Stanisław Firszt urodził się w 1955 roku w Legnicy. Ukończył archeologię na Uniwersytecie Wrocławskim a następnie studia podyplomowe z zakresu muzealnictwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1980 roku podjął pracę w Muzeum Miedzi w Legnicy. W 1987 roku, wygrał konkurs na dyrektora Muzeum Okręgowego w Jeleniej Górze i przeniósł się tutaj. Od 2008 roku do przejścia na emeryturę w 2021 roku był dyrektorem Muzeum Przyrodniczego. Wykładowca i popularyzator muzealnictwa. Regionalista. Jest autorem ponad pięciuset tekstów poświęconych archeologii, historii, wiedzy o regionie. Ma w swoim dorobku również ponad 5000 publikacji prasowych.
– Jakie plany emerytalne ma tak aktywny człowiek? Co to będzie za czas?
– Czeka mnie po prostu nowy, kolejny etap w życiu. Do wszystkiego trzeba się jakoś przyzwyczaić i przystosować. O tym, że kiedyś będzie emerytura, wiedziałem, tak jak wszyscy. Większość moich kolegów i znajomych (równolatków i starszych), nie tylko z Jeleniej Góry, mówiła: „O, żeby tylko dotrwać (dożyć) do emerytury”. Część z nich rzeczywiście nie doczekała, inni, którzy doczekali, cieszyli się nią, niestety, niedługo. Wielu jest aktywnych do dzisiaj.
– Zamierza pan ją spędzić wypoczywając, czy też poszukać alternatywy dla pracy zawodowej, żeby wypełnić sobie czas?
– Ja się dopiero oswajam z tym faktem, który nastąpi naprawdę dopiero wtedy, kiedy pierwsze pieniądze z tego tytułu wpłyną na konto. Wtedy będę mógł powiedzieć: „Jestem emerytem”. Na razie niczego nie szukam, przyzwyczajam się do tego, że nie muszę wstawać rano, że nic mnie nie goni. Do takiego życia się przyzwyczajam. Ale, jak znam siebie, to pracy nie muszę szukać – ona sama się pojawi; więc długo spokojnie nie będę siedział. Mnóstwo rzeczy jest do zrobienia. Jestem z wykształcenia archeologiem, z zamiłowania regionalistą, więc pewnie tym się będę zajmował. Jeśli nie w sformalizowany sposób, to przynajmniej będę pomagał kolegom czy osobom, które będą chciały z mojej pomocy i doświadczenia skorzystać. Podobnie, jeśli chodzi o Muzeum Przyrodnicze. Nie wydaje mi się, że jak z niego wyszedłem, to drzwi się zatrzasną i już do niego nigdy nie wejdę. Tak na szczęście nie jest, więc myślę, że muzeum będę cały czas odwiedzał. No chyba, że napiszą na drzwiach: emerytów, a szczególnie byłych dyrektorów nie wpuszczamy.
– A może będzie pan prowadził jakieś badania związane z historią regionu?
– Nie. Już jest za późno na rozpoczęcie takich badań. Zostawiam to młodym, którzy chcą zdobywać stopnie naukowe. Nieznane tematy także powoli się wyczerpują. Dawno temu, w 1987 roku, naprawdę było ich wiele. Dziwiło to osoby przybyłe z zewnątrz, takie jak ja, że nikt się nimi tu nie zajmował. Po latach mogę powiedzieć, że trudno jest znaleźć temat, który jest niezbadany. Jeśli chodzi o mnie, to najczęściej nad ranem, jeszcze zanim wstawałem, wpadał mi do głowy jakiś pomysł, jakiś problem, którym warto było się zająć… Ze względu na obszar moich zainteresowań, a także z powodu nazwiska, często mówi się o mnie wprost, że jestem „Niemcem”, w najlepszym razie – supergermanofilem. Tak się mnie próbuje zaszufladkować, co jest nieprawdą oczywiście. Jestem i byłem Polakiem z dziada pradziada i polskim patriotą. Historia tych ziem jest taka, jaka jest, nie możemy uciekać od prawdy. Trzeba to przyznać, że Niemcy bardzo długo tutaj mieszkali, ich ślady są tu do dzisiaj i pozostaną na zawsze. Podobnie, jak nie da się zatrzeć wszystkich polskich śladów choćby na Ukrainie.
W Cieplicach jest taki malutki cmentarzyk, gdzie leżą zmarli od ran żołnierze, którzy brali udział w walkach na frontach I wojny światowej. Ranni zostali przywiezieni do cieplickiego szpitala i tutaj zakończyli życie. Pochowano ich we wspólnej kwaterze. Umieszczono tam odpowiedni napis na tablicy, że leżący w tym miejscu wypełnili swoje obowiązki względem ojczyzny, czyli Cesarstwa Niemieckiego. Ale jak przejdziemy wzdłuż nagrobków, to na 14 nazwisk aż 9 jest polskich. To skłania do refleksji: jak to się stało, że na niemieckim cmentarzu z czasów I wojny światowej, wśród żołnierzy armii cesarza, są pochowani Polacy? Ale taka była przecież historia. Polska była pod zaborami a oni byli poddanymi cesarza i walczyli za niego. I wojna światowa była dla nas tragiczna, ok. 3 mln Polaków służyło w armiach zaborców, przeciwko sobie. Czy to znaczyło, że oni nie byli Polakami?
