O takich mieszkańcach, jak Ania i Krzysztof Szwałkowie, po latach się mówi, że przyjechali i wstrząsnęli zastanym światem.
– Przyjezdni na ogół nie wiedzą, że czegoś we wsi nie da się zrobić, więc robią – mówi Krzysztof Szwałek, dziennikarz. Mieszka w Zachełmiu z żoną Anią od 12 lat. Dorastał w Wałbrzychu, później żył w Warszawie.
– Od wielu już lat czuję się zachełmiakiem – przyznaje – W Warszawie można mieszkać tylko po to, żeby zwariować. Przyjechaliśmy więc tutaj.
O momencie, kiedy poczuł się stąd, opowiada w kontekście docierania w archiwum państwowym do materiałów o wsi, których wcześniej nikt w Zachełmiu nie nagłaśniał. Nie był w tym sam. Działał wespół z Kazimierzem Hołyszewskim, regionalistą, najbliższym sąsiadem, przedstawicielem rodzimych zachełmiaków.
Przez kilka pierwszych lat życia w Zachełmiu Szwałkowie znali jedynie najbliższych sąsiadów. Życzliwych sąsiadów.
– To nas ośmieliło – opowiada Krzysztof – Wspólnie z nimi postanowiliśmy założyć we wsi stowarzyszenie, co wcześniej się nie udawało. I okazało się, że jednak trochę weszliśmy w to społeczeństwo z butami. Starsi mieszkańcy mieli wrażenie, że przyjechali nowi i się tutaj kokoszą. Nie miałem świadomości, że ktoś może tak myśleć. Wydawało mi się, że przeznaczając prywatny czas na działania na rzecz wsi, obiektywnie robimy coś dobrego.
„Integracja różnych prędkości”
– Każdy z nas w stowarzyszeniu to nowe perspektywy, nowe umiejętności, nowe znajomości. To samo w sobie jest cenne. W dodatku udaje się pozyskiwać pieniądze z zewnątrz na wiejskie projekty, a to już sukces – Krzysztof Szwałek akceptację dla takiego myślenia we wsi porównuje do hasła europejskiego procesu „integracji różnych prędkości”. Z jednymi poszło szybciej. Inni nadal zachowują rezerwę i jeszcze czekają, żeby się zaangażować, dać się poznać. Być może nigdy nie dołączą. I to trzeba także zaakceptować. Gotowości do pomocy nie można wymuszać. Cenne to, że nikt we wsi aktywnie nie przeszkadza.
Co 10. mieszkaniec – działa w stowarzyszeniu
Stowarzyszenie Karkonoskie Zachełmie działa od 2014 roku. Funkcję prezesa pełni Krzysztof Szwałek. O tym, że potrzebny jest głos wsi w formie osobowości prawnej, przekonany jest co 10. mieszkaniec Zachełmia.
Stowarzyszenie od 2014 roku zrealizowało bardzo dużo śmiałych projektów, by wymienić tylko wytyczenie nowej trasy turystycznej wokół Zachełmia „Szlakiem 7 Wzgórz”, projekt za ćwierć miliona złotych (bez wsparcia gminy) odnowienia starej remizy i stworzenia w niej „Centrum Dziedzictwa i Aktywności Twórczej „Stara Remiza” czy nieustanny temat badania, digitalizowania i udostępniania archiwum wsi.
– Formuła stowarzyszenia jest narzędziem prawnie uznawanym do działania dla mieszkańców wsi. Nie jest czymś obok, zamiast, kontra. To nigdy nie będzie organizacja masowa. Jeśli ktoś z mieszkańców widzi sens działania stowarzyszenia, nie zwraca uwagi na to, kto stary, a kto nowy w Zachełmiu – uważa Krzysztof Szwałek.
Piękni trzydziestoletni
Młode pokolenie zachełmiaków, dwudziesto- i trzydziestolatkowie, to wnukowie i wnuczki osadników z lat 40-tych.
– Trochę tak jest, że napływowi, młodzi mieszkańcy Zachełmia łatwiej się dogadują ze starszymi zachełmiakami niż z młodymi wiekiem – powiada prezes Stowarzyszenia Karkonoskiego Zachełmie. W zarządzie stowarzyszenia działa ponad- siedemdziesięcioletni Kazimierz Hołyszewski czy sołtys Robert Balcerek, o którym prezes mówi: „Też już posiwiał”.
– Starsi mieszkańcy są bardziej świadomi wartości tego miejsca – tłumaczy prezes Szwałek.
