Michał Kowalczykowski, właściciel szkoły nurkowania, nurkek jaskiniowy oraz taternik jaskiniowym, człoek Jeleniogórskiego Klubu Jaskiniowego.
– To raczej schodzenie w głąb oceanu jest dla Pana chlebem powszednim, co więc przyczyniło się do chęci penetrowania wnętrza Ziemi?
– Tak naprawdę zaczęło się od nurkowania – po uzyskaniu uprawnień nurka jaskiniowego szukałem sposobu realizowania nurkowań w środowisku zamkniętym. Problem polega na tym, że łatwo dostępne, zalane jaskinie znajdują się kilka tysięcy kilometrów ode mnie. Szukałem czegoś bliżej, bardziej dostępnego i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że w Jeleniej Górze działa klub jaskiniowy. Zgłosiłem się do nich z prośbą o informacje odnośnie zalanych jaskiń w regionie – okazało się, że takowych nie ma, ale zostałem zaproszony na kurs taternika jaskiniowego, na który przystałem. W trakcie intensywnego szkolenia przekonałem się jak niesamowicie piękny, ogromny i w większości niezbadany jest podziemny świat, nie bez kozery określany mianem ósmego kontynentu. Tereny Wojcieszowa to doskonała baza treningowa i eksploracyjna. Nie zamieniłem jednak nurkowania na schodzenie do jaskiń, ale w pewnym sensie to połączyłem. Jestem osobą aktywną fizycznie, lubię sport, zdrową adrenalinę i nowe wyzwania – speleologia łączy w sobie wszystkie te elementy.
– Czy każdy może stać się grotołazem? Czy to raczej pasja dla nielicznych?
– Każdy może się tym zająć i nie ma raczej specjalnych przeciwwskazań ani wymogów. Wiek i płeć są sprawą drugorzędną. Niewątpliwie trzeba to lubić i mieć zacięcie sportowe. Miejmy świadomość, że jest to sport niszowy, ekstremalny i że konieczna jest odpowiednia wiedza i umiejętności, bez których zejście do jaskini w celach innych niż turystyczne, jest niemożliwe. Jest to pasja do której myślę każdy podchodzi indywidualnie, ale wykonuje się ją zespołowo – nie chodzi tu o rywalizację, lecz o współdziałanie w zespole. Z jednej strony zabezpieczenie i współpraca, a z drugiej logistyka – do tego potrzebny jest zespół. Oprócz sportowego zacięcia każdy grotołaz musi mieć ukończony kurs taternika jaskiniowego – to jest taka podstawowa weryfikacja, a później może już tylko doskonalić swoje umiejętności na kursach i zwiedzając jak najwięcej jaskiń.
– Jak wygląda taki kurs i kto go przeprowadza?
– Kursy taternictwa jaskiniowego organizowane są przez kluby zrzeszone, podobnie jak Kluby Wysokogórskie, w Polskim Związku Alpinizmu. Nasz klub jest najmłodszym z 28 działających w Polsce i właśnie rozpoczęła się trzecia edycja kursu prowadzona przez nas.
Kurs taternika jaskiniowego jest kursem rocznym, a zakres przekazywanej wiedzy wystarczyłby na niejeden doktorat. Program ustandaryzowany jest przez Polski Związek Alpinizmu. Oprócz rozbudowanego szkolenia z zakresu poruszania się po jaskiniach pionowych – techniki linowe wykorzystujące przyrządy zaciskowe do wychodzenia np. poignée, croll czy do zjazdów np. rolka, shunt – pojawiają się również zagadnienia z zakresu wspinaczki sportowej i wysokogórskiej. Ponadto, w ramach kursu przekazywana jest ogólna wiedza o poruszaniu się w górach, zarówno w lecie jak i w zimie, elementy speleologii, pierwszej pomocy, autoratownictwo. Zajęcia podzielone są na wykłady teoretyczne oraz praktyczne ćwiczenia. Mamy to szczęście, że nasza lokalizacja pozwala na pracę w terenie – są skałki i są jaskinie. Kto nie ma w „zasięgu ręki” terenu pracuje na ściankach wspinaczkowych lub innych budowlach gdzie można przerzucić linę i trenować podejścia, zjazdy oraz autoratownictwo – kluby zrzeszające grotołazów są w różnych częściach Polski, również na nizinach i na wybrzeżu. W ramach kursu należy też zaliczyć dwa obowiązkowe obozy (szkolenia) w Tatrach Zachodnich – letni i zimowy. Na koniec trzeba oczywiście zdać egzamin na Kartę Taternika Jaskiniowego.
– Opanowanie teorii i praktyki gwarantuje sprawność w penetracji jaskiń, a co z bezpieczeństwem? Taternictwo jaskiniowe, o czym przekonały nas wydarzenia w Jaskini Wielkiej Śnieżnej, potrafi być sportem bardzo wysokiego ryzyka.
