W 1997 roku nasz redakcyjny kolega, Marek Chromicz, napisał pierwsze teksty poświęcone poszukiwaniu poniemieckich skarbów. Redaktorowi Chromiczowi udało się pozyskać zaufanie wielu eksploratorów, dzięki czemu w krótkim czasie stał się prawdziwym specem od „sekretnych skrytek” , bursztynowej komnaty i złotego pociągu.
Na przestrzeni kilku lat napisał wiele tekstów na ten temat, co przysporzyło mu wielu fanów, a Nowinom Jeleniogórskim wielu nowych czytelników. Od ukazania się pierwszej publikacji minęło już 28 lat. Można śmiało powiedzieć, że dorosło całe nowe pokolenie młodych ludzi. W tym czasie kilka zagadek zostało rozwiązanych, w kilku miejscach prowadzi się oficjalne prace archeologiczne. Nie bacząc na to zdecydowaliśmy się przypomnieć publikacje Marka Chromicza, bez ingerencji w ich zawartość.
Sięgamy zatem głęboko do naszego archiwum, by przypomnieć jeszcze starsze historie. Liczymy też na to, że internet ma ogromną siłę dotarcia do wielu ludzi, nie tylko mieszkańców regionu.

Jeżeli są Państwo gotowi – to zapraszamy w każdy weekend na nasz portal, aby pobuszować w historii naszego tygodnika oraz historii naszych ziem. Poniższy tekst ukazał się w październiku 1998 roku.


Po ubiegłorocznej, prowadzonej do późnej jesieni, prawdziwej, poszukiwawczej ofensywie na stokach Sobiesza, cisza na tej górze nie zapadła nawet w zimie. W grudniowym oraz styczniowym śniegu i mrozie w okolice szczytu Sobiesza wciągano maszyny wiertnicze i kompresory, by nadal prowadzić wiercenia i poszukiwania podziemnej fabryki i już ukrytych w niej skarbów. Już późną jesienią ubiegłego roku, niemal natychmiast po zawieszeniu zakończonych fiaskiem poszukiwań prowadzonych metodami górniczymi przez ekipę „bydgoską”, na stoki Sobiesza weszła inna grupa poszukiwaczy, tym razem związana m.in. z Warszawą, ale mająca w swym składzie także jeleniogórskich inwestorów.

Ludzie ci, działając z różnym natężeniem przez cały miniony rok wykonali ogromną pracę poszukiwawczą i dokumentacyjną, jak się zdaje wyraźnie przybliżającą rozwiązanie zagadki Sobiesza. Obecność w tym zespole jeleniogórskich inwestorów jest zapewne ważnym sygnałem tego, że w badania włączyli się ludzie, którzy tajemnice Sobiesza penetrują już od wielu lat i którzy wiedzą na ten temat naprawdę dużo.

To właśnie oni, już od dawna docierający do pierwszych osadników i świadków z wojennych czasów, zgromadzili największą wiedzę i największą dokumentację tego, co w latach wojny działo się w Piechowicach. Z rozmów z nimi jasno wynika, że prawdziwym problemem ich aktywności i ponoszonych nakładów nie jest to, czy pod Sobieszem istnieją podziemia, lecz to, jak się do nich bezpiecznie, bez naruszenia bardzo prawdopodobnych zabezpieczeń minerskich dostać.