Z pokolenia „młodych wiekiem starych mieszkańców” uważnością i zrozumieniem ciągłości historycznej tego zakątka ziemi wyróżnia się Michał Piwowarski. Pszczelarz z pasją. Na ostatnim wydarzeniu „Granie dla domu” premierowo wystąpił w stroju nawiązującym do przeszłości Zachełmia. Koszula z haftem zachełmiańskim, stonowane kolorystycznie, tradycyjne, niemieckie spodnie do kolan ze skóry jagnięcej. I getry nawiązujące do tradycji niemieckiej, które dostał w latach dziewięćdziesiątych od przedwojennego gospodarza domu, w którym w 1946 roku zamieszkał jego dziadek.
– Jestem przedstawicielem powojennych autochtonów. Właśnie autochtonów. Według encyklopedii, jeśli dany lud zamieszkuje 70-80 lat dany teren, to można mówić o związaniu z miejscem, emocjonalnym i kulturowym – Michał dwukrotnie próbował w dużym mieście poczuć się u siebie.
Michał Piwowarski w premierowym pokazie stroju nawiązującego do przedwojennej tradycji
– Po kilku miesiącach byłem na skraju zapaści nerwowej, pomimo wysokich zarobków w pracy. Brakowało karkonoskiej przyrody i klimatu naszej wsi. Wróciłem do Zachełmia.
Coraz więcej młodych osób z pokolenia Michała, po próbach osadzenia się w dużym mieście, wraca do rodzimych karkonoskich miejscowości. Michał jest drugim pokoleniem, które urodziło się w Zachełmiu, a czwartym, które mieszka tu od wojny.
– Jestem związany emocjonalnie i kulturowo z Karkonoszami. Z Zachełmiem – zdecydowanie mówi Michał.
Michał Piwowarski ma własną definicję genius loci Zachełmia:
– Pochodzę z rodziny o tradycjach patriotycznych. A jednocześnie moja rodzina przyjaźniła się z przedwojennymi właścicielami domu, w którym mieszkamy. Poszanowanie tradycji, tego, co było i co jest. Czerpanie z dorobku kulturowego, historycznego, społecznego poprzednich mieszkańców. Koegzystencja tego, co było i co jest.
O tym, że takie myślenie o genius loci Zachełmia i całych Karkonoszy musiało przebić mur nieufności i zaprzeszłych zranień, zaświadcza sytuacja sprzed dziesięciu lat. „Szyszak” – Karkonoski Zespół Folkowy dopiero zaczynał swoją działalność. Na jednym z pierwszych koncertów muzycy nie tylko zaśpiewali regionalną przedwojenną piosenkę, przetłumaczoną z języka niemieckiego, ale też wystąpili w prostych lnianych koszulach z haftem zachełmiańskim, spopularyzowanych w Zachełmiu na początku XX wieku przez dramatopisarza i filozofa Bernharda Wilma. Po koncercie pośród słów gratulacji słychać było i taki: „Brakuje wam tylko Lederhosen i będziecie już czyści Niemcy”.
Miejsca czułych zranień
To w takich miejscach czułych zranień dochodzi do tarcia starego z nowym. Za dogadanie się i współpracę „starych z nowymi” odpowiedzialność spoczywa po obu stronach. Tak myśli Krzysztof Szwałek:
– Nowi mieszkańcy muszą słuchać tego, co starsi mają do powiedzenia na temat historii wsi, historii stosunków społecznych w Zachełmiu. Po prostu starsi wiedzą to lepiej. Natomiast metody działania, umiejętności organizacyjne, znajomość procedur i rozliczania projektów, otwartość na świat – to wszystko mogą wnieść napływowi mieszkańcy.
Nowi chcą być akceptowani. Tarcia są raczej w drugą stronę, kiedy starzy mówią: „Weszliście na nasz teren”. Nawet jeśli starsi mieszkańcy nie bardzo się wcześniej pchali do zarządzania wsią.
– Najważniejsze w działalności społecznej to nie oczekiwać wdzięczności. Wewnętrzna motywacja jest najważniejsza. Denerwuje mnie narzekanie, snucie planów, z których nic nie wynika, kiedy pieniądze leżą na ulicy – Krzysztof Szwałek reprezentuje nowych osiadłych od 15-20 lat na tej ziemi. – Różni nas to, że my wiemy, po co tu przyjechaliśmy. Doceniamy przyrodę, układ przestrzenny, spokój, ciszę. To napływowi postulują, żeby w niedzielę nie zakłócać ciszy kosiarkami. Ale na pewno musimy doceniać talenty, wiedzę starych mieszkańców. I nie nosić głowy za wysoko. Bo to nigdy nie pomaga.
