Zachęcamy Państwa do lektury tekstu archiwalnego z „Nowin Jeleniogórskich: magazynu ilustrowanego ziemi jeleniogórskiej”, który ukazał się 64 lata temu, w numerze 4. , w wydaniu z 26 stycznia – 1 lutego 1961. Jego autor, Aleksander Wiącek, przewodnik sudecki i żołnierz Wojsk Ochrony Pogranicza wprowadzał Czytelników do strefy powojennych opowieści kryminalnych – na naszej granicy po 1945 roku. Kontynuujemy tę opowieść, ufając, że spotka się z Państwa żywym zainteresowaniem. Polecamy!

Wilki na granicy (4)

– Wierzba, Wierzba – kapitan Gruda potrząsnął łagodnie, ale stanowczo śpiącego przy biurku sierżanta.

– Słucham, panie kapitanie, odpowiedział na wpół sennie Wierzba, podnosząc się z trudem.

– Musicie natychmiast ściągnąć mi tu lekarza. Bierzcie mojego Willysa i jedźcie po niego, ale prędko.

– Co się stało? – spytał, oprzytomniawszy momentalnie.

– Lotta umiera. Szybko, Wierzba.

Bez czapki i płaszcza sierżant wybiegł z budynku. W samych drzwiach natknął się na Kasperka, kierowcę kapitana Grudy.

– Kapitan kazał jechać z wami – zameldował Kasperek – ale nie wiedział, że mi akumulator wysiadł. Teraz nic nie zrobię po ciemku. Ledwo wróciliśmy.

– A co tam za wóz stoi?

– To ZIS ze sztabu. Żołnierzy przywiózł. Poszli wszyscy spać.

– To siadamy do niego. Musimy zaraz jechać.

– Jak pan sierżant każe, to jedziemy.

Kasperek, nieprzyzwyczajony do ciężarówki, wolno zjeżdżał po mokrym asfalcie. Wpatrzony w uciekające spod świateł reflektorów serpentyny przerwał milczenie pytaniem:

– Dokąd leciem, sierżancie?

– Bo ja wiem? Do Szklarskiej, po lekarza wojskowego nie warto.

– Stań-no Włodek “Pod lipami”, ktoś się tam kręci koło gospody.

Wierzba wyskoczył z szoferki, znalazł jakąś zakutaną w chustę kobiecinę.

– Gdzie tu mieszka doktor? – huknął na nią.

– Nie ma doktor w Hain – łamała sobie język, przestraszona. – Jechać do Podgórzyn, koło kościół, tam być stary Arzt.


Piętrowy domek z werandą, należący do doktora Krebsa, stał w wąskiej, bocznej uliczce. Podczas gdy Kasparek z trudem nawracał wielkim wozem, Wierzba uparcie naciskał dzwonek przy drzwiach.

Wreszcie okno na piętrze otworzyło się i nieprzyjemny, skrzeczący głos kobiecy spytał po niemiecku:

– Kto tam? Czego chcecie?

– Czy jest doktor Krebs? Muszę się z nim zaraz zobaczyć.

– A kto pyta? Doktor śpi. Przyjdzie jutro.

– Nie widzi pani polskiego munduru? – spytał Wierzba, niezbyt zresztą logicznie, bo noc była wyjątkowo ciemna, a światła mało. – Mam pilną sprawę i muszę zaraz zobaczyć się z doktorem.

– Ja ci się k… przedstawię – zdenerwował się nadchodzący Władek. Nim się Wierzba zorientował, nacisnął mocno klamkę. Drzwi ustąpiły z brzękiem szyb. W świetle zapałki zobaczyli strome schody. W tej chwili zapaliła się słaba żarówka i na najwyższym stopniu ujrzeli niską kobietę w szlafroku i papilotach na głowie.

– Pan doktor jest chory i teraz nie będzie z panami rozmawiać – powtórzyła uparcie.

– Zaraz zbadamy pana doktora – oświadczył krótko Wierzba, odsunął łagodnie Niemkę i wszedł w uchylone drzwi oświetlonego pokoju.

Na łóżku siedział siwy, stary mężczyzna w okularach, ubrany w pasiastą piżamę.

– Proszę się ubrać i jechać z nami do chorego – oświadczył Wierzba.

– Mój przyjacielu – odpowiedział doktor miękką, śpiewną niemczyzną. – Jestem już bardzo stary. Blisko osiemdziesiątki. Na co ja się przydam? Dajcie mi lepiej spokój.