W. Podsibirski szuka

Władysław Podsibirski, choć jest mieszkańcem Warszawy, na Sobieszu już od wielu lat przebywa niemal bez przerwy. Tu spędza większość czasu na organizowaniu badań tej góry i nieustannym poszukiwaniu coraz to nowych dokumentów i świadków. Choć jak dotychczas nie udało się jego ekipie pod Sobieszem znaleźć skarbów, Podsibirski jest pewny, że one tam są, ukryte w podziemnej fabryce. Człowiek ten twierdzi, że świadkowie, do których dotarł, bez żadnych wątpliwości potwierdzają, że pod Sobieszem w 1944 i 1945 roku prowadzono bardzo intensywne roboty górnicze, które trwały aż do ostatnich dni wojny. Choć głównym celem tych prac była budowa podziemnej fabryki, ostatecznie podziemia te, jak twierdzą świadkowie, stały się jednym z największych, schowanych pod ziemią i doskonale utajnionych składów hitlerowskich skarbów. To, że tak naprawdę być może, zdaje się potwierdzać brak typowych przy takich robotach śladów infrastruktury technicznej. Bo jeśli rzeczywiście w tym właśnie miejscu ukryto prawdziwy skarb, to zapewne w doskonały sposób zamaskowano ślady robót, nie pozostawiając widocznych dowodów na wykonane tu prace.

To, co dziś widać na stokach Sobiesza – murki, skarpy, drogi donikąd, zapadliska, ślady betonu, nieznanego przeznaczenia komory, ślady dawnych wierceń na licznych głazach leżących wysoko w górze, albo jest tyko szczególnym zbiegiem okoliczności albo potwierdzeniem tego, że coś tam utajniono, a pewne ślady robót jednak się zachowały. Jeśli pamięta się, że Sobiesz był już przed wiekami miejscem górniczej eksploracji, istnienie wielu „tajnych” i pozornie nie mających uzasadnienia obiektów można dość dobrze wyjaśnić, uznając je za ślady dawnych górniczych robót. Ale nadal pozostają pytania choćby o to, kto i w jakim celu ciął skałę, tak że dziś jej dwa widoczne fragmenty wyraźnie przypominają początek tunelu? Takich miejsc jest na Sobieszu wiele. I właśnie te miejsca są szczególnie silnie penetrowane przez W. Podsibirskiego i jego ekipę. Szansą na zasadnicze rozwianie wątpliwości byłoby znalezienie podziemnych korytarzy czy przynajmniej schowanego pod ziemią betonu. Dlatego właśnie w ostatnich tygodniach na Sobieszu wykonano kilkadziesiąt starannie zaplanowanych, dość głębokich otworów wiertniczych, których celem było uzyskanie odpowiedzi na pytanie – jest pod ziemią beton, czy nie? Dodatkowo postanowiono zweryfikować wartość sporządzonej w oparciu o zeznania świadków, dość szczegółowej mapy podziemnej fabryki właśnie przy pomocy wierceń. W tym celu na Sobiesz sprowadzono kolejną już, tym razem nowoczesną, wiertnię o bardzo dużych możliwościach.

Z moich zaś ustaleń wynika, że informacja o „Bursztynowej Komnacie” jest w przekonaniu eksploratorów tak wiarygodna, że daje im pewność, iż warto szukać i wydawać niemałe pieniądze na konieczne badania, wiercenia i poszukiwania.

Wiercenia

Wiercenia rozpoczęto tuż za miejscem, oznaczonym na mapach jako główne wejście, którego istnienie zdają się potwierdzać wspomniane wyżej, pionowe ściany skalne, wyraźnie widoczne w wysokiej skarpie. Prowadzone kilkadziesiąt metrów dalej wiercenia, nad miejscem, w którym, jeśli rzeczywiście istnieje to wejście, musiałby biec podziemny chodnik, zakończyły się… nie bardzo wiadomo czym. Po kilkunastu metrach szybkiego, nie kłopotliwego wiercenia okazało się, że koronka wiertnicza nie daje sobie rady z czymś, co, wnioskując po zachowaniu wiertni, specjaliści określili jako metal, a nawet jako poplątane wierceniem pręty zbrojeniowe. Ostatecznie w tym miejscu doszło do zerwania i utraty kilku żerdzi wiertniczych, na których zawieszona była wiertnicza koronka. W ten sposób stracono szansę na jej wyciągnięcie i obejrzenie, co spowodowało jej awarię. Gdy penetrowałem to miejsce kilkanaście godzin po zerwaniu żerdzi, mocno podekscytowany W. Podsibirski opowiadał, że do podobnego zdarzenia doszło tuż obok, a zachowanie wierconego stoku bardzo mocno przypominało zachowanie się stropu nad wielką pustką.

