O ciężkich warunkach pracy zaraz po drugiej wojnie światowej nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Warto jednak zdawać sobie równocześnie sprawę, że częstokroć była to nawet praca… za darmo.
Od momentu przybycia do pierwszych Polaków na Dolny Śląsk, wiosną 1945 r., przez kolejne dwa, trzy lata wynagrodzenie nie było najważniejszą gratyfikacją za pracę. Częstokroć o wiele bardziej kluczowe znaczenie miały w tamtym okresie przydziały żywności, odzieży oraz innych produktów codziennej potrzeby (tzw. paczki) oraz możliwość korzystania przez pracowników i ich rodzin z zakładowej stołówki. Wprawdzie za posiłki pobierano od pewnego momentu opłaty, jednakże ich cennik, w przeciwieństwie do oferty wolnorynkowej, był przystępny. Była to zatem dogodna możliwość zapewnienia rodzinie codziennego ciepłego posiłku. Taka sytuacja wynikała przede wszystkim z ówczesnej siły nabywczej pieniądza, gdzie dysproporcja wynagrodzeń względem cen na lokalnym rynku wykluczała regularne zaopatrywanie się na nim w żywność oraz w inne produkty.
Dobra aprowizacja kluczem stabilizacji
Po zakończeniu drugiej wojny światowej zarobki, jakie uzyskiwali pracownicy za swoją pracę, były niskie i nie pozwalały na stabilizację codziennego życia. W lipcu 1946 r. na łamach dziennika „Trybuna Dolnośląska” pisano: Na drodze do całkowitej stabilizacji gospodarczej, do pełnej stabilizacji życia mas pracujących, kwestia realnej płacy, zarobku za wykonywaną pracę łącznie z należytym rozwiązaniem spraw aprowizacyjnych, zaopatrzeniem ludzi pracy w niezbędne artykuły żywnościowe, stanowią najistotniejsze problemy życia mas pracujących (…).
A fakty były takie, iż dochody ludności były wyraźnie niższe niż te sprzed wojny (w 1946 r. było to 39,8% z poziomu z 1938 r., w 1947 r. 43%, w 1948 r. nadal tylko 52,8%).
Praca za jedzenie
Co warto podkreślić, w pierwszych miesiącach, mniej więcej do przełomu 1945 i 1946 r., dosyć często stosowano zasadę, że ludzie pracowali tylko i wyłącznie za wyżywienie dla siebie i bliskich. Za przysłowiową „kromkę chleba” harował niejeden ówczesny pionier. Ci, którzy w tamtym czasie otrzymywali jednak jakiekolwiek wynagrodzenie, wspominają o kwotach oscylujących wokół kilkuset złotych. Ówczesne zarobki, jeżeli w ogóle były wypłacane, znajdowały się zatem na bardzo niskim poziomie. Rzeczywista skala problemu uwidacznia się szczególnie, gdy porównamy zarobki z ówczesnymi cenami. A te nie wystarczały nawet na minimalne zakupy na wolnym rynku, gdzie np. cena kilograma mięsa dochodziła do kwot rzędu dwustu-trzystu złotych. Oficjalna propaganda obarczała „spekulantów” i „paskarzy” odpowiedzialnością za wysokie ceny żywności. Sami sprzedawcy narzekali zaś na wysokie podatki i opłaty nakładane przez władze miasta
Drugi etat poproszę!
Wyjątkowo niskie uposażenia otrzymywali pracownicy instytucji, urzędów i służb publicznych. Początkowo władze samorządowe miały nawet poważne trudności z wypłacaniem minimalnych wypłat. Znane były przypadki, kiedy wynagrodzenie było wypłacane w ratach. Nawet najwyżsi rangą urzędnicy w mieście nie mogli liczyć na godziwy zarobek. Ta sytuacja skłaniała ludzi, by odejść z etatu w magistracie i do poszukiwania pracy w innym miejscu. Problemy z utrzymaniem ludzi na etatach były codziennie trapiły ówczesnych naczelników
Jednym ze sposobów na związanie przysłowiowego końca z końcem przez pracowników tzw. budżetówki, była… druga praca. O tym, że taki problem istniał również w Jeleniej Górze, świadczy Zarządzenie wewnętrzne nr 5 z 2 IV 1948 r., wydane przez ówczesnego prezydenta Stanisława Gorczycę, gdzie ten pisał: Doszło do mojej wiadomości, że niektórzy pracownicy miejscy pracują zarobkowo poza pracą zawodową w Zarządzie Miejskim bez mojej wiedzy i zezwolenia. Wzywam przeto tych pracowników, by w terminie do dnia 10 kwietnia r.b. zgłosili na moje ręce prośby o udzielenie im zezwolenia na zarobkowanie uboczne, które może być im dane, jeśli to nie będzie kolidowało z ich pracą w Zarządzie Miejskim. Po 10 kwietnia r.b. pracownicy, którzy prowadzić będą jakąkolwiek pracę uboczną bez mojej zgody, będą zwolnieni z pracy bez wypowiedzenia i odszkodowania (…).
Marek Żak