Zachęcamy Państwa do lektury tekstu archiwalnego sprzed 28 lat – „Irene” w „Julii”?, autorstwa Marka Chromicza, który ukazał się pierwotnie w “Nowinach Jeleniogórskich” 8 grudnia 1998 roku, w numerze 49. Sami czytamy jego dawne artykuły z wypiekami na twarzy, gdyż ich tematyka nadal ma ten głęboki walor, jakim jest możliwość poznawania sekretów naszego regionu, a może także przyczynić się do chęci odwiedzania zarówno archiwów i bibliotek, jak też, opisywanych miejsc. Polecamy!
Reakcja czytelników na tekst zatytułowany „Gdzie jest „Irene”?” była wyjątkowo żywa. Przy okazji raz jeszcze okazało się, że sprawy przeszłości ziemi jeleniogórskiej, w tym także historii najnowszej, obchodzą bardzo wielu ludzi.
Być może najważniejsze w tym zainteresowaniu jest to, że na ogół nie są oni poszukiwaczami jakichkolwiek skarbów, a jedynie ludźmi ciekawymi historii regionu, w którym żyją.
Największe emocje budzą lata tuż powojenne, nie tak przecież dawne, a już zapominane.
Wielu czytelników nawiązuje z nami kontakt głównie dlatego, że chcą zweryfikować swoją pamięć o sprawach | ludziach sprzed pięćdziesięciu lat z tym, co dziś ustala dziennikarz.
Niestety, przy takich okazjach coraz częściej okazuje się, jak bardzo zawodna jest ludzka pamięć. To, co nie zostało przed laty dość szczegółowo zanotowane, dziś tylko w wyjątkowych wypadkach, opierając się wyłącznie na ludzkiej pamięci, można uznać za wiarygodne. Nawet pomimo tego, że wielu osobom wydaje się, że czas sprzed półwiecza doskonale pamiętają. Kilkakrotnie, przy okazji dziennikarskiej penetracji miejsc ukrycia „skarbów”, okazywało się, że świadkowie rzeczywiście dobrze pamiętają dawne zdarzenia, a ich opowieść jest w pełni wiarygodna. Ale nawet wtedy ludzie ci poproszeni o wskazanie konkretnych miejsc, prawie nigdy nie umieją tego zrobić. Czas bowiem zmienia okolice, zmianie ulega las, sad, droga, zabudowa i wiele innych elementów krajobrazu. Przy okazji wyraźnie widać, że coś innego widziały przed laty oczy młodego człowieka, a coś innego te same oczy widzą dzisiaj.
„Irene” w „Julii”
Zdaniem jednego z czytelników poszukiwany do dziś, utajniony przez Niemców obiekt „Irene”, który w największym stopniu korzystał z systemu tajnej, supernowoczesnej łączności, to szklarsko-porębiańska huta szkła „Julia”. Jego zdaniem ten wielozakładowy obiekt doskonale nadawał się w latach wojny na lokalizację w nim zakładu wzbogacania rudy uranu, co w tamtych czasach mogło uzasadniać skierowanie tam najnowszego systemu łączności. Choć brak jest świadectw takiego rozwiązania, nie można wykluczyć, że tak rzeczywiście było. Ale wątpliwości są spore, bo jak dotąd nie udało się ustalić, by istniał kabel gwarantujący łączność jakiegokolwiek obiektu „Julii” z tandemową centralą systemu Rüdiger.
Za mało prawdopodobną należy też uznać informację, że druga część tej centrali (pierwszą ulokowano w tunelu kolejowym pod Wałbrzychem) była zbudowana w Gryfowie. Czytelnik podający tę wiadomość twierdzi, że tuż po wojnie, jako nastolatek bawił się w ruinach takiej właśnie centrali. Z opowiadań Niemców, jak twierdzi, wynika, że był to supernowoczesny obiekt, budowany i wyposażany niemal do ostatnich dni wojny, położony tuż obok obecnej centrali telefonicznej. To, co miało być tandemowym elementem Rüdigera, zostało zniszczone w ostatnich dniach wojny tak założonymi ładunkami, że odstrzelone zostały ściany, a ciężki, żelbetowy strop zmiażdżył urządzenia. Opowiadano mi, że przez wiele powojennych lat nie tylko radioamatorzy wyciągali z tego miejsca potrzebne im cewki, kondensatory itp. urządzenia.
