Jerzy Sielecki – łącznościowiec z wykształcenia, pracował jako górnik i szef techniki w sanatorium w Szklarskiej Porębie. Od 1981 do 1984 ajent schroniska Kochanówka nad wodospadem Szklarki w Karkonoszach. Od 1985 obsługuje turystów przy wodospadzie Kamieńczyka w Karkonoszach. Pracuje razem z żoną Janiną. W wolnym czasie lubią jechać odpocząć w Kotlinie Kłodzkiej – w uzdrowiskowym Lądku-Zdroju.
– Skąd się wziąłeś 40 lat temu w Karkonoszach?
– Pochodzę z Karpnik z Rudawach Janowickich, wychowałem się w Siedlęcinie. Po wojsku wyjechałem pracować w kombinacie górniczo-miedziowym w Lubinie. Z wykształcenia jestem łącznościowcem, ale pracowałem tam jako górnik. W Legnicy poznałem przyszłą żonę, Janinę. Studiowała na kierunku nauczycielskim. Pewnego roku miała praktykę w Szklarskiej Porębie. Powiedziała: chcę tu zamieszkać. Nie miałem wyjścia – musiałem się tu sprowadzić.
– Ale z czegoś trzeba tu było żyć.
– Nie widziałem dla siebie perspektyw w górnictwie. Chciałem studiować na politechnice, ale postawiono mi warunek, że muszę zapisać się do partii. Odparłem, że jeszcze do tego nie dorosłem. Dlatego uznałem, że w takiej sytuacji nie mam tam szans. Musiałem poszukać innej drogi.
– Trafiłeś do słynnej “Gierkówki” w Szklarskiej Porębie.
– Byłem w niej szefem od spraw technicznych. To była moja pierwsza praca w Szklarskiej Porębie. Rozpocząłem ją jeszcze w trakcie budowy tego domu wczasowego, bym mógł poznać instalowane w nim systemy techniczne. Pracowałem w tym miejscu przez trzy lata.
– Jak się tam pracowało?
– Bardzo dobrze. Tam też zachęcano mnie, bym się zapisał do partii, ale jakoś udało mi się wywinąć.
– Do dziś krążą legendy na temat “Gierkówki”, goszczenia w niej komunistycznych notabli z najwyższej półki.
– Bywali w niej pracownicy innych domów wczasowych i Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. W marcu 1981 Niezależny Samorządny Związek Zawodowy “Solidarność” wywalczył ten obiekt, ale nie wiedział, co z niego zrobić: sanatorium, może szpital. W efekcie budynek stał pusty do jesieni. Pracownicy byli w tym czasie opłacani i żywieni. W tej sytuacji znowu poczułem brak perspektyw.
– Stąd wziął się pomysł na poprowadzenie „Kochanówki” – schroniska przy wodospadzie Szklarki w Karkonoszach.
– Akurat zwalniał się tam ajent. Udało nam się tam zaczepić. Lokalizacja bardzo atrakcyjna, ale mieliśmy ogromnego pecha, bo za chwilę – miesiąc po przejęciu przez nas „Kochanówki” – ogłoszono stan wojenny w Polsce. Ruch turystyczny został na długi czas wstrzymany.
– To było dla turystyki gorsze nawet niż pandemia.
– Do wiosny 1982 nie wolno było się w Polsce w ogóle przemieszczać. Co ważne: ajencję podpisywało się na rok, bez pewności, czy PTTK umowę przedłuży, czy nie. A jeśli przedłużał, to z dużo wyższą odpłatnością. Wytrzymaliśmy w „Kochanówce” trzy lata. W 1984 roku spalił się dom wczasowy przy Kamieńczyku – należał do prokuratury i Legmetu. Ta katastrofa wydarzyła się pod koniec lutego. Była jeszcze zima, leżało dużo śniegu, nie było jak dojechać, by ugasić pożar. W budynku trwał wtedy remont kapitalny. Były różne podejrzenia, ale bez żadnych dowodów, że ktoś doprowadził do pożaru celowo. Najprawdopodobniej przyczyny były przypadkowe.
– Po tym, jak spłonął ten budynek, pojawiła się przestrzeń do zagospodarowania.
– Mieliśmy już doświadczenie z „Kochanówki”, a turyści przychodzący do wodospadu Kamieńczyka nie mieli dostępu ani do bufetu, ani do toalet. Krok po kroku udało nam się tu coś osiągnąć.
– Od czego zaczęliście? Trzeba było załatwić formalności, dogadać się z gminą.
– Przy Kamieńczyku jest teren będący enklawą należącą do miasta Szklarska Poręba. Znajduje się pomiędzy Karkonoskim Parkiem Narodowym a Nadleśnictwem Szklarska Poręba. Gmina szukała inwestora, który by odbudował spalony budynek. Był jednak problem z dojazdem od Szosy Czeskiej przez teren nadleśnictwa. Prokuratura nie miała problemu, by goście dojeżdżali do jej obiektu. Ale już ktoś inny miałby z tym kłopot. W związku z tym, że miasto cały czas jednak liczyło, że znajdzie się jakiś inwestor, mnie wydzierżawiono tylko 30 metrów kwadratowych.