Kiedy nowi poczują się starymi, przychodzi nowa fala napływowych. Jak ta obecna. Pandemiczna.
Nowa fala
„Nowi” z najnowszej fali osadników – nie znaczy młodzi. Nowe domy w Zachełmiu budują osoby pochodzące z dużych miast: głównie Warszawy, Poznania, Wrocławia, w przedziale wiekowym 40 –50 lat. Co tu dużo mówić, zbudowanie domu w warunkach górskich nie jest tanią zabawą. Młodych ludzi nie stać na takie zabawy.
Wielu z napływowych z aktualnego boomu budowlanego buduje w Zachełmiu domy letniskowe. I na ogół nie angażują się w życie społeczne wsi. Nieliczni z nich, kiedy poczują energię ludzi i miejsca, choć przyjeżdżają tylko na weekend, pytają: „Co możemy dla was zrobić?”
Do takich należy Mieczysław Wójcik z Warszawy:
– Póki co, znamy w Zachełmiu może ze 20 osób. Zamieszkamy tu na stałe może za pięć, a może 10 lat. Ale już jesteśmy członkami stowarzyszenia – pan Mieczysław kupił i remontuje historyczną willę „Pan Twardowski”, w której niegdyś żył i tworzył Ludomir Różycki – Chcemy wyremontować dom zgodnie z dziedzictwem i klimatem tego miejsca.
Nic dziwnego, że pierwszymi osobami, do których drzwi zapukał, byli Kaziu Hołyszewski, Witek Stambulski, regionaliści, zwolennicy ciągłości kulturowej tego miejsca. Zaciekawienie blisko zaangażowania.
Zakorzenianie
– W miejscową społeczność trzeba wchodzić powoli. Poznawać obyczaje, relacje między mieszkańcami. Trzeba umieć to wyczuć, żeby nie wchodzić z butami, raczej adaptować się. Nawet jeśli jest to wieś inteligencka, nie chłopska. A takie jest Zachełmie – tak uważa Marek Dras, zawodowo związany z prężną dziedziną radiotechniki, prezes zarządu dużej spółki. Mieszka we Wrocławiu, ale do swojego domu w Zachełmiu przyjeżdża często. Kiedy we wsi jest jakieś święto, ubiera koszulę z zachełmiańskim haftem:
– Nie potrafię określić momentu, w którym poczułem się stąd. To był proces. Należę do stowarzyszenia, kiedy mogę – pomagam.
Marek Dras potrafi za to określić moment, w którym proces się rozpoczął. Przyszedł do sąsiada skorzystać z telefonu. Sąsiadem był Kazimierz Hołyszewski. Słowo do słowa.
– Mieszkańcy zaimponowali mi, że do opisywania i porządkowania informacji o procesach zachodzących we wsi użyli analizy SWOT, używanej w biznesie, korporacjach. Po to, żeby poznać możliwości, słabości, zagrożenia i szanse wsi. Znaczy, jest tu duch organizacyjny, nie tylko chęci do działania – zauważa Marek Dras.
Inaczej o procesie zakorzeniania mówi Metod Orel. Do Zachełmia przywędrował z Czech za żoną, rodowitą mieszkanką wsi. Metod mieszka tu od trzech lat:
– Dla mnie było niespodzianką, że sąsiadka pochodzi z Moraw. Kolejną niespodzianką, że Zachełmie założyli czescy uchodźcy religijni. Poczułem wielką radość i zakorzenienie historyczne.
Jak Orelowie stwierdzają zgodnie, na co dzień nikt w Zachełmiu nie zastanawia się, czy łatwo wymieszać stare z nowym i stworzyć nową pozytywną jakość.
– Dzięki stowarzyszeniu i rozmaitym akcjom integracyjnym sołtysa poznajemy się lepiej. Jeśli ktoś sam się nie izoluje i chce integracji, nie ma większych trudności – zauważa Marta Orel.
Zaufanie to proces
Starzy, którzy niedawno byli nowymi osadnikami, nieufnie obserwują najnowsze budowy: zwłaszcza chaty z bali wzorowane na stylu zakopiańskim i ogrodzenia coraz ciaśniej stawiane tuż przy drodze.