Istnienie w Gryfowie nowoczesnej centrali jest pewne, tak więc można z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że była ona jednym z elementów budowanego pod koniec wojny systemu superłączności. By to sprawdzić, wystarczy ustalić, gdzie, na zachód łub północny zachód od Rozdroża Izerskiego i Sępiej Góry nad Świeradowem, są zlokalizowane typowe, betonowe stacje wzmacniaków. Lokalizacje takich stacji są bowiem dobrze znane na pogórzu Karkonoszy i niemal równie dobrze znane w kierunku wschodnim, aż po Kotlinę Kłodzką. Natomiast mało wiadomo o ich lokalizacji na zachód od istniejącej do dziś stacji na Rozdrożu Izerskim i bardzo prawdopodobnej stacji na Sępiej Górze.
Nawet posługując się nowoczesnym sprzętem, pozwalającym wykryć podziemne kable i iść ich śladem, nie można dziś ustalić zbyt wiele. Każdy bowiem kabel i niemal każde techniczne urządzenie, nie tylko łączności, zostały po wojnie zdemontowane. Rosjanie wywozili bowiem nie tylko maszyny i urządzenia, ale także kable, których setki kilometrów wyrywano z ziemi. Znacznie później resztki kabli wyrwały z ziemi już polskie władze, wykorzystując je do układania nowych łączy. Tak było m.in. na Sępiej Górze, gdzie ten proceder uprawiano jeszcze w latach sześćdziesiątych. W sprawie likwidacji sieci kablowej swój udział mają także poszukiwacze. Pomysł wykorzystania zawartej w instalacjach miedzi jest bowiem znacznie starszy niż kłopoty ze współczesnymi złodziejami telefonicznych kabli. Już wiele lat temu niektórzy poszukiwacze, znajdując stare kable, „przerabiali je” na miedziany, dający się sprzedać złom. Dlatego tak trudno jest dziś ustalić położenie kilku ważnych, budowanych w czasie wojny obiektów.
Jeden z czytelników, posiadający sporo niemieckich dokumentów, był prawie pewien, że ma duże szanse na rozgryzienie tajemnicy „Irene”. Jednak po przejrzeniu liczącej kilkaset pozycji listy rozszyfrowanych kryptonimów niemieckich tajnych obiektów, która obejmuje niemal całą Europę, okazało się, że „Irene” jest tam zaszyfrowana słowem „Nouwied”. Tego zaś hasła, kryptonimu czy też nazwy własnej do dziś nie rozszyfrowano.
Tajemnice Książa
Jednym z najbardziej tajemniczych miejsc na Dolnym Śląsku jest podwałbrzyski zamek Książ. Ta stara magnacka siedziba książąt pszczyńskich, w latach wojny przeszła w ręce niemieckich władz i z całą pewnością prowadzono tam rozległe, otoczone największą tajemnicą podziemne roboty. Ślady tych prac są do dziś widoczne, a niektóre podziemne korytarze i komory można nawet zobaczyć, oczywiście, jeśli zgodzi się na to kustosz zamku. Ukształtowanie terenu i bliskość linii kolejowej bardzo prawdopodobne czyni domniemania, że pod Książ prowadzi specjalna, podziemna linia kolejowa. Jeśli dodać do tego pewną informację o znalezieniu na dworcu Wałbrzych-Szczawienko, kilkaset metrów od zamku, końcówki kabla telefonicznego specjalnego znaczenia, można przyjąć niemal za pewnik, że to właśnie zamek Książ krył się pod kryptonimem „Irene” i że właśnie w to miejsce zamierzano przenieść z Kętrzyna główną kwaterę führera III Rzeszy.
Jest to możliwe, tym bardziej że tandemowa centrala telefoniczna mogła zapewnić tak położonej kwaterze łączność zarówno od wschodu, jak i od zachodu, równocześnie wiążąc Książ z podziemnymi centrami „Olbrzyma” i „Concordii”. Z wielu fragmentarycznych, ale prawdopodobnych informacji wynika, że zachodniej części centrali Rüdiger raczej należy szukać w okolicach Kowar, a nie w Gryfowie. Wiele wskazuje też na to, że szukanie „Irene” w Książu jest bardzo mocno uzasadnione, tym bardziej, że o istniejących „wnętrzach” skały, na której stoi zamek, nadal wiadomo niewiele.
Co to było?
Świadkowie pamiętający powojenne czasy twierdzą, że choć wtedy nie wiedziano, o co chodzi, poszukiwano wówczas uranu poza Kowarami także na pogórzu Sudetów. Dawni mieszkańcy Radoniowa opowiadają, że stare kopalnie są tak wielkie, iż poniemieckie sztolnie po wyrobiskach rud uranu ciągną się wiele kilometrów. Niektóre z nich dochodzą podobno aż pod zamek Gryf. Znacznie ważniejszy jest jednak fakt, że świadkowie pamiętają opowiadania niemieckich jeszcze mieszkańców tych terenów o tym, jak pracowały te kopalnie. Z relacji wynika, że chodniki drążono za „czymś”, czego pokład miał grubość zaledwie kilku centymetrów. Podobno to właśnie zwracało uwagę pracujących tam ludzi.
