Zachęcamy Państwa do lektury tekstu archiwalnego z „Nowin Jeleniogórskich: magazynu ilustrowanego ziemi jeleniogórskiej”, który ukazał się 64 lata temu, w numerze 5. , w wydaniu z 2 – 8 lutego 1961. Jego autor, Aleksander Wiącek, przewodnik sudecki i żołnierz Wojsk Ochrony Pogranicza wprowadzał Czytelników do strefy powojennych opowieści kryminalnych – na naszej granicy po 1945 roku. Kontynuujemy tę opowieść, ufając, że spotka się z Państwa żywym zainteresowaniem. Polecamy!
![](https://nj24.pl/wp-content/uploads/2025/02/nowiny-jeleniogorskie-2-8-lutego-1961-nr-5-baner-1024x333.jpg)
Wilki na granicy 6
Gruda i Wierzba wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Nie mieli już wątpliwości, skąd znają tę dziewczynę.
– Lotta Heindrich, zamieszkała w Szklarskiej Porębie, Winklerstrasse 3? – wtrącił Wierzba z zamiarem psychicznego pognębienia przeciwnika znajomością szczegółów o nim. Ale reakcja Schöna była wręcz przeciwna.
– Tak. Ta, którą trzymacie w strażnicy – odpowiedział hardo.
– A skąd wiecie o tym? – spytał Gruda z wyraźnym niezadowoleniem.
– To moja sprawa. Biedna moja Lotta… Ona jest niewinna. Kiedy ją puścicie?
– Słuchaj, Artur – powiedział ostro Gruda. – Nie ty mnie, ale ja tobie będę zadawać pytania. Jak będziesz mówić całą prawdę, to i ja ci czasem na jakieś pytanie odpowiem. Pamiętaj też, że dalszy los Lotty Heindrich ma związek z twoją szczerością.
– Rozumiem, panie kapitanie. – Zgadzam się – odpowiedział pokornie.
– Więc słuchaj: mów dokładnie, jak i do czego używałeś radiostacji?
– Codziennie o 22.00 nadawałem i odbierałem szyfrowane radiogramy na fali roboczej 240 lub na zapasowej 248.
– A kto je szyfrował? Znałeś te szyfry?
– Szyfrów nie znałem i nie wiem, kto je dostarczał.
– A kto odbierał? Przyznaj się, nie bujaj. Karol?
Schön drgnął, ściągnął brwi, ale opanował się:
– Nie znam żadnego Karola. Szyfrogramy przeznaczone do nadania znajdowałem pod płytą chodnika, przed tym budynkiem i tam też wkładałem szyfrogramy otrzymane.
– No, no, taka konspiracja. Trochę za dobra na to, żeby była prawdziwa. Już chciałem coś powiedzieć o Lotcie, a tu nic z tego. Czego bujasz?
– Ja nic więcej nie wiem.
– Łżesz, łobuzie! – zeźlił się Wierzba.
– Wiesz, co są warte twoje informacje? Gówno! My dawno wiemy więcej niż ty powiedziałeś. Twoje akta mamy dawno w komplecie. My cię prosić nie będziemy. Mamy na szczęście takiego, co nam wszystko chętnie powie. A wiesz czemu, idioto?
– Nie – odpowiedział nieśmiało.
– Bo on kocha Lottę więcej, jak ty – bluffował dalej.
– Kto? – Zaniepokoił się wyraźnie.
– Ktoś. Ja też tak mogę odpowiadać, jak ty nam.
Garbus wpatrzył się w oczy Wierzby, poczem powoli, przez zęby, nieudolnie wysylabizował zbyt trudne dla Niemca nazwisko:
– Kussnjesch?
– No, chyba – podchwycił Wierzba. – On dla Lotty wszystko zrobi.
– Skąd wy to wiecie? To chyba niemożliwe.
– Mówię ci, że tak jest. Przyznał się dziś – łgał, jak z nut Wierzba.
– Wściekły pies! – zerwał się z wściekłością Schön. Jaki on tam Kuśnierz. On się nazywa Peltzer, Franz Peltzer. On jest oficerem SS. Rozumiecie? Wy go zastrzelcie! Prędko! Zastrzelić! – opadł na krzesło i zapłakał, kryjąc twarz w dłoniach. – To on szyfrował, on przynosił, on odbierał. Zabijcie go!
Zaalarmowany krzykami Schöna wpadł do pokoju por. Szeja.
– Jak wam idzie rewizja? – zapytał go Gruda.
– Garaż skończony. Nic więcej ciekawego nie było. Teraz zrewidujemy jego mieszkanie i pomieszczenia gospodarcze – zaraportował.
– Dobrze. Zabierzcie Schöna, każcie go dobrze pilnować i doglądnijcie rewizji. A wy, Wierzba – dodał ciszej – siadajcie na konia porucznika i gnajcie do placówki. Przekażcie kpt. Pyszkowskiemu – on tam pilnuje Kuśnierza – żeby go już aresztował. Zrozumiano?
