O tym, że może nastąpić medyczny przełom i dojdzie do niego w Polsce była mowa ponad rok temu. Znane są już wyniki testów tego preparatu. Czy pokładane w nim nadzieje się zrealizowały?
To był wrzesień 2020, kiedy na konferencji prasowej powiedziano o projekcie firmy medycznej Biomed Lublin. Wówczas, patronujący całemu przedsięwzięciu, senator Grzegorz Czelej ujął w rękę niewielką fiolkę i pokazując do obiektywów kamer i aparatów fotograficznych oznajmił: „Mamy lek, polski lek na COVID-19. Lek, który działa. Lek, który zabija COVID-19”.
Formalnie jednak preparat nie był lekarstwem, bo zanim otrzymałby taki statut, musiałby przejść szereg testów. Dopiero wówczas odpowiednie instytucje zaaprobowałyby ten środek do użycia i określiły skuteczność. Produkcja tego środka, który miał zostać poddany badaniu, nie rozpoczęła się szybko. Preparat opiera się na osoczu ozdrowieńców, którego podawanie już wcześniej poprawiało stan osób zakażonych. Zanim doszło to testów Biomed musiał zgromadzić odpowiednią ilość osocza. W sumie było go 150 litrów, co mogło starczyć na około 3 tysiące dawek. Polska Agencja Badań Medycznych na testy przeznaczyła 5 mln zł. Koszty, jakie poniósł Biomed nie są znane.
Znane za to są wyniki testów klinicznych. Badania zostały przerwane, czyli oznacza to przerwanie prac. Dotychczas nie wykazano, że podawanie specyfiku nie spowodowały różnic u leczonych tym środkiem pacjentów od osób, którym go nie aplikowano.
O takich wnioskach nieoficjalnie była mowa już w pierwszej połowie listopada. Biomed uznał, że „lek” nie jest już strategicznym projektem, a firma skupia się obecnie na Onko BCG – leku na raka pęcherza moczowego. Firma chce zwiększyć swoje moce produkcyjne, przeznaczając na to około 125 mln zł. „ Liczymy na wzrost przychodów dzięki pozyskaniu nowych kontraktów eksportowych na sprzedaż Onco BCG, Distreptazy i pozostałych produktów biotechnologicznych” – komunikował Maksymilian Świniarski, prezes Biomedu.
News4Media/ fot. iStock