Rozmowa z Wacławem Markowskim, gospodarzem i dzierżawcą Pałacu Paulinum w Jeleniej Górze, byłym szefem Pałacu Wojanów.
Wacław Markowski – zarządzający Pałacem Paulinum w Jeleniej Górze, wcześniej nadzorca budowy hotelu na Zanzibarze i dyrektor hotelu Pałac Wojanów w Kotlinie Jeleniogórskiej. Żona współprowadzi biuro turystyczne, a córka prowadzi hotel na Zanzibarze. Pan Wacław mieszka w pokoju w najwyższym miejscu Paulinum, czyli w najwyższym miejscu centrum Jeleniej Góry.
– Na przełomie wieków XX I XXI pałace w Kotlinie Jeleniogórskiej niszczały. Wydawało się, że ich renowacja może być tak droga, że nie mają szans. Minęło 20 lat. Pałace są naszą dumą. Pan uczestniczył w ich odnowie. Jak się ona zaczęła?
– Mój wkład nie był zbyt wielki, ale robiłem, co tylko mogłem. Siłą napędową tego wielkiego przedsięwzięcia był Piotr Napierała, niestety, już nieżyjący – mój przyjaciel i szef. Zauroczył się Kotliną Jeleniogórską i postanowił przywrócić jej świetność. W latach 90. poprzedniego wieku rzeczywiście większość pałaców była w ogóle nieużytkowana, a jeśli nawet, to w sposób kompletnie niezgodny z ich reprezentacyjną historycznie funkcją. Niektóre bardzo niszczały, a kilka miało szczęście i trwały w nich już prace remontowe. Przykładem jest Pałac Łomnica, który szczęśliwie trafił w ręce potomków poprzednich właścicieli. Dzięki temu odzyskał swój blask.
– Skąd pan się tu wziął?
– Trochę przypadkiem. Pod koniec lat 90. wpadłem na – moim zdaniem genialny wtedy – pomysł, że otworzę wraz z kolegą restaurację. Nigdy wcześniej nie zajmowałem się gastronomią ani hotelarstwem. Tak się złożyło, że wolny lokal znajdował się w budynku niedaleko wrocławskiego Rynku, w którym siedzibę miały biura firmy Integer, w której pracował jako dyrektor Piotr Napierała.
– Czym się pan zajmował wcześniej?
– Różnymi sprawami. Prowadziłem własną działalność. To były czasy, gdy produkowało się różne rzeczy. Wraz z bratem koncentrowaliśmy się na wytwarzaniu dodatków do odzieży dżinsowej: etykiet, zamków, guzików, nitów. To był wtedy bardzo fajny rynek, do momentu wejścia do naszego kraju konkurencji chińskiej. Pan Napierała i inni pracownicy Integeru byli częstymi gośćmi restauracji, którą prowadziłem z kolegą. Tak im się spodobała, że powierzyli mi uruchomienie gastronomii w Hotelu Tumskim we Wrocławiu, a potem w wyremontowanym wtedy Pałacu Kliczków niedaleko Bolesławca, który był własnością firmy Integer.
– Intereg należał do rodziny jednej z najbogatszych kobiet świata – Barbary Piaseckiej-Johnson.
– Dokładnie należał do państwa Ludwinów. Pani Ludwinowa była siostrzenicą Barbary Piaseckiej-Johnson.
– Wróćmy do pana losów. Kliczków to już nasz region, dawne województwo jeleniogórskie. Blisko Kotliny Jeleniogórskiej.
– Nasze drogi z Integerem się rozeszły, więc na prawie dwa lata trafiłem do Sieniawy pod Rzeszowem, gdzie byłem dyrektorem pięknego pałacu z hotelem i restauracją.
– Piotr Napierała z przyjaciółmi w tym czasie zaczął działać w Jeleniej Górze i okolicach.
– Tak, w pierwszej kolejności zainwestował w Pałac Paulinum. Na jego otwarciu po remoncie byłem gościem, zupełnie urzeczonym tym, co tu zobaczyłem. Przy okazji zobaczyłem prawie ruiny Pałacu Wojanów i innych podobnych obiektów w okolicy. Pojawił się pomysł, bym zajął się przygotowaniem do otwarcia i prowadzeniem Pałacu Wojanów. Po drodze jeszcze zajmowałem się przywróceniem do działania prywatnego Pałacu Dębowego w Karpnikach.
– Na co zwracał pan uwagę, urządzając i prowadząc Pałac w Wojanowie? Remont i eksploatacja takiego obiektu jest bardzo droga. Mówiło się nawet, że z ekonomicznego punktu widzenia nie ma sensu, bo zwróci się za wiele lat albo nigdy.
– Powiem szczerze: byłem tam tylko dyrektorem, natomiast chwała inwestorom, że się na to zdecydowali, bo taniej i łatwiej jest wybudować nowy hotel, niż odnawiać zabytek o historii liczącej kilkaset lat, w przypadku Wojanowa: 400 lat. Prowadzenie takiego obiektu jest trudne, przyciągnięcie gości też. Powodem są ograniczenia konstrukcyjne i prowadzenie remontów pod nadzorem konserwatora zabytków. Dobrze jest, gdy konserwator kieruje się zdrowym rozsądkiem, a tak było w naszej sytuacji. Konserwatorem był Wojciech Kapałczyński. Jego podejście do przepisów – świadomości, że ktoś chce przywrócić te obiekty do życia – pomagało w rozwiązaniu wielu problemów.
