiek kryterium skłaniającym do poprawnych zachowań.