Kolejne wiercenia prowadzone kilkadziesiąt metrów dalej i wyżej, były jak się zdaje bardzo obiecujące. Zachowywanie stoku i zawartość tego, co wydmuchiwała wiertnia, potwierdzało bowiem zdaniem W. Podsibirskiego tezę, że i w tych miejscach jest szansa na dowiercenie się do betonowej obudowy podziemnych komór i korytarzy. Ta część wierceń prowadzona była już dość wysoko na stoku, więc ostatecznie okazało się, że zabrakło zgubionych wcześniej żerdzi do zejścia z wierceniami na odpowiednią głębokość. Również i w tym miejscu zachowanie stoku podobno potwierdza istnienie podziemnej pustki, dlatego wiertacze zamierzają niebawem w to miejsce wrócić.

W tej sytuacji wielkie nadzieje wiązano z serią wierceń, którą przeprowadzono nad skarpą położonej kilkadziesiąt merów dalej łąki, pod którą ma znajdować się zawalony wjazd kolejowy. Różnica poziomów pomiędzy punktem wierceń a podstawą stoku w tym miejscu gwarantowała, że tym razem żerdzi wystarczy, i odpowiedź na pytanie, czy jest tam wjazd do podziemi, ostatecznie paść musi.

Wykonano tam kilkanaście, rozłożonych co trzy metry odwiertów, sięgających niemal dwudziestu metrów w głąb. Także i tu powtórzyły się poprzednie doświadczenia. W jednych otworach wiercono bez kłopotów kilkadziesiąt centymetrów na minutę, a w innych, położonych tuż obok (o trzy metry), dowiercano się do poziomu, na którym tempo pracy spadało do kilku centymetrów. Z niektórych otworów maszyna wydmuchała dość dziwny urobek, który zdaniem W. Podsibirskiego prawie na pewno jest betonem. Ten właśnie materiał dziwnym „zbiegiem okoliczności” zainteresował dwóch młodych ludzi, którzy kilkanaście kilogramów urobku zagarnęli do foliowych toreb. Zapytani, co robią i na czyje zlecenie działają, szybko i bez śladu się gdzieś wynieśli. W tej sytuacji trudno nie zapytać, komu i do czego potrzebny jest ten urobek.

Zachowanie tych ludzi niewątpliwie potwierdza, że badaniem Sobiesza zainteresowany jest nie tylko W. Podsibirski. Ostateczna odpowiedź na pytanie, czy urobek z któregoś otworu jest betonem, czy też nie zapadnie w najbliższych dniach. Podsibirski zapowiedział bowiem, że materiał ten zostanie zbadany w specjalistycznym laboratorium, zdolnym do odkrycia nawet małych śladów cementu. Jak się wydaje, badanie takie przeprowadzi także ktoś, komu potrzebny był urobek z wierceń na Sobieszu.

„Bursztynowa Komnata”