– W 1985 postawiłeś tu budkę na kółkach z hotdogami i lemoniadą. Jak szedł interes? Pewnie świetnie. W takim miejscu…
– Nie od razu. Początkowo nikt nie wiedział, że może tu liczyć na coś ciepłego. Drugim problemem było zamknięcie dostępu do wąwozu Kamieńczyka.
– Czyli do wodospadu od dołu.
– Zabezpieczenia wąwozu wymagały remontu, więc ze względów bezpieczeństwa wejście do wąwozu zostało zamknięte. KPN nie miał jednak funduszy na zabezpieczenie wąwozu. Był on zamknięty przez pięć lat. Później gmina porozumiała się z Parkiem, że sfinansuje niezbędne prace, biorąc w swoje władanie zejście do wąwozu na 10 lat. Zmieniono zasady wejście do wąwozu – wprowadzono opłaty i obowiązkowe kaski. Tak to funkcjonuje do dzisiaj.
– Co to oznaczało dla Ciebie?
– Postaraliśmy się o wydzierżawienie od miasta 100 metrów kwadratowych ziemi na 25 lat. Nie było to proste. Tendencje były, by dać dzierżawę na 5-10 lat, ale w tym samym czasie stawiano nowy wyciąg na Szrenicę. Austriacki inwestor nie mógłby jednak na ten cel dostać kredytu, gdyby nie był właścicielem lub dzierżawcą ziemi na co najmniej 25 lat. Zapytałem radnych, dlaczego obcokrajowcowi dają teren na 25 lat, a mieszkańcowi Szklarskiej Poręby tego odmawiają. Ten argument okazał się przekonujący. Byłem pierwszą osobą, którą załatwiła dzierżawę gruntu na tak długi okres.
– Na sto metrach specjalnie jednak rozwinąć działalności nie mogłeś?
– Postawiłem bufet. Bardzo zależało mi jednak na większej powierzchni, choćby takiej, która by umożliwiła przyjęcie całej wycieczki autokarowej, gdyż w bufecie mieściło się tylko kilkanaście osób. Okazało się, że ktoś to zrozumiał, dodzielono mi jeszcze kawałek działki. Rozbudowałem budynek i w 1997 roku mogłem zaprosić szerokie grono znajomych i turystów na otwarcie schroniska Kamieńczyk.
– Pierwsze schronisko w polskich Karkonoszach, wybudowane po II wojnie światowej.
– Wybudowane od podstaw po polskiej stronie. Bo schronisko na Szrenicy, też prywatne, zostało uruchomione po odkupieniu od PTTK po 20-letnim remoncie. Wracając do naszej inwestycji: zabrakło nam budowy na dokończenie budowy schroniska, więc starałem się o kredyt. W tamtych czasach oprocentowanie wynosiło 30 procent. Wyliczyłem jednak, że warto zaryzykować, bo jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, poradzimy sobie. To były zupełnie inne czasy niż dziś, gdy bank podaje przedsiębiorcy wszystko na tacy, dzięki czemu inwestować można szybko. Udało się nam jednak, schronisko powstało i działa do dziś, myślę, że w niezły sposób.
– Nie zawsze było różowo. Bywało, że jeśli nie zniechęcony, to czułeś się tu zagrożony.
– Gdy zdarzały się problemy, nigdy nie narzekałem. Taką robotę sobie wybrałem, więc muszę to przetrzymać. Z perspektywy tych wszystkich lat mogę powiedzieć, że jeśli się ciężko i konsekwentnie pracuje, pokazuje, że turyści mogą na nas zawsze liczyć, kształtuje się fama, że w tym miejscu w każdych warunkach pogodowych, przez cały rok, można liczyć na schronienie, odpoczynek i posiłek.
– Dziś przy Kamieńczyku jest nie tylko schronisko, ale i szałas turystyczny oraz kiosk z pamiątkami.
– Od ponad 30 lat organizujemy spotkania z ratownikami górskimi i przewodnikami z okazji nocy świętojańskiej. To nasze podziękowanie za kolejne lata pracy tego środowiska oraz okazja do integracji środowiska górskiego. Te spotkania odbywały się na zewnątrz, ale postanowiliśmy się uniezależnić od pogody. Stąd pomysł budowy szałasu. Stał się miejscem imprez zakładowych i innych zorganizowanych dla ludzi z różnych środowisk. Odbyło się tu czternaście spotkań ludzi gór z biskupem legnickiem Stefanem Cichym. Organizowane są tu także kuligi i kolędowanie parafialne oraz imprezy z okazji Dnia Seniora, sponsorowane w dużej mierze przez nas. Nie chodzi nam tylko, by zarabiać dla siebie, ale dzielić się tym ze społecznością lokalną.
– Tak się określa społeczną odpowiedzialność biznesu. Ale te macie się czym dzielić, bo ruch turystyczny wzrósł mocno na przestrzeni lat, podczas których tu jesteś.
– Tak, ale to także efekt bardzo silnej promocji Szklarskiej Poręby. Mamy prężnie działający referat promocji miasta. Wzrosła też zamożność wielu Polaków. Ludzi stać na więcej, także na znacznie większe wydatki podczas urlopów.
Dziękuję za rozmowę
Leszek Kosiorowski
Fot. Leszek Kosiorowski
1 Komentarz
I gituwa