– Ależ panie doktorze… Tam umiera człowiek. Młoda kobieta jest umierająca. Przecież obowiązkiem lekarza jest nieść pomoc każdemu i o każdej porze. Chce pan mieć ludzkie życie na sumieniu?

Staruszek zastanawiał się chwilę, patrząc w oczy Wierzby. W końcu pokręcił przecząco głową:

– Nie mogę jechać. Jestem stary i chory. Szukajcie innego lekarza.

Władek domyślił się raczej niż zrozumiał te słowa. Podskoczył do Wierzby, zaczął mu tłumaczyć szeptem:

– Co on sobie myśli, stary piernik? Spluwę w garść, panie sierżancie i zawieziemy go w worku, jak on nie będzie chciał po dobroci.

– Uspokój się Władek, tak nie można. Masz ty pojęcie, co oni tu o nas wygadują, a tam wypisują? Nie możemy dać żadnego powodu do plotek. Stara poleci z pyskiem po całej kotlinie. Trzeba coś innego skombinować.

Sierżant usiadł na krześle, oparł głowę w obu dłoniach. Był bardzo zmęczony, brakowało mu już pomysłów. Wiedział, że lekarza musi zaraz przywieźć, że na siłę nie można. Nagle poderwał się olśniony:

– Czy pan rozumie, doktorze, że tam umiera niemiecka kobieta? Eine deutsche Frau – powtórzył dobitnie raz jeszcze. – Chce pan pozwolić na śmierć młodej Niemki?

Zaległo ciężkie milczenie. Nagle, od drzwi, odezwał się skrzeczący głos kobiety:

– Jedź, Johann. On mówi prawdę. Trzeba spełnić obowiązek.

Doktor bez słowa zaczął wciągać czarne, sztuczkowe spodnie.


– Jest lekarz, panie kapitanie – meldował po kwadransie Wierzba.

– Chyba już niestety za późno, ale dajcie go tu do piwnicy.

Doktor Krebs wytarł starannie szkła okularów, po czym się nachylił nad dziewczyną. Leżała skulona na brzegu drewnianej pryczy. Z zaciśniętych ust sączyła się na koc smużka zielonkawej śliny. Lekarz nachylił się, próbował uchwycić tętno na przegubie ręki, potem powąchał usta.

– Otruta – stwierdził kategorycznie.

– Czym? Spytał kapitan.

– To nie moja sprawa.

Gruda spojrzał w oczy lekarza, lecz widząc, że nic więcej z niego nie wyciągnie, oświadczył krótko:

– Dziękuję. Mój samochód jest do pana dyspozycji.

Wychodzącego z celi lekarza zatrzymał Wierzba:

– Kto to jest, panie doktorze?

Lekarz spojrzał zdziwiony na Wierzbę, potem raz jeszcze na martwą.

– Nie znam jej.

– Jak to? Przecież to mieszkanka Podgórzyna.

– Podgórzyna? To niemożliwe. Mieszkam tam 27 lat i znam wszystkich.


– Czy Lotta nie zeznała jeszcze czego przed śmiercią? – spytał Wierzba kapitana Pyszkowskiego.

Chyba nic, coś tam mamrotała, ale tak niewyraźnie, bez sensu.

– Żadnych imion, nazwisk?

– Owszem, ale tylko jedno. Powtarzała nieraz: Artur, Artur.

Po chwili milczenia kapitan spytał:

– Jak się wydaje: kto mógł otruć Lottę?

– Tylko ci, co jej pilnowali i nosili herbatę. Mnie się wydaje, że to jednak musiał być Kuśnierz. Reszta, to swoje chłopaki. A co pan o tym myśli?

– Ja też sądzę, że to musiał być Kuśnierz.

– To czemu go pan nie zamknie? – zdenerwował się Wierzba.

– Mamy czas, przyjacielu. Musimy go teraz dobrze obserwować. On tu jest tylko pionkiem, ale powoli pokaże nam resztę, choć bardzo nie chce. Pobawimy się w kotka i myszkę. Niech nam myszka pokaże swoją dziurę. Ale powiedzcie mi sierżancie – ciągnął kapitan – dlaczego wmawialiście temu staruszkowi, że Lotta mieszkała w Podgórzynie?

– Bo chciałem się przekonać, czy to on czasem nie wyniesie za bramę wiadomości o jej śmierci.

– Wszyscy o tym zapomnieliśmy, tylko nie wy. Macie wyraźny talent do pracy w zwiadzie. Mam nadzieję, że przyjmiecie moją propozycję przejścia do nas. Nie będziemy się nudzić na służbie.