– Podkreśla pan rolę inwestorów. Czy nie było tak, że musiało upłynąć sporo czasu, by w Polsce pojawili się ludzie łączący kapitał finansowy z kapitałem kulturowym? Dla których nie chodziło już tylko o biznes, bo potrafili docenić piękno architektury zrujnowanych pałaców i dlatego postanowili je ratować?
– Tak, to bardzo szeroki problem socjologiczny. Nie czuję się uprawniony, by go oceniać, ale w mojej prywatnej opinii, gdy pieniądze sa już na tyle duże, że zaspokajają sprawy bytowe, pojawia się zainteresowanie kulturą i historią oraz potrzeba, by zrobić coś więcej, nie tylko dla siebie, ale i dla społeczeństwa, miejscowej społeczności. To bardzo pozytywne.
– Pałace w Kotlinie Jeleniogórskiej wyróżnia to – na przykład Wojanów – że są otwarte dla wszystkich. Nie każdego stać, by w nich przenocować, zjeść obiad czy nawet wypić kawę, ale każdy może wejść na ich teren, pospacerować po parku, zrobić piknik czy nawet zaparkować samochód za darmo.
– Inwestując w takie obiekty, przy całej fascynacji nimi przez inwestorów, trzeba mieć świadomość, że nie mogą to być muzea. Adaptacja ich na hotele jest naturalna – dzięki niej są pieniądze na utrzymanie, a w dalszej perspektywie nawet szanse na odzyskanie kapitału. Nikt też nawet nie rozważał pomysłu, by pałace zamknąć dla ludzi, którzy chcą je zobaczyć. W niektórych, gdzie jest to możliwe, są nawet organizowane wycieczki dla chętnych. Przykładem jest Zamek na Skale w Trzebieszowicach koło Kłodzka. W Wojanowie jest to niemożliwe z powodów konstrukcyjnych, ale oczywiście każdy może sobie odpocząć w parku czy nawet popływać w basenie.
– Fundacja Dolina Pałaców i Ogrodów Kotliny Jeleniogórskiej organizuje festiwale i inne wydarzenia, integrujące i promujące region. Piotr Napierała też dbał o to, by pałace wpływały na rozwój okolicy.
– Jeśli chodzi o tę fundację, znakomicie prowadzoną przez Grażynę Kolarzyk, to powstała, by promować Kotlinę Jeleniogórską. Natomiast celem starań o wpływ na okolicę było przełamanie sposobu myślenia, dominującego tu od końca II wojny światowej, a opierającego się na przeświadczeniu, że pewnego dnia Niemiec tu wróci i wszystko odbierze, więc nie warto o nic dbać, nie warto inwestować. To dlatego wioski wokół Jeleniej Góry długo wyglądały tak, jakby wojna skończyła się kilka, a nie kilkadziesiąt lat temu. Myślenie w taki sposób jest na szczęście przeszłością. Gdy ludzie zobaczyli, że ktoś tu inwestuje, odnawia, nabrali przekonania, że sytuacja nie jest tymczasowa, warto więc samemu też się zaangażować w remonty i inwestycje w swoją własność. Wszystko tutaj jest naszym wspólnym dziedzictwem europejskim. Nieważne, czy było tworzone przez Niemców, Czechów, Walończyków czy inne nacje. My do tego wspólnego dziedzictwa dokładamy się, remontując to, co stare, i budując nowe. To bezcenne!
– Panu było tu za ciasno, skoro wyjechał pan na długo na Zanzibar.
– Doszedłem w pewnym momencie do wniosku, że się zasiedziałem, że może potrzebuję czegoś nowego, że może Wojanów potrzebuje zmiany. Nie wiem, czy była to decyzja dobra, czy zła. Na Zanzibarze zacząłem od nadzoru budowy hotelu dla mojego przyjaciela i jego wspólników. Z różnych powodów, w tym zdrowotnych, bo było tam dla mnie za gorąco, musiałem wrócić do Polski. Ten hotel, który budowałem, prowadzi z dużym sukcesem moja córka, moja żona współprowadzi na Zanzibarze z lokalnym biznesmenem biuro organizujące wycieczki dla polskich turystów oraz śluby. Odwiedzamy się tak często, jak to możliwe. Jednym słowem: piękny epizod, jestem zadowolony, że był, choć nie był łatwy. Być może jestem już za stary na takie wyzwania. Nie wiem.
– Wrócił pan do Jeleniej Góry i przejął w zarządzanie i dzierżawę Pałac Paulinum. Tuż przed pandemią.
– Jakby to powiedzieć: tym razem szczęście uśmiechnęło się do mnie częściowo. Moment okazał się pechowy. Po niespełna trzech miesiącach działalności musiałem zamknąć obiekt. Od tamtej pory otwieramy i zamykamy. Nie jest łatwo. Im dłużej będzie trwała ta sytuacja, tym gorzej. Nie zawsze można skorzystać z programów pomocowych oferowanych przez rząd. Generalnie jednak chciałbym podkreślić, że zainteresowanie Kotliną Jeleniogórską w ostatnich latach bardzo mocno wzrosło. Poprawiło się skomunikowanie z Warszawą czy Łodzią. Myślę więc, że perspektywa jest dobra.
– Dziękuję za rozmowę
Leszek Kosiorowski
Rentgen