Rozmowa z Cezarym Krzywickim, lekarzem stomatologiem, pułkownikiem rezerwy Wojska Polskiego, wielokrotnym Mistrzem Polski Lekarzy w Triathlonie
– Za sobą masz start w XII Otwartym Triathlonie Ziemi Sandomierskiej, rozgrywanym jednocześnie z Mistrzostwami Polski Lekarzy w Triathlonie na dystansie sprinterskim. Z Sandomierza przywiozłeś kolejny mistrzowski tytuł.
– W tych ostatnich zawodach wystartowało około 90 osób. Ostatecznie na mecie sklasyfikowano 86 zawodników. Triathlon ukończyłem na 23 miejscu, wygrałem swoją kategorię wiekową – powyżej 55 lat. Jednocześnie zdobyłem w swojej kategorii wiekowej tytuł Mistrza Polski Lekarzy w Triathlonie.
– Który to już raz wygrałeś triathlon?
– Pierwsze Mistrzostwa Lekarzy w Triathlonie zorganizowałem w 2000 roku, w ramach triathlonu organizowanego w Sławie przez Jurka Górskiego. Później każdego roku rozgrywaliśmy Mistrzostwa Polski Lekarzy w Triathlonie na dystansie sprinterskim i rzadziej na dystansie olimpijskim. Nie prowadzę statystyki, ile razy zdobyłem tytuł Mistrza Polski. Licząc oba dystanse – kilkanaście razy. W tym roku mam szczególną satysfakcję: ukończyłem zawody w czasie 1 godziny 14 minut. Mój rekord na tej trasie to 1 godzina 12 minut – pochodzi sprzed jedenastu lat. Istotna dla mnie była także data zawodów: tuż po święcie Wojska Polskiego. Jestem pułkownikiem rezerwy, emerytem, ale czuję się żołnierzem Wojska Polskiego.
– Na czym polega różnica pomiędzy dystansem sprinterskim a olimpijskim w triathlonie?
– Triathlony dla nieprofesjonalistów często organizowane są na dystansie sprinterskim. To połowa dystansu olimpijskiego: kombinacja pływania, jazdy na rowerze i biegania.
Start jest w wodzie. 750 metrów dystansu kraulem na zalewie w Koprzywnicy. I bez żadnej przerwy przejście do jazdy na rowerze. Każdy ma swój boks na rower. Dużą rolę odgrywa nauczenie się wcześniej szybkiego zdjęcia pianki pływackiej i błyskawiczne włożenie butów oraz kasku na głowę, zapięcie tego kasku. Piankę trzeba odłożyć do koszyka, nie można rzucić na ziemię.
Przed zawodami smaruję ciało oliwką, żeby łatwiej zdjąć piankę. Pod nią już wcześniej mam założony strój rowerowy. Pewnie, że po pływaniu jest mokry. Ale liczy się każda sekunda. Specjalna belka oznacza linię, za którą można wsiąść na rower. Dzięki temu unika się chaosu na starcie dystansu rowerowego.
22 kilometry z Koprzywnicy do Sandomierza pokonujemy bocznymi drogami, trudnymi z uwagi na liczne zakręty. U podnóża Starego Miasta, w specjalnych boksach należy znów ustawić rower na wyznaczonym miejscu. Zdejmujemy kask, zmieniamy buty na biegowe. Do pokonania jest jeszcze pięciokilometrowa trasa biegowa brukowaną kostką, drogą asfaltową, chodnikiem. Po drodze mijamy wąwóz, dwukrotnie wbiegamy schodami na Rynek.
– Która z dyscyplin jest Twoją najsilniejszą stroną?
– Zdecydowanie kolarstwo. Jako uczeń szkoły podstawowej i później liceum uprawiałem kolarstwo wyczynowe w klubie. Ścigałem się z mniejszymi i większymi sukcesami aż do matury w niewielkim klubie na Lubelszczyźnie. To była wielka przygoda mojego życia. Dzięki temu, że byłem w kadrze spartakiadowej województwa chełmskiego, poznałem praktycznie całą Polskę. Stąd sentyment do roweru.
