On wyraźnie od niej starszy, zadowolony. Ona, młoda i ładna, jakby zalękniona, niepewna, trzyma go za ramię. Oto czechosłowacki majster i polska robotnica czechosłowackiej fabryki na team building, jakbyśmy dziś nazwali, integracyjnej imprezie pracowniczej. Pani Franciszka ze swoim dawnym majstrem została dziewczyną z okładki najnowszej książki czeskiego naukowca, który od kilkunastu lat bada historię polskich robotnic pracujących w dawnych fabrykach Czechosłowacji. Polki pracowały głównie na pograniczu, w Trutnově, Libercu, Broumově i Náchodě.
Ondřej Klípa, pracownik naukowy Katedry Rosyjskich i Wschodnioeuropejskich Studiów Uniwersytetu Karola w Pradze nadał swojej książce dwujęzyczny tytuł Majstr a Małgorzata z jasnym odniesieniem do książki Michaiła Bułhakowa Mistrz i Małgorzata (majstr, czyli po polski majster; tłumaczenie tytułu powieści po czesku: Mistr a Markétka). Praca polskich robotnic była uzależniona od czeskich (czechosłowackich) majstrów, to oni je szkolili, decydowali o ich warunkach pracy i płacy, rozliczali i kontrolowali. Majster mógł być dobrym (życiowym), albo złym. Robotnica natomiast, taką tezę stawia autor, tytułowa Małgorzata nie była jednak pasywna, była aktywnym podmiotem i w rezultacie to majster był od niej zależny.
Kurz i smród
Polki zatrudniane były głównie w przemyśle tekstylnym, rozpowszechnionym na pograniczu, pracowały przy najcięższych pracach w ogłuszającym huku maszyn, w temperaturze plus 40 stopni, kurzu, smrodzie chemikaliów, w podłych warunkach sanitarnych, bez zaplecza socjalnego. Główne zakłady to: Texlen Trutnov, Tepna Náchod, Textilana Liberec, Tiba Dvůr Králové, Veba Broumov. Kobiety głuchły w tych fabrykach, nabawiały się żylaków, chorób układu oddechowego i problemów ginekologicznych. Czeszki nie garnęły się do ciężkiej pracy. Polki mimo to chętnie przyjeżdżały na kontrakty w fabrykach, bo, stawia tezę Ondřej Klípa, mogły w ten sposób uwolnić się od kontroli rodziców i polskiego państwa (mimo, że w jakimś sensie były pod kontrolą aż dwóch państw). Uciekały od ról nadanych socjalistycznym kobietom, aby jak najszybciej wyszły za mąż i miały dzieci (rola reprodukcyjna) i, aby pracowały dla kraju (rola produkcyjna). W Czechosłowacji mogły czuć się swobodniej, praca za granicą była dla nich namiastką wolności, obietnicą zarobku, możliwości handlu, wymiany towarów. Kobiety lawirowały między dwoma państwami wykorzystując wszelkie nadarzające się okazje do zarobkowania, także poza przypisanym im miejscem pracy.
Bratnia współpraca
Głosu polskich pracownic brakuje w materiałach archiwalnych. Ich historie można zbadać na podstawie sprawozdań i raportów spisanych przez majstrów właśnie. Ondřej Klípa zaznacza, że książkę poświęca polskim robotnicom oddając im po części głos, z szacunku dla nich. Przecież z produktów, wytwarzanych przez Polki w zakładach tekstylnych, korzystała wówczas większość czechosłowackich obywateli, nie mając pojęcia o wkładzie polskich robotnic. Ubrania, ręczniki, obrusy, ścierki, serwetki, pościel, wszystkie te czechosłowackie artykuły były produkowane w tutejszych zakładach tekstylnych.