– W pewnym sensie codziennie ocieramy się o śmierć. Codziennie na drogach giną ludzie. Nie mam żadnej gwarancji, że jako pieszy albo rowerzysta, nie zginę pod kołami kierowcy, który akurat prowadzi rozmowę przez telefon lub jest pod wpływem alkoholu, środków odurzających, emocji. Pojęcie niebezpieczeństwa jest bardzo względne. W jaskini wiem, że dużo rzeczy zależy ode mnie – prawidłowo użyty przyrząd, dobrze zawiązany węzeł, nieuszkodzona lina, ocena sytuacji… To tylko niektóre z elementów układanki, która decyduje o bezpieczeństwie grotołaza. Oczywiście jest w tym wszystkim miejsce na błąd człowieka, ale techniki wykorzystywane w poruszaniu się po jaskiniach są skonstruowane tak, by i ten czynnik redukować. Duży nacisk kładzie się na szkolenie z autoratownictwa – w sytuacjach marginalnych, zanim dotrą do poszkodowanego wyspecjalizowane jednostki ratownicze, grotołazi są zdani na wzajemną pomoc. Jak w każdym sporcie ekstremalnym, jest to coś, coś sprawia, że chcemy zrobić jeszcze jeden krok i sprawdzić, co jest za następnym zakrętem eksplorowanego korytarza, zobaczyć wspaniałą grotę po pokonaniu kolejnego syfonu…
– To coś, to adrenalina?
– Adrenalina jest. Ale przede wszystkim musi być zdrowy rozsądek. Grotołazi, nie mają możliwości komunikowania się ze światem naziemnym. Pod ziemią telefony nie działają. Schodząc na eksplorację jaskini zespół zostaje odcięty od świata. Jesteśmy skazani na swoją wiedzę i umiejętności. Może się zdarzyć sytuacja, że coś nas zatrzyma. Ustalamy więc godzinę wejścia i wyjścia. Ta ostatnia jest godziną kontaktu zespołu z wyznaczoną osobą na powierzchni. Brak kontaktu ze strony zespołu, to pierwszy sygnał, ale jeszcze nie alarm. W zależności od tego jaki teren jest penetrowany, odpowiednio ustalany jest bufor godzinowy do wszczęcia alarmu i uruchomienia służb ratunkowych. Osoba do kontaktu wie dokładnie w jakim terenie operuje zespół. W razie braku pierwszego kontaktu, jest przygotowana do podjęcia decyzji o akcji ratunkowej. Jeśli kontakt nie nastąpi do godziny alarmu, działania ratunkowe zostają podjęte.
– To co Pan powiedział, brzmi jak cytat z jakiegoś kodeksu grotołaza. Jest coś takiego?
– Są przepisy normujące zasady uprawiania taternictwa jaskiniowego w obrębie Tatrzańskiego Parku Narodowego. Zgodnie z nimi każda uprawniona osoba wpisuje wyjście do Jaskiniowej Książki Wyjść Taternickich (są tu wyznaczone limity wejść). Nasz klub penetrując jaskinie Wojcieszowskie, także zgłasza właścicielowi terenu każdą chęć wejścia do wybranych korytarzy i dopiero po uzyskaniu zgody, jest możliwe. Zasadą jest, że nie powinno się, bez wcześniejszych ustaleń, korzystać z lin założonych przez inny zespół grotołazów, bo w drodze powrotnej tych lin może już tam zwyczajnie nie być, a już na pewno nie wolno zdejmować żadnych założonych poręczówek. Poza tym planujemy wyjścia tak, aby unikać poruszania się po zmroku i poruszamy się tylko w poznanych partiach jaskiń – chyba, że jesteśmy uczestnikami wyprawy mającej na celu nowe odkrycia. Zawsze zabezpieczamy odpowiednią odzież, ekwipunek, pożywienie, zawsze znamy mapę terenu eksploracji i nigdy nie wchodzimy do jaskiń w okresach zamkniętych dla penetracji.
– Czego można życzyć grotołazom?
Kolokwialnie: tyle wyjść ile wejść. Ale tak poważnie, to każdy kto podjął się eksploracji marzy o dołożeniu swojej małej cegiełki. Jaskinie to jedna z niewielu sfer w współczesnym świecie, która dalej jest w dużej mierze nieodkryta i niezbadana. Co roku w Polsce odkrywanych jest kilka nowych jaskiń, oprócz tego w znanych jaskiniach odkrywane są nowe partie i korytarze. Tu ustawiają się kolejki, tu jest blisko. Ale są też inne miejsca: Francja, Turcja, Słowacja, Rumunia, Gruzja, Austria, Włochy, a nawet Spitsbergen, Patagonia Chilijska czy Papua Nowa Gwinea. Myślę jednak, że najbardziej fascynujące dla grotołaza jest poczucie wkraczania na teren mało odkryty, nieskażony, w wielu przypadkach dziewiczy. Czekam na pierwszą klubową wyprawę. Życzę sobie oraz koleżankom i kolegom z klubu, żeby doszła do skutku w nadchodzącym roku. Czego jeszcze sobie życzę? Żeby klub się rozrastał. Więcej nie zdradzę.
– Dziękuję za rozmowę
Elżbieta Plucińska
Arhiwum Nowin Jeleniogórskich 2019