Wierzba aż poczerwieniał z radości.


Wincenty Maloszek, pierwszy polski sołtys w Przesiece, był w ciężkim kłopocie. Obaj komendanci WOP-u, ten z Przesieki i ten starszy ze Szklarskiej Poręby, uczepili się głupiego kwitu kasowego. Nie pokazując napisanego na odwrocie zdania “owoce odebrać z Wurzelsdorfu” chcieli koniecznie dowiedzieć się, jak ten druczek mógł opuścić mury jego sołectwa.

– Panowie, zrozumcie – tłumaczył się – ja człowiek prosty. Na stare lata pierwszy raz na posadzie. Chciałbym wszystko najlepiej, ale to nie takie proste. Nasz pan starosta Tabaka z Jeleniej człowiek dobry, nie powiem, ale chciałby zaraz mieć wszystko po polsku. Człowiek się uwija, ale sam wszystkiego nie dopilnuje, a co dopiero takiej karteczki.

– Nie macie nikogo do pomocy?

– Ano niby mam, gońca gromadzkiego, Schöna. Mieszka tu na górze.

– To go dawajcie.

Sołtys wyszedł. Po chwili ciszy kapitan Gruda zapytał Szeję:

– Co wiecie o tym gońcu?

– To taki krawczyna, kaleka. Spokojny Niemiec, mieszka tu z matką. Meloszek zna go ze trzy lata już chyba.

– Jakim cudem?

– Bo go wywieźli na roboty spod Częstochowy gdzieś w czterdziestym drugim. Cały czas pracował w fabryce w Podgórzynie, potem tu został, teraz już nawet i rodzinę ściągnął.

Do pokoju wszedł za sołtysem niski, kulejący mężczyzna. Ubrany w tanie, lecz porządnie utrzymane ubranie, schludnie ogolony i ręka zniekształcone, na czole duża blizna. Kłaniał się czołobitnie w stronę mundurów:

– Szen topry dla pan komendant.

– Nie mam ochoty na słuchanie takiej polszczyzny – przerwał mu Gruda. – Weźcie się za niego, Wierzba.

– Proszę nam powiedzieć – zaczął uprzejmie sierżant – gdzie tu za czasów niemieckich była kancelaria sołtysa?

Niemiec uśmiechnął się, słysząc rodzinną mowę, ukłonił się i wyjaśnił:

– O, właśnie tu. Pan Luschke, nasz sołtys, siedział za tym biurkiem, co teraz pan oficer –wskazał na Grudę. – Tu siedziała panna Elisabeth, a panna Gläser to…

– A kasa, gdzie była? – przerwał mu Wierzba. – Gdzie wpłacało się pieniądze?

– Ach so, kasa – ucieszył się jakby. – Tam jest zamknięte, ale ja schowałem klucz, ja wiedziałem, że się przyda.

Wyszli wszyscy. Okazało się, że kasjer, jakiś Wohneberger, zostawił swoje królestwo w nie lada bałaganie, spotęgowanym niewątpliwie przez kwaterujące tam przed kilku miesiącami wojsko. Trochę słomy, puste pudełka, dziurawe skarpety, papierzyska, kurz i stęchlizna niewietrzonego pokoju. Obok stojącej w rogu szafki porucznik Szeja znalazł stary bloczek. Podał go kapitanowi.

– Takie same – stwierdził, a do Schöna:

– Was ist das?

– Kwity kasowe, jak przyjmowali pieniądze. Tu jest takich dużo – usłużnie otworzył szafkę, pełną różnych druków. Najwięcej było właśnie takich samych, jak kartka z chlebaka Wielgosza. Porucznik Szeja zaczął napychać swą torbę polową co czystszymi drukami.

– Żeby nasz spacer nie był całkiem na darmo – wyjaśnił Grudzie – trzeba zabrać papieru. Już całkiem nie ma na czym pisać. Chyba się pan kapitan nie pogniewa, jak na odwrocie meldunku będzie hitlerowska wrona?

– Panie poruczniku – wtrącił się sołtys – chodźmy do piwnicy, tam papieru dużo, i to lepszego. Wybierze pan sobie.


(ciąg dalszy nastąpi)


Tekst “Wilki na granicy (4)” autorstwa Aleksandra Wiącka, ukazał się pierwotnie w “Nowinach Jeleniogórskich” 26 stycznia 1961 roku, w numerze 4., na stronach 4-5.

© Nowiny Jeleniogórskie. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

887732136

Zgłoś za pomocą formularza.