Dużo by pisać. Przebogaty życiorys, obfitujący w wydarzenia w każdym okresie życia – od dzieciństwa po wiek emerytalny. Zachęcam do przeczytania mini autobiografii – pod tytułem: ŻYCIE MOJE… Książeczka wydana w 2010 roku. Barwnie w niej opisał swoje życiowe perypetie – radości, kłopoty, smutki i to, co robił.
Urodził się 30 sierpnia 1930 roku w Grodźcu, obecnie Będzin – jako przedostatni z sześciorga rodzeństwa. Ojca pamiętał z fotografii. Borykali się z biedą – jak większość ludzi w międzywojennym okresie w Polsce.
W Grodźcu ukończył szkołę podstawową. Lata wojny – dziś to zamierzchła przeszłość – trudne do wyobrażenia. Wspomnienia w nim stale odżywały. Jakoś przetrwali.
Po szkole podstawowej, dopiero w 18 roku życia, uczęszczał do dwuletniego Liceum Ogólnokształcącego w Będzinie i odbył równocześnie przyspieszony kurs pedagogiczny. Po skończeniu nauki – z nakazu – pracował w szkole w Wałbrzychu. Gdzie w międzyczasie ukończył liceum felczerskie i otrzymał Dyplom Starszego Felczera.
Dojrzewało w nim powołanie. Jak nauczyciel doskonale poznał biedę dzieci i problemy rodzin. Jako lekarz, w kontakcie z pacjentami – wiedział, co znaczą choroby, dolegliwości oraz różne nieszczęścia. Pomyślał: Jako ksiądz – łatwiej będzie mógł ludzkiej biedzie zaradzać.
Zgłosił się do Seminarium w Częstochowie. Uznano, że trochę
za stary. Przyjęto go we Wrocławiu.
W seminarium prowadził ambulatorium, leczył kolegów, księży i pracowników kurii. Władza ludowa uznała jego działalność za nielegalną. Miała w seminarium tajnego współpracownika. Na III roku studiów został aresztowany.
Na różne sposoby – pochlebstwami i straszeniem – próbowano go złamać i skłonić do współpracy. Nie ugiął się. Przebywał w areszcie siedem miesięcy. Miał okazję z bliska przyjrzeć się więźniom, którzy odbywali karę za przestępstwa czy też nielegalną działalność.
Po uwolnieniu, wrócił do seminarium na studia – uwieńczone kapłańskimi święceniami 23 czerwca 1963 roku. Pracował jako wikariusz w Lądku zdroju, w Lubawce, w Świeradowie Zdroju i w Bolkowie. UB nadal nie dawało mu spokoju. Inwigilowano go i szykanowano.
Pierwszą samodzielną parafią było BARKOWO – powiat Milicz. W XXV rocznicę święceń kapłańskich parafianie urządzili mu fetę, a kardynał Henryk Gulbinowicz – z tej okazji – nadał tytuł kanonika.
Ksiądz Zdzisław lubił tytuły. Mówiąc o ludziach i zwracając się do nich nie omieszkał dodawać wszelkie tytuły, jakie im się należały z racji studiów czy przysługiwały z pełnionego zawodu. Na stronie tytułowej autobiografii widnieje: Ksiądz kanonik, lek. med. Zdzisław Olszewski – ŻYCIE MOJE…
Po śmierci księdza Henryka HALLADY (18.07. 1989 r.) zostaje proboszczem w Piechowicach. W 75 roku życia, w czerwcu 2005 roku, przeszedł na emeryturę. Jako rezydent mieszkał w domu obok kościoła i plebanii.
Czego dokonał w Piechowicach, jakim był proboszczem i jakim człowiekiem – nie ma potrzeby pisać – mieszkańcy pamiętają.
Zawsze był bezkompromisowy w swoich poglądach. Klarownie – czasem i twardo – mówił, co myśli. Dla niego wszystko było proste: Białe albo czarne. Oczywiście, kolory widział swymi własnymi oczami.
Lubił ze mną pogadać. Zawsze stawiałem mu kontrę. Z czasem przestał być taki zbyt kategoryczny w swoich sądach…
Pełen wewnętrznego hartu – również w przykrych przygodach – nie tracił pogody ducha ani poczucia humoru. Kiedyś jechał do kurii wrocławskiej. Zatrzymany przez milicjanta usłyszał od niego, że przekroczył dozwoloną prędkość.
Tak to opisał w swej książeczce: – „Wie pan, co ja robię w konfesjonale? Nauczam, idź i popraw się. Daję rozgrzeszenie i stukam, a to jest znak, że penitent może odejść.
Wtedy milicjant, po chwili namysłu, zastukał w maskę samochodu i powiedział:
Ja księdza też rozgrzeszam”.
Spokojny wiódł żywot emeryta. Kiedy mógł – angażował się w pracę duszpasterską. Chętnie spotykał się z ludźmi. Co roku w listopadzie gromadził księży i bliskich – głównie lekarzy i nauczycieli – z okazji swoich imienin.
W roku 2013 obchodził Złoty Jubileusz Kapłaństwa. Dziękując wszystkim za obecność i okazywaną życzliwość, dopowiedział: „Patrząc z perspektywy czasu na samego siebie – widzę, co przeżyłem, co przecierpiałem, czym się radowałem. Myślę, że może jesteśmy na tym świecie po to, żeby na końcu powtórzyć najpiękniejsze słowa, jakie Pan Bóg wypowiedział w dniu naszego stworzenia: DOBRE BYŁO”.
W marcu 2015 roku Rada Miasta z Burmistrzem nadała mu tytuł HONOROWY OBYWATEL PIECHOWIC. Cieszył się z tego uznania, że dołączył do grona wyróżnionych…
Nie mogę pominąć jednej osoby, która towarzyszyła księdzu Zdzisławowi przez 45 lat. Anna Bednarz. Od roku 1971 – jako gosposia prowadziła mu plebanię w Barkowie, a później także w Piechowicach. Do końca – już nie taka sprawna – wspierała księdza Zdzisława w jego postępującej chorobie. Zmarła przy nim w sierpniu 2016 roku.
W czerwcu bieżącego roku obchodziłby 55 rocznicę święceń. W sierpniu – 88 lat. Zmarł 2 marca. Z tego, co mówił – chciał być pochowany w rodzinnym grobie, z rodzicami i rodzeństwem w Grodźcu-Będzinie. Wszystko odbyło się w Piechowicach…
W przeddzień pogrzebu mszy przewodniczył biskup pomocniczy Diecezji Legnickiej Marek Mendyk, a homilię wygłosił biskup senior Stefan Cichy.
Myślą przewodnią kazania były słowa Pawła apostoła z Listu do Rzymian (14,7): „Nikt z nas nie żyje dla siebie. I nikt nie umiera dla siebie… – Żyjemy i umieramy dla Pana”. Nie tylko do duchownych – do każdego wierzącego – skierowane są te słowa.
W dniu pogrzebu – w piątek 9 marca, o godzinie jedenastej – przewodniczył mszy oraz homilię wygłosił Biskup Ordynariusz Zbigniew Kiernikowski. Jako motto – myśl, do której często nawiązywał – były słowa Pawła apostoła z listu do FILIPIAN: „Nasza ojczyzna jest w niebie” (3,20).
Pierwszego i drugiego dnia, uczestnicy pogrzebu – Rodzina w żałobie, liczne grono kapłanów, wierni – skupieni, poważni, zasłuchani.
– Modlitwą był ten pogrzeb…
ks. Kubek
Archiwum Nowin Jeleniogórskich