Ten najwyższej klasy, absolutnie unikalny zabytek i niezwykłej podobno urody dzieło sztuki jest poszukiwany niemal od dnia zakończenia wojny. Dzieło to zniknęło w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach pod sam koniec wojny, w czasie ewakuacji wschodnich Prus. W. Podsibirski twierdzi, że jego wiedza na temat losu „Bursztynowej Komnaty” pochodzi od autentycznego świadka, który brał czynny udział w ukrywaniu skarbów na Sobieszu. Według tej relacji do Piechowic, niemieckiego Petersdorfu, późną zimą 1945 roku dotarty m.in. dwa wagony skierowane tam na osobiste polecenie Ericha Kocha, który od 1933 roku był nadprezydentem Prus Wschodnich, następnie komisarzem Rzeszy na Ukrainę, a cały czas był członkiem najwyższych władz hitlerowskiej III Rzeszy. Zdaniem większości badaczy to właśnie E. Koch wydawał polecenia związane z ukryciem „Bursztynowej Komnaty”, a ich treści nie zdradził nigdy. Jak się zdaje, polskie władze nie wydobyły od niego żadnych informacji w tej sprawie, chociaż przez kilkadziesiąt lat był on polskim więźniem, skazanym po wojnie na karę śmierci. W środowisku poszukiwaczy mówi się, że wyroku tego nie wykonano właśnie dlatego, że żywy Koch mógł powiedzieć, co się stało m.in. z „Bursztynową Komnatą”, a martwy nie. Choć Koch przeżył kilkadziesiąt powojennych lat, nie powiedział nic. Na pewno nie dałoby się ukryć odnalezienia skarbu takiej wartości jak „Bursztynowa Komnata”. Ale jeśli zważyć, że sprawą byli zainteresowani także umiejący wyciągać tajemnice Rosjanie, to może Koch żył aż tak długo w „nagrodę? Kto wie…?

Informator W. Podsibirskiego twierdzi, że wagony E. Kocha były pilnie strzeżone, a w każdym z nich było kilkadziesiąt skrzyń. Świadek pamięta, że skrzyń tych nie otwierano i nikt nie widział ich zawartości. Choć dziś już nie potrafi on dokładnie powiedzieć, skąd pochodziła wtedy wiedza o ich zawartości, jest ciągle pewien, że przynajmniej część Niemców i pracujących przy rozładunku wagonów więźniów wiedziało, że zawierają one jakiś wielki bursztynowy skarb. Tę informację po latach łatwo skojarzono z informacją o zaginionej „Bursztynowej Komnacie”. Świadek ów twierdził dalej, że transport skrzyń, po rozładowaniu wagonów, przewieziono drogą w kierunku Cichej Doliny. Tu samochody zatrzymywały się, a skrzynie niesiono dalej w kierunku wejścia do podziemi. Składano je w podziemnej, wykutej w skale komorze, którą wcześniej obudowano cegłą. Ten zabieg miał zagwarantować na dłuższy czas ochronę skrzyń przed wilgocią. Szczegółów tej relacji jest oczywiście więcej, ale dla poszukiwaczy mają one wartość niemal skarbu, dlatego tak trudno jest tę informację poszerzyć.

Prawdziwość relacji tego człowieka potwierdza nie tylko W. Podsibirski, ale i kilku nie związanych z nim informatorów z Piechowic i Jeleniej Góry – ludzi, którzy znali tego, nieżyjącego już dziś świadka. Ich zdaniem to właśnie on zaprowadził W. Podsibirskiego do kilku charakterystycznych miejsc na Sobieszu i wskazał je jako ślady po wjazdach i wejściach do podziemnej fabryki. Z moich zaś ustaleń wynika, że informacja o „Bursztynowej Komnacie” jest w przekonaniu eksploratorów tak wiarygodna, że daje im pewność, iż warto szukać i wydawać niemałe pieniądze na konieczne badania, wiercenia i poszukiwania.

Już w najbliższych tygodniach może dojść na Sobieszu do próby odsłonięcia wejścia do sobieszowskich podziemi. Czas trwania różnorodnych badań, wyniki wierceń i już poniesione koszty moim zdaniem szybko przybliżają czas prób ostatecznych. Obok ewentualnych, głębokich wierceń zapewne podjęta będzie próba usunięcia przy pomocy koparki ziemi w miejscu, gdzie widać pionowe, skalne ściany wjazdu. Pytanie tylko, czy tam naprawdę jest wjazd?

Tekst i zdjęcia: Marek Chromicz

Tekst “Bursztynowa Komnata pod Sobieszem” autorstwa Marka Chromicza, ukazał się pierwotnie w “Nowinach Jeleniogórskich” 27 października 1998 roku, w numerze 43., na stronach 12-13.

© Nowiny Jeleniogórskie. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

887732136

Zgłoś za pomocą formularza.