Brakowało ludzi do pracy, stąd umowy międzypaństwowe w ramach bloku socjalistycznego, czy też socjalistycznej współpracy. Do Czechosłowacji przyjeżdżali Wietnamczycy, Kubańczycy oraz Polacy, głównie kobiety. Tego typu współpraca miedzy Polską a Czechosłowacją rozpoczęła się w 1962 roku. Pierwszym polskim robotnicom, które mieszkały w tutejszych noclegowniach wypłacano 60 procent pensji i to dopiero po roku obowiązującego kontraktu; dziewczyna mogła je odebrać w polskim banku. Reszta pieniędzy wypracowanych przez Polki zostawała w Czechosłowacji na pokrycie kosztów kwaterunku w hotelach pracowniczych i wyżywienia. W ten sposób oba państwa ściśle kontrolowały zarobki polskich robotnic. Dla nich było to bardzo niekorzystne, liczyły bowiem na gotówkę w koronach i zakupy w czechosłowackich sklepach.
Depozyt na granicy
Kiedy mogły już dysponować własnymi zarobkami trafiały na kolejne przeszkody, otóż nie miały prawa wywieźć do Polski więcej niż 600 koron. Kwota powyżej, stanowiła podstawę do oskarżeń o spekulację. Dochodziło do paradoksalnych sytuacji, kiedy Polki zostawiały swoje pieniądze na granicy w żelaznych skrzynkach, a celnicy, chcąc nie chcąc, musieli pilnować tych pieniędzy. Przedsiębiorcze Polki, można powiedzieć, zaatakowały służby graniczne ich własną bronią.
Wy świnie!
W sierpniu 1968 roku, w trakcie inwazji Wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację, większość Polek pracujących w Czechosłowacji w ogóle nie rozumiała politycznego kontekstu całego wydarzenia a polskich żołnierzy okupantów witała nawet z entuzjazmem. Odnotowano przypadki rzucania w polskie robotnice jajami i pomidorami, nawet kamieniami, plucie i bicie na ulicach, kobiet nie wpuszczano do sklepów lub nie chciano ich obsługiwać. – Wy świnie, macie czelność tu przychodzić?! – takie powitanie usłyszały polskie robotnice jednej z tekstylnych fabryk, kiedy chciały wejść po pracy do hotelu pracowniczego.
Od lat 60. do 80. w czechosłowackich fabrykach w sumie pracowało ok. 40 tysięcy Polek, najwięcej w 1973 roku – ok. 17. tysięcy. Były to niewykfalifikowane kobiety, młodsze i starsze, mężatki i stanu wolnego, matki i bez dzieci. Ondřej Klípa uznał, że polskie robotnice to odrębny temat naukowy, wielowątkowy, społeczny, ekonomiczny i polityczny. Autor mierzy się również z wieloma stereotypami dotyczącymi Polek, podważa je. W zakładzie pracy często uznawano je za leniwe, które nie chciały się uczyć, ani pracować, często przebywały na zwolnieniach lekarskich, także z powodu chorób dzieci pozostawionych w Polsce. Doszło do tego, że na przykład w fabryce Veba Broumov kierownictwo kazało podpisywać Polkom, matkom dzieci poniżej 10 roku życia, oświadczenia, że w domu ma się kto zajmować dziećmi a macierzyństwo nie będzie miało wpływu na pracę. Chodziło o wywołanie nacisku psychologicznego i zapobieganie ewentualnej absencji.
Stereotypy dotyczyły również sfery prywatnej. Uważano, że dziewczyny są wręcz rozwiązłe, są powodem rozwodów, chwytają czeskich mężczyzn na ciążę, i, ogólnie, przyjeżdżają do Czechosłowacji jedynie po to, by tutaj wyjść za mąż (w latach 1962-1965 zawarto 500 mieszanych małżeństw, 1972 – 1978 było ich 5000). Po powrocie do kraju słyszały z kolei: „Dziwki z Czechosłowacji wróciły”.
