Było późne popołudnie, 6 lipca. Dla kilku kolegów to miała być rutynowa wyprawa poszukiwawcza po artefakty z czasów II wojny światowej. Trzeba wiedzieć, gdzie szukać. Oni wiedzieli. Jednym z miejsc do spenetrowania jest zawsze lubańska Uniegoszcz, wtedy samodzielna wieś Bertelsdorf. To tamtędy szło główne natarcie Rosjan na Lubań w lutym i marcu 1945 roku. Do dzisiaj sporo różnych pamiątek z tej bitwy kryje lubańska ziemia. Niewypałów także.
Koledzy wcześniej rozkopali poniemiecki śmietniczek, więc teraz chcieli go dokładnie sprawdzić. Krzysztof Wojciechowicz z Erykiem Wieczorkiem poszli nieco dalej, w las. Wykrywacze popiskiwały jak zawsze, bo tu trafiały się wojenne odłamki. Postanowili wrócić do kolegów przy tym śmietniku. W drodze powrotnej, lesie trafili na starą drogę, dziś już zarośniętą . Nikt nią nie chodzi, choć można było na niej dostrzec dawne koleiny. Krzysztof chciał jeszcze ją sprawdzić. Taki nawyk eksploratora. Na niej było pełno odłamków z wojny. Trafił za sygnał.
– „Przebijało mi na kolor” – opowiada Wojciechowicz. – „Puszka jakaś czy co?” Podkopał się. Odłamek po bombie, druga wojna – sprawdził wydobyte żelastwo. Ale wykrywacz piszczał nadal. Krzysztof podkopał nieco dalej.
– „Piękny sygnał był. A po chwili wysypały się… To jakieś podkładki” – w pierwszej chwili pomyślał Krzysztof.
– „Jakie podkładki, to skarb Majów!” – Eryka trzymały się żarty.
Wysypałem te podkładki – mówi Krzysztof – a tu w ziemi leży jeszcze ładny, malutki denarek. Poszliśmy z tymi podkładkami na szpadlu do kolegów przy śmietniczku. Jeden z nich z nich, który wcześniej eksplorował ruiny zamku Gryf, od razu rozpoznał w tych podkładkach brakteaty. Miał z nimi już do czynienia, bo na Gryfie wykopali ich aż dwa. To takie średniowieczne monety. A tu Krzysiek podstawia ich całą łopatę, z setka ich była. Tak na oko, bo przecież nie liczyli. Nie było czasu.
– „Ile tego macie, czy tyle co na tej łopacie?” – spytał kolega.
– Wygląda na to, że może być więcej – zgodnie odpowiedzieli Krzysztof z Erykiem. I wszyscy wrócili na stanowisko. Zawiadomili Macieja Dobrowolskiego, swojego szefa sekcji detektorystów. Wszyscy oni działają w ramach Stowarzyszenia Miłośników Górnych Łużyc w Lubaniu, tego samego, o którym było głośno kilka miesięcy temu przy okazji sztolni na lubańskiej Kamiennej Górze. Dobrowolski zjawił się na miejscu i podjął błyskawiczną decyzję – zawiadamiamy Łukasza Tekielę, dyrektora lubańskiego muzeum.
– Ten przybył się po trzech kwadransach, zobaczył z czym mamy do czynienia i natychmiast ściągnął swoich archeologów – opowiada Wojciechowicz.
Przy lubańskim muzeum działa zespół archeologiczny, któremu w Lubaniu i okolicach pracy nie brakuje.
Odkrywcy w międzyczasie usuwali krzaki i drzewa przy stanowisku. Archeolodzy podjęli się fachowej eksploracji. Kiedy ściemniło się, to pojawiło się… światło, bo dyrektor Tekiela ściągnął skądś agregat prądotwórczy. Robota trwała do pierwszej w nocy.
– Nie, te monety nie leżały w żadnym glinianym naczyniu. Były zawinięte w szmatkę. Rozleciała mi się w palcach przy próbie podjęcia. Potem trzeba było jeszcze z tego lasu zaciągnąć agregat do samochodu – relacjonuje Wojciechowicz.
Cały tekst zostanie opublikowany w najbliższym wydaniu NJ z 2 sierpnia 2022