Do sejmu trafił długo wyczekiwany przez pracodawców projekt ustawy, dzięki któremu pracownicy będą mogli testować się na obecność koronawirusa w miejscu pracy. W dokumencie pojawił się również wątek odszkodowań, które miałyby przysługiwać pacjentowi zakażonemu przez innego pracownika. – To absurd! – komentuje opozycja.
Piątkowe (28 stycznia) statystyki Ministerstwa Zdrowia pokazują, że obecna sytuacja epidemiczna jeszcze długo nie pozwoli nam złapać oddechu. Tylko minionej doby odnotowano w kraju 57 262 przypadki koronawirusa. 271 osób przegrało walkę z COVID-19. 1 068 384 przebywa na kwarantannie (ta od 2 lutego zostanie skrócona z 10 do 7 dni). Od marca 2020 roku potwierdzono łącznie 4 752 700 zakażeń. Ta dynamika zachorowalności jest dla nas bardzo groźna.
Pracodawcy dostaną zielone światło?
Od wielu miesięcy przedsiębiorcy oczekują przepisów, które pozwolą im na wykonywanie testów wśród pracowników. Na tę ustawę czekał również minister zdrowia Adam Niedzielski, który miał uzależniać od niej swoją przyszłość w rządzie. Problemem była jednak grupa parlamentarnych antyszczepionkowców, którzy blokowali zakończenie prac nad projektem. W czwartek dokument trafił jednak do sejmu. Najważniejsze założenia proponowanej ustawy to:
– możliwość bezpłatnego testowania pracowników raz w tygodniu (częstotliwość ta może być zmieniana przez rząd w zależności od dostępności testów);
– również raz w tygodniu pracodawca będzie mógł żądać okazania wyniku testu swojego podwładnego – jeśli jednak pracownik odmówi, nie będzie można wyciągać od niego konsekwencji w postaci przeniesienia na inne stanowisko lub oddelegowania na bezpłatny urlop;
– osoba zakażona na terenie zakładu pracy będzie mogła ubiegać się o odszkodowanie – będzie to jednak droga bardzo trudna, ponieważ to na pracowniku spocznie obowiązek udowodnienia, że do transmisji koronawirusa doszło właśnie w miejscu pracy. Ponadto zasadność wniosku rozpatrywana będzie najpierw przez samego pracodawcę, następnie przez wojewodę, a na samym końcu decyzję w sprawie wyda sąd. Maksymalna wysokość rekompensaty wyniesie 15 tysięcy złotych.
Projekt ustawy został już skierowany do pierwszego czytania w komisji zdrowia. Ale już został ostro skrytykowany przez polityków opozycji, którzy swoje opinie opublikowali w mediach społecznościowych.
Katarzyna Lubnauer: Lex Kaczyński to bełkot. Widać, że nie mają już żadnej Rady Medycznej. Żadnych ekspertów.
Borys Budka: PiS jest mistrzem jeśli chodzi o buble prawne. Ale takiego gniota jak żyję nie widziałem. Lex Kaczyński to wywieszenie przez rząd białej flagi w walce z pandemią i zrzucenie wszystkiego na zwykłych ludzi. Tchórze do kwadratu.
Tomasz Siemoniak: Wskazywanie osoby będącej źródłem zakażenia w miejscu pracy w celu uzyskania 15 tys. zł odszkodowania sparaliżuje sejm, senat, sejmiki i rady gmin. Przeciwnicy polityczni będą się wskazywać jako źródła zakażeń po posiedzeniach plenarnych i komisjach. Kto wymyśla takie absurdy?
Kosztowny brak maseczki
Do sejmu trafił również projekt ustawy podnoszący kary za łamanie obostrzeń covidowych. Złożyli go posłowie PiS, a dotarli do niego dziennikarze RMF FM.
W tej chwil za brak maseczki grozi nam od 20 do 500 zł mandatu. Jeżeli proponowana m.in. przez Jarosława Kaczyńskiego zmiana wejdzie w życie, to maksymalna kara wzrośnie z 500 do – uwaga – 2000 zł. Osobom, które nie zgodzą się na mandat i przegrają sprawę w sądzie, grozić będzie nawet 6000 zł kary.
Jak podaje RMF24, tym projektem sejm ma się zająć we wtorek.