Mimo pośpiechu Wierzby, rozkaz Grudy nie został wykonany. Okazało się, że kapitan Pyszkowski poszedł telefonować do pokoju Szei, a Kuśnierz wykorzystał ten moment. Zabrał pepeszę, zapas amunicji i niezauważony przez nikogo ukrył się w lesie. Gruda powściekał się trochę, dowodził sam zarządzoną zaraz obławą, ale wobec zapadającego zmierzchu musiał zawrócić swój nieliczny oddział.
Wieczorem przyjechał, wezwany przez Grudę, kapitan Dubiłow. Odbyli razem długą rozmowę bez świadków, potem Dubiłow wsadził Schöna z jego radiostacją do potężnego „Opla” i odjechał. – Tą sprawą zajmie się zwiad radziecki – wyjaśnił oficerom.
A sprawa, Wielgosza?
Na drugi dzień, już w Szklarskiej Porębie, por. Golec spotkał Wierzbę.
– No cóż, wracacie do łączności – zagadnął sierżanta.
– Pierwsze słyszę – obruszył się Wierzba. – Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść, tak? Już mnie zwiad nie potrzebuje?
– Wręcz przeciwnie. Pojedziecie z plutonem do Tkaczy przeprowadzać remont linii telefonicznej. Nikt nie będzie wiedział, że będziecie tam działać jako nasz zwiadowca. Chodźcie do mnie, to wam wszystko wyjaśnię.
Porucznik starannie zamknął drzwi i okno, rozłożył mapę, poczęstował gościa papierosem i zaczął swój wykład:
– Popatrzcie, Wierzba – pokazał palcem po mapie – tu Wyżyniec, a tu stacja kolejowa w Tkaczach, tu Wyżyniec, a tu rzeka Izera. Nazywamy to wszystko Tkackim workiem. W tym worku ostatnio dzieje się za dużo dziwnych rzeczy. Zaczęło się od znalezienia w Izerze, o w tym miejscu, zwłok kobiety.
– Wiem o tym. Wielgosz mi opowiadał – wtrącił Wierzba.
– No właśnie. Druga sprawa, to Wielgosz. Tu, w Wyżyńcu był dowódcą placówki. A trzecia, najdziwniejsza, stała się wczoraj wieczorem. Ze stacji kolejowej w Tkaczach zginął kolejarz, Polak.
– Który? – spytał Wierzba. – Młody czy stary?
– Ten młody, Józef Juszczak. Diabli go wiedzą, jak to było. Drugi z nich, Dylewski, złożył taki meldunek: – tu Golec rozłożył kartkę przed sobą.
“Juszczak spóźnił się do pracy blisko godzinę. Na moje pytanie nie chciał udzielić żadnych wyjaśnień. Służbę objął przed godz. 22.00 i polecił dozorcy kolejowemu, Niemcowi Ryszardowi Gelertowi udać się do domu po wodę na herbatę. Gdy Gelert wrócił, Juszczaka na stacji nie zastał”.
– Nic z tego nie rozumiem – wtrącił Wierzba. – Czyżby zwiał? Do Czech?
– Może do Czech, a stamtąd dalej. Czy to wielka sztuka? Grudzie chodzi o to, żebyście zbadali tę sprawę. Będziecie sobie chodzić po Tkaczach, rozmawiać z ludźmi. Znacie dobrze niemiecki, łatwiej się coś dowiecie. Pamiętajcie o dzieciach, one dużo widzą. Możecie sobie chodzić na czeską stronę, do Kořenova, na piwo, na dziewczynki…
– Tak bez koron?
– A po co korony? Papierosy lepsze, wszystko za nie dadzą. Uważajcie tylko, żeby karku nie skręcić. W razie potrzeby pomogą wam nasze posterunki. Będziecie też mieli pod ręką swoich chłopców w plutonie łączności.
– Taką robotę to lubię – ucieszył się Wierzba.
W Tkaczach, oprócz kolejarza Dylewskiego i paru wopistów, mieszkali tylko Niemcy, pracujący przeważnie przy wyrębie lasów. Wszelkie próby Wierzby nawiązania bliższych kontaktów nie dały żadnych wyników. Pewnego dnia zabandażował nawet rozbite kolano wnuczce Gelerta i odniósł dziecko „na barana'” dziadkowi, ale i to nie pomogło. Stary nabrał wody w usta i udawał, że o sprawie Juszczaka nic więcej nie wie. Piątego dnia pobytu, sierżant już prawie zrezygnowany, wybrał się za granicę, w odwiedziny do narzeczonej Wielgosza, Bożeny. Do Kořenova było blisko. Wieś leżała nad graniczną Izerą.
– Pięknie witam, panie Wierzba! – ucieszyła się szczerze. – Ja tak często myślałam o panu, a pan już chyba o mnie zapomniał.