– Do epoki covidu nowi mieszkańcy Zachełmia świadomie wybierali miejsce do życia. Nowych, którzy sprowadzają się teraz w poszukiwaniu miejsca dogodnego do pracy zdalnej, nie znam jeszcze. Stąd nieufność – mówi Michał Piwowarski – Nie ukrywam, że 15 lat temu z podobnym dystansem podchodziłem do nowych mieszkańców. Do Krzysia i Ani Szwałków także. A to oni ożywili mieszkańców. To od nich zaczęła się belle epoque Zachełmia.
Starzy mieszkańcy i osadnicy sprzed 15-20 lat z niepokojem obserwują aktualne próby postawienia we wsi osiedla małych domków letniskowych.
– Oby za kilka lat nie trzeba było, jak choćby w Jeżowie Sudeckim, wyjeżdżając ze wsi, stać w korkach. Nie zatrzymamy nowych inwestycji. Barbarzyństwem jest utrudnianie nowym osadnikom stworzenia ich wymarzonych miejsc do życia czy destynacji biznesowych. Ale istnieje ryzyko, że Zachełmie może się stać więźniem własnego sukcesu. Dlatego tak potrzebne jest edukowanie nowych mieszkańców, na czym polega fenomen Zachełmia. Obawiam się, że bez rozwiązań prawnych trudno będzie zachować genius loci Zachełmia – powiada Michał Piwowarski. I z nadzieją w głosie wspomina dwóch nowych napływowych mieszkańców Zachełmia, majętnych przedsiębiorców z Polski, którzy, pragnąc zachować wyjątkowy urok wsi, prześcigają się w zakupie zachełmiańskiej ziemi. Nie pod inwestycje. Po to, aby nie zniszczyć genius loci Zachełmia.
Sól ziemi
Przewrotnie, o starych mieszkańcach na końcu. Choć i bez nich nie byłoby Zachełmia belle epoque. Od nich się zaczęło. Nie sposób pisać o wszystkich, co solą tej wsi. Ale choćby o Kaziku Hołyszewskim i Hance Kurowskiej, co to na szczycie Zachełmia mieszkają, nie da się milczeć. To z nimi przecinają się ścieżki życia tych, co nie odrzucą zaproszenia i przybywają na doroczny koncert „Granie dla domu”. Jak w ostatnią sobotę sierpnia 2021 roku.
Na pytanie, czy trudno połączyć w Zachełmiu siły starego i nowego porządku świata lokalnego, Kazik Hołyszewski, urodzony w Zachełmiu, po warszawskich peregrynacjach osadzony tu jak stare drzewo, regionalista i autor zamieszania w temacie koszul z zachełmiańskim haftem, mówi krótko:
– To proces.
I płyną dalej opowieści o budowaniu w Zachełmiu rodzaju wielopokoleniowego sejmiku, gdzie młodzi i starzy, stażem zamieszkania i wiekiem, liczą się z opiniami różnych stron. Tych, którzy do Zachełmia zawędrowali w latach 40-tych XX wieku. I realizujących współcześnie swoje wizje miejsca na Ziemi.
– Młode pokolenie buduje własny świat. Jak my w młodości. Starcie starych i nowych jest nieuniknione. I potrzebne – przekonuje Kazimierz Hołyszewski – Trzeba tylko, jak to dziś modnie nazywają, nauczyć się zarządzać konfliktem pokoleń. Ale to nie polega na popychaniu młodych ludzi w kierunkach, które powstały w abstrakcji do nich. Ci, którzy przybyli i wybudowali domy w Zachełmiu, nie są przypadkowi. Oni wyłącznie wzbogacają naszą miejscowość. Jedni bardziej, inni mniej angażują się w działania na rzecz wsi i społeczności. Zdecydowana większość szuka tutaj swojego miejsca. A zawsze jest tak, że nowi są na cenzurowanym. Patrzy się im na ręce. Wnikliwie się ich słucha. A kiedy odezwą się, utrąca na wstępie: „A co ty tam nowy wiesz…”. I tak nowy zdąży zostać dziadkiem i nadal jest nowy. Prawda jest jednak taka, że to nowi wnoszą do społeczności dynamizm.
Wyznaję zasadę, parafrazując Maxwella, iż każdy dostępny kawałek ziemi w przyszłości zostanie zabudowany. Pytanie: jak? Wtedy mamy odpowiedź: kto. Pytanie drugie: czy warto kopać się z koniem, czy lepiej konia okiełznać? Najważniejsza sprawa na dziś to przyhamowanie inwestycji, które nazywam „dzikimi”, będącymi w sprzeczności z genius loci Zachełmia.
Małgorzata Potoczak-Pełczyńska