Wydobywany minerał niemal natychmiast wywożono z kopalni. Niemcy opowiadali jednak, że co jakiś czas, gdy zmieniał się kolor minerału, już na przodku ładowano go do blaszanych, około 25-litrowych bębnów i szczelnie zamykano. Wtedy sprowadzano do kopalni wyłącznie Niemców, policję lub wojsko i przy pomocy ustawionego z ludzi łańcucha bębny ładowano na samochody. Tego minerału nie składowano na terenie kopalni ani przez moment. Nikt jednak nie wie, gdzie wydobywany minerał był wywożony.
Być może sprawa ta nigdy nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie to, że już po wojnie terenami wokół Radoniowa zainteresowali się radzieccy, z całą pewnością wojskowi, naukowcy. Oni to właśnie okolicę Radoniowa szczegółowo penetrowali, dokładnie przepytując niemiecką jeszcze ludność o prowadzone tam roboty górnicze.
Dziś oczywiście niezwykle trudno jest ustalić, czego wtedy dowiedzieli się Rosjanie. Coś jednak ustalili, bo świadkowie opowiadają, że w jednym z miejsc w okolicach Radoniowa najpierw długo dokonywano pomiarów licznikami (zapewne Geigera-Millera), co zakończyło się oznaczeniem terenu przy pomocy palików i ustawieniem wart.
Po kilku dniach większa jednostka wojskowa najpierw zdjęła darń na dość dużej powierzchni oznaczonej wcześniej palikami, a następnie wydobyto z tego miejsca kilkadziesiąt ton jakiegoś przypominającego drobno pokruszoną skałę, minerału. Wybrany do głębokości niemal dwóch metrów dół zasypano i dość staranie wyrównano, właściwie na zawsze likwidując możliwość dokładnego oznaczenia tego miejsca.
Zapewne, gdy pod koniec wojny pojawiły się kłopoty transportowe lub zbyt szybko zbliżał się front, Niemcy jakąś partię uranowego urobku ukryli w przykopalnianym dole. Rosjanie chyba to właśnie ustalili, przepytując ludność i zabrali zmagazynowaną w ten sposób rudę.
Sobiesz
Zapowiedziane roboty na stokach Sobiesza, które mają ostatecznie odsłonić tajemnicę tej góry, jeszcze się nie rozpoczęły. Inwestorzy, którzy sporo pieniędzy włożyli w wykonane kilka tygodni temu wiercenia, przekonują, że na dnie wielu otworów znaleziono beton. W. Podsibirski zapewnia, że takie ustalenia potwierdzają wykonane już badania laboratoryjne uzyskanego urobku. Sprawa odsłonięcia przynajmniej jednego wjazdu – wejścia pod Sobiesz jest podobno już tak zaawansowana, że może to nastąpić jeszcze tej zimy. Jeśli do takiej próby dojdzie, będziemy wreszcie wiedzieć, czy Sobiesz jest górą skarbów. Być może jednak jest. Mam bowiem obiecaną relację człowieka, który twierdzi, że jako chłopak, mieszkaniec Piechowic, jeszcze w latach sześćdziesiątych biegał po zupełnie innym niż dziś Sobieszu. Pełno tam było wtedy dziur, zapadlisk miękkiej ziemi, świeżych kamiennych murków i wejść do komór całkiem innych niż te, które są dziś dostępne. Jego zdaniem w pewnym momencie dość szybko i nagle te dziury „zasypały się”, wielokrotnie znajdowane na tym terenie przez dzieci elementy niemieckiego wyposażenia wojskowego zniknęły bez śladu. Jakby dokładnie wyzbierane.
W każdym razie ostateczne odkrycie tajemnicy Sobiesza wydaje się być bliskie. Badania zrobiono, wiercenia wykonano, a teren spenetrowano bardzo dokładnie. Właściwie nic więcej już nie można tam zrobić. Po prostu trzeba kopać. Czy ktoś to w końcu zrobi…
Tekst i zdjęcie: Marek Chromicz


Tekst – „Irene” w „Julii” ? autorstwa Marka Chromicza, ukazał się pierwotnie w “Nowinach Jeleniogórskich” 8 grudnia 1998 roku, w numerze 49., na stronie 11.
© Nowiny Jeleniogórskie. Wszelkie prawa zastrzeżone.