Franciszka W., nasza dziewczyna z okładki pracowała w Trutnovie, oddziale fabryki Preciosa Jablonec przez osiem lat. Chętnie przedłużała kontrakt. Przyjechała z zamysłem natychmiastowej asymilacji. Szybko awansowała i uczyła się czeskiego, była zakładową tłumaczką, pośrednikiem między majstrem a polskimi pracownicami, korzystała z przywilejów, na przykład ekskluzywnych na tamte czasy wycieczek pracowniczych na Słowację. Mieszkała razem z Czeszkami. Dla swoich była z kolei „białą wroną”, polskie koleżanki nawet na nią napadły i pobiły.
Kwiatek plus ręcznik
Odrębny temat to handel przygraniczny. Polskie robotnice kupowały w Czechosłowacji niedostępne w Polsce artykuły: buty, odzież, szczególnie dziecięcą, orzeszki ziemne, mięso i wędliny. Towar ten z zyskiem sprzedawały następnie w kraju. Kobiety były pod stałą obserwacją celników. Skarżyły się, że ciężko pracują, aby mogły sobie coś kupić a na granicy traktowane są jak złodziejki.
W lipcu 1991 roku w domu kultury w Bromově kierownictwo fabryki Veba zorganizowało uroczyste pożegnanie ostatniej większej grupy kontraktowych polskich robotnic. Kobietom wręczono kwiaty i po jednym ręczniku frotte, na pamiątkę. Dodajmy, były to ręczniki, które same wyprodukowały. Zawieziono je jeszcze do Pardubic na „ostatnie zakupy”, w ten sposób zakończyła się niemal 30-letnia współpraca międzypaństwowa wymiany kadr.
Bocznymi drogami
Autor rozmawiał z kilkunastoma paniami, byłymi pracownicami czechosłowackich fabryk odnalezionymi po latach za pośrednictwem Klubu Polskiego w Pradze. W książce wszystkie respondentki autora pozostają anonimowe, jak Franciszka W., dziewczyna z okładki. Dlaczego? – Panie pozwoliły mi na wykorzystanie swoich wspomnień, ale nie chciały, aby w książce ukazały się ich nazwiska. Zdjęcie okładkowe wykorzystałem za zgodą pani Franciszki – mówi Ondřej Klípa.
Autor interesuje się zagadnieniem już kilkanaście lat. Pierwszy obszerny artykuł na temat Polek pracujących w czechosłowackich fabrykach ukazał się w 2010 roku w polskiej książce pt. „Bocznymi drogami. Nieoficjalne kontakty społeczeństw socjalistycznych 1959 – 1989” pod redakcją Włodzimierza Borodzieja i Jerzego Kochanowskiego (wydawnictwo TRIO).
– Czy książka ukaże się w języku polskim? – Chciałbym, ale nie znalazłem jeszcze chętnego wydawnictwa. To jednak pozycja naukowa, trudniejsza w odbiorze. Poza tym nie została jeszcze przetłumaczona na język polski – mówi autor.
Stereotypy mają się dobrze Rację ma autor książki twierdząc, że pobyt polskich robotnic w Czechosłowacji był podstawą do tworzenia różnego rodzaju stereotypów, nawet tak drastycznych jak ten, że Polki roznosiły choroby weneryczne. Niechlubne opinie na temat Polek stale w jakimś sensie pokutują u Czechów. Tymczasem polskie pracownice nadal są poszukiwaną siłą roboczą, trwa ekonomiczna migracja przygraniczna. Polki pracują w przygranicznych fabrykach: Continental, Tyco Electronics i Juta, oczywiście na zupełnie innych zasadach i bez państwowej kontroli. W Trutnově jest również fabryka Simens. - Czy w Simensie też pracują Polki? – zapytałam ostatnio koleżanki z mojej wsi, pracownicy właśnie tej fabryki. – Nie, u nas nie ma Polek. Wiesz, u nas jednak trzeba trochę myśleć. – powiedziała. Tak właśnie powiedziała! A mnie tak zatkało, że do teraz mnie mogę się odetkać.
Marlena Kovařík