– Mieszkając w Karkonoszach, musiałeś pokochać rower górski.
– Czasem jeżdżę po polskich i czeskich Karkonoszach oraz Górach Izerskich na „góralu”, ale w zawodach startuję i trenuję na co dzień na rowerze szosowym. W ciągu roku przejeżdżam na takim rowerze około 10 tysięcy kilometrów.
– Jak zaczęła się Twoja przygoda z triathlonem?
– W latach 90-tych z zapałem biegałem. Pracowałem w Wyższej Oficerskiej Szkole Radiotechnicznej jako lekarz stomatolog. Wówczas, wraz z trenerem Gieniem Gronostajem i kolegami, realizowaliśmy profesjonalny program treningów biegowych. Uprawianie tej dyscypliny utrzymywało nas w kondycji fizycznej, potrzebnej w czynnej służbie żołnierskiej. Przebiegłem kilkanaście maratonów, wystartowałem w kilku biegach ulicznych. Sprawiało mi to dużo radości. Jednocześnie, korzystając z basenu wojskowego, trenowałem rekreacyjnie pływanie.
Pierwszy raz wystartowałem w eurotriathlonie w Czechach w 1992 roku. Rok później zorganizowałem I Wojskowo-Policyjne Mistrzostwa Jeleniej Góry w Triathlonie. Tak się zaczęła moja przygoda z triathlonem. Do 2007 roku, w ramach dużych imprez sportowych, organizowałem Mistrzostwa Polski Lekarzy w Triathlonie. Później te obowiązki przejął kolega z Sandomierza.
– Jak duża w Polsce jest grupa lekarzy uprawiających triathlon?
– Około 50–60 osób. Najwięcej osób jest w średnim wieku. Tych, którzy osiągnęli już pewien stopień stabilizacji zawodowej, rodzinnej i mają czas na treningi, pomimo intensywnej pracy zawodowej. A może właśnie dlatego. W pewnym momencie, kiedy zdrowie podupada, pojawia się myśl: ograniczam pracę, robię coś dla siebie, dla swojego zdrowia i satysfakcji. W pewnym momencie hobby staje się życiową pasją.
– Przeżyłeś dramatyczne momenty na zawodach czy treningach?
– Pamiętam Mistrzostwa Polski Lekarzy na dystansie olimpijskim w Kędzierzynie Koźlu, gdzie przez moment nieuwagi, jadąc na rowerze z szybkością 40 kilometrów na godzinę, prowadząc zresztą grupę kolarzy, zderzyłem się z przydrożną latarnią. Mocno się poturbowałem, ale zawody ukończyłem.
Do tej pory borykam się ze skutkami innego wypadku, sprzed czterech lat. Samochód potrącił mnie podczas treningu rowerowego. Kierowca auta wyjeżdżał na drogę z podwórka, wymusił pierwszeństwo. Siedmiokrotnie byłem potrącony podczas jazdy na rowerze. Za każdym razem było to wymuszenie pierwszeństwa ze strony kierowcy auta. Możesz się śmiać, ale sześć razy za kierownicą siedziała kobieta.
– Panie także bywają świetnymi kierowcami i sportowcami. W triathlonie chyba też startują.
– Oczywiście, jest spora grupa młodych lekarek uprawiających triathlon, które za sobą mają okres zawodowych treningów w klubach.
– Trenujesz i startujesz w triathlonach od kilkudziesięciu lat. Miałeś przerwy, momenty w życiu, kiedy odpuszczałeś sport?
– W 2003 roku zostałem kierownikiem polikliniki wojskowej w szpitalu wojskowym we Wrocławiu, w Cieplicach prowadziłem praktykę prywatną. Na treningi zwyczajnie brakowało czasu. Kolejną przerwę miałem, kiedy pracowałem w Warszawie w ministerstwie Obrony jako Naczelny Stomatolog Wojska Polskiego.