– Nie zapomniałem, ale nie mogłem przyjść wcześniej. A może przeszkadzam w nauce? – spytał, wskazując na rozłożone na stole książki.
– Uczę się trochę, bo niedługo wstępny egzamin do szkoły przy naszych „Izerskich Porcelankach”. Wojna skończyła się, teraz trzeba się uczyć. Ale dziś moje święto, pana odwiedziny. Zamieńmy książki na wino.
Niemal w milczeniu wypili pierwszy, potem drugi kieliszek domowego wina. Rozmowa ożywiła się dopiero wtedy, gdy zaczęli wspominać Wielgosza.
– Mam po nim pamiątkę – szepnęła Bożena. – Jego wiersze.
– Wiersze? – zdziwił się Wierzba. – Nie wiedziałem, że pisał wiersze. To takie do niego niepodobne. Pokaż.
Gruby brulion był niemal w całości za pisany jego drobnym pismem. Pierwszy wiersz, zatytułowany „Nocny patrol'” zaczynał się od słów:
“Gwiazdy w dali lśnią. Karkonosze śpią.
Szumem sosen kołysane
Moje góry ukochane
Śpią.
Tylko cichy wiatr z doliny
Błądzi wśród kosodrzewiny.
Szuka czegoś w górskiej mgle
Może… mnie?”
Wierzba szybko przerzucał kartki. Nie lubił wierszy, nie ulegał nastrojom, nie doceniał piękna gór, które Wielgosz przez te parę miesięcy zdołał tak bardzo pokochać. Tadeusz wyrażał swoje uczucia prostymi słowami, widać było, że pisze z serca, że nikt go tego nie uczył. Wierzbę zainteresował bardziej ostatni epos, porównujący walki śląskich wojów z obecną służbą na granicy. Czuł, że ta ciężka, niewdzięczna służba łatwo pójdzie w zapomnienie:
„Zapomną nas koledzy, gdy już przeminą lata…
Kto żonie wróci męża? Kto syna matce wróci?
Pieśń po nas pozostanie…
Pieśń szybko ulata…”
Wierzba przymknął oczy, przypomniał sobie biedną, starą matkę Tadeusza. Kto jej wróci syna? Nawet nie zauważył, że w oczach Bożeny też szklą się łzy.
– Pamiętasz, jak obiecałeś mi na cmentarzu, że powiesz mi wszystko, co możesz, o poszukiwaniu morderców Tadka?
– A pamiętasz, jak obiecałaś mi pomoc w poszukiwaniach? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
Patrząc sobie w oczy skinęli poważnie głowami.
– Więc słuchaj – zaczął Wierzba. – Sprawa jest teraz jeszcze bardziej zagmatwana, jak na początku. Chodzi o to, że znaleźliśmy w plecaku Tadeusza antypolską ulotkę, pisaną po niemiecku, no i szyfrogram…
– Co to za diabeł? – zdumiała się Bożena.
– Widzisz, to taki list pisany szyfrem, w którym według umowy zastępuje się jedne słowa drugimi. My tej mowy nie znamy i dlatego nic nie możemy zrozumieć.
– A co tam było napisane?
– “Owoce odebrać z Wurzelsdorfu”.
– A wiesz, gdzie jest Wurzelsdorf? – spytała z zalotnym uśmiechem.
– Chciałbym wiedzieć. Nasz kapitan przeszukał mapę w promieniu 50 km i nic nie znalazł.
– To kup kapitanowi okulary. Wiesz, gdzie teraz jesteś?
– Przecież w Kořenovie.
– No tak. Po czesku w Kořenovie, a po niemiecku w Wurzelsdorfie.
– O ja idiota! – Wierzba aż podskoczył w górę i palnął się dłonią w czoło. – Jak jesteś taka mądra, to może powiesz mi jeszcze, gdzie jest Dolina Marcina?
– Coś ci się musiało pokiełbasić. Nie ma tu takiej. Skąd wziąłeś tę nazwę?
– Bo w szyfrogramie tam było wyznaczone spotkanie.
(ciąg dalszy nastąpi)
![](https://nj24.pl/wp-content/uploads/2025/02/nowiny-jeleniogorskie-2-8-lutego-1961-nr-5-str-1-zm-712x1024.jpg)
![](https://nj24.pl/wp-content/uploads/2025/02/nowiny-jeleniogorskie-2-8-lutego-1961-nr-5-str-4-zm-709x1024.jpg)
![](https://nj24.pl/wp-content/uploads/2025/02/nowiny-jeleniogorskie-2-8-lutego-1961-nr-5-str-5-zm-710x1024.jpg)
Tekst “Wilki na granicy (6)” autorstwa Aleksandra Wiącka, ukazał się pierwotnie w “Nowinach Jeleniogórskich” 2 lutego 1961 roku, w numerze 5., na stronach 4-5.
© Nowiny Jeleniogórskie. Wszelkie prawa zastrzeżone.