Do regularnych treningów wróciłem po przejściu na emeryturę. Może już nie z takim zaangażowaniem jak w młodości. Nie jestem już zdeterminowany rywalizacją sportową.
– Trenujesz codziennie?
– Trudno jest mi funkcjonować na co dzień bez wysiłku fizycznego. Wyjeżdżam niemal każdego dnia na trasę 50-60 kilometrów. Dawniej bez względu na pogodę. Teraz przy deszczowej aurze wybieram trening pływacki. A zimą jeżdżę do Jakuszyc na biegówki.
Rano mam godzinny trening rozciągający mięśnie, gimnastykę sportową. Rowerowy trening trwa od dwóch do pięciu godzin. Jego intensywność zależy od tego, czy przygotowuję się do zawodów. Coraz częściej zdarza mi się jednak zamienić trening na wycieczkę rowerową czy wspólną z żoną wycieczkę w góry.
– Masz swoje ulubione treningowe trasy rowerowe?
– Przyjazne są Rudawy Janowickie. Uwielbiam też trasę dookoła Karkonoszy: przez Piechowice, Szklarską Porębę i Jakuszyce do Czech, tam wzdłuż Izery, dalej przez Jańskie Łaźnie i Przełęcz Okraj oraz Kowary wracam do domu. To wprawdzie 142 kilometry, ale jakie widoki!
– Żałujesz czasem, że nie zostałeś zawodowym sportowcem?
– Absolutnie nie. Uprawiałem niegdyś karate, a to bardzo dynamiczny sport. To wtedy ujawnił się nie najlepszy stan mojego serducha. Nie czuję się z tego powodu rozgoryczony. Także teraz, kiedy odczuwam bardziej przemijanie czasu, dolegliwości w kręgosłupie czy stawach. Na zawody jeżdżę już rzadko. Moim celem jest sam trening. Każdy trening w naszej pięknej okolicy to dla mnie radość. I choć treningi nie mają już tak intensywnego wymiaru sportowego, rekompensuje mi ten brak wspaniała, otaczająca nas przyroda i możliwość wspólnego spędzenia czasu z rodziną.
– Co ci daje sport?
– Przede wszystkim dobre zdrowie i dobrą kondycję. Mogę czerpać radość z różnych aktywności bez walki o każdy oddech. Ciężka praca fizyczna nie stanowi też dla mnie wielkiego wyzwania. Nie mówiąc o tym, że każdy trening to reset mentalny. W czasie wysiłku wydzielają się dopaminy. Czuję dużą radość, że mogę i robię to, co lubię, i nadal jestem sprawny. Codzienne treningi dyscyplinują i porządkują dzień. Mobilizują do odpowiedniej diety. To dla mnie też ważne.
– A co ci zabiera sport?
– Kiedy dzieci były małe, treningi zabierały czas, który mógłbym im poświęcić. Teraz jestem emerytem, zajmuję się domem, sport jest treścią mojego życia. Zostaje jeszcze sporo czasu na wspólne wycieczki z żoną.
– Triathlon jest dziś na topie?
– W 1997 roku, w Otwartych Mistrzostwach Polski w Triathlonie wystartowało 130 osób. Od kilkunastu lat na takie zawody został wprowadzony limit 500-600 osób. W Polsce triathlon uprawia obecnie kilkanaście tysięcy osób. Sprzyja temu moda na zdrowy styl życia, ładny wygląd, bycie sprawnym, życie w poczuciu własnej sprawczości i sukcesu. Triathlon to wszystko daje. I, co ważne, przegania z naszego życia chaos. Jest po prostu mniej czasu na sprawy zbędne i mało ważne.
– Entuzjazm do tego sportu już z Tobą pozostanie?
– Z pewnością, tylko daj Panie Boże zdrowie.
– A Ty mu w tym dopomożesz. Dziękuję za rozmowę.
Małgorzata Potoczak-Pełczyńska
1 Komentarz
Gratulacje. Życzę dalszych sukcesów.