– Przed laty przyjechał pan do Jeleniej Góry z Legnicy. Czy to był wybór, czy konieczność?
– Muszę przyznać, że byłem zawsze bardzo ambitny. W muzeum w Legnicy był bardzo dobry zespół, bardzo fajni ludzie i wspaniała atmosfera. Do dzisiaj utrzymujemy kontakty. Ale tam nie miałbym szans na jakiś większy awans, bo wszyscy byliśmy młodzi, a niektórzy pracowali dłużej ode mnie. A ja chciałem iść wyżej i dalej…. Wtedy pojawiło się w prasie ogłoszenie, w Gazecie Robotniczej”, że w Jeleniej Górze organizowany jest konkurs na stanowisko dyrektora instytucji kultury. To był pierwszy taki konkurs w Polsce. W 1987 roku ówczesne władze Jeleniej Góry, jeszcze komunistyczne, zrobiły taki eksperyment. To był konkurs na dyrektora Muzeum Okręgowego w Jeleniej Górze. Ja ten konkurs wygrałem.
– I w tym muzeum spędził pan większą część swojego zawodowego życia.
– Można tak powiedzieć. Prawie 8 lat pracowałem w Okręgowym Muzeum Miedzi w Legnicy, później aż 22 lata pracowałem w Muzeum Okręgowym (przeniosłem tu swoją wiedzę i doświadczenie nabyte w Muzeum w Legnicy). Następnie było Muzeum Przyrodnicze – 13 lat.
– Czyli najintensywniejszy okres życia zawodowego to…?
– …Muzeum Karkonoskie. Zresztą sama nazwa to też mój pomysł, który pojawił się w 2000 roku podczas spotkań z ówczesnym dyrektorem Muzeum Karkonoskiego w Vrchlabí w Czechach. Rozmawialiśmy o różnych sprawach, o współpracy, i nagle nas olśniło, że jeśli jest Muzeum Karkonoskie w Czechach, Karkonoski Park w Czechach i u nas, to dlaczego nie ma Muzeum Karkonoskiego po stronie polskiej? Postanowiłem więc doprowadzić do zmiany nazwy. Spotkało się to początkowo ze sprzeciwem naszych muzealników! Ponieważ muzeum słynęło ze zbiorów szkła, więc ich pomysły były takie, żeby to było muzeum szklarstwa lub szkła. Ja raczej stawiałem na region. Szklarstwo jest bowiem tylko częścią historii regionu. Muzeum Karkonoskie mogło być bardziej rozpoznawalne, ale też lepiej mogło współpracować z Czechami. Jeżeli będziemy mieli dwa muzea karkonoskie, tak jak dwa parki karkonoskie, zwłaszcza przy jednoczącej się Europie, integracja regionu będzie pełniejsza. To wydawało mi się bardziej nośne, opłacalne i logiczne. Zawężanie tematyki nie byłoby dobre, bo jeśli muzeum miałoby być kojarzone wyłącznie ze szkłem, a byłaby okazja do eksponowania tu zbiorów etnograficznych, archeologicznych albo rzemiosła – nastąpiłoby zdziwienie, skąd się wzięły takie eksponaty w muzeum szkła. A określenie „karkonoskie” było i jest bardzo pojemne – mieści się w nim także szkło, z którego słynął niegdyś region.
– Może więc należałoby rozbudować jeszcze Muzeum Karkonoskie, żeby pokazać wszystkie interesujące eksponaty, które są w jego zasobach?
– Oczywiście. To muzeum jest duże, ale jest jednocześnie za małe, jeżeli chodzi o powierzchnię wystawienniczą. Nie da się pokazać całego spektrum zasobów. Inaczej niż Czesi w Vrchlabí, my musieliśmy po wojnie od początku organizować muzealnictwo w naszym regionie, po okresie kradzieży, szabrownictwa i zniszczeń. Po latach udało się odbudować zbiory. Na przykład kolekcja szkła nie jest wcale kolekcją zbudowaną wyłącznie na zbiorach poniemieckich – większość to są obiekty zgromadzone przez polskich muzealników, żeby wymienić takie osoby, jak Zbysław Michniewicz, który pierwszy zaczął rozbudowywać te kolekcje, oraz Henryk Szymczak i Mieczysław Buczyński – którzy przyczynili się do wzbogacenia tego wielkiego zasobu. To jest cały czas kontynuowane. Ale w muzeum miejsca ciągle jest za mało na wielkie ekspozycje stałe i magazyny. Był taki pomysł w latach 70-tych, kiedy powstawało województwo jeleniogórskie, żeby przenieść wszystkie zbiory regionu w jedno miejsce, np. do Pałacu Schaffgotschów w Cieplicach. Postąpiono zupełnie inaczej. Powstały muzea miejskie i wojewódzkie, a największy w mieście obiekt reprezentacyjny oddano Politechnice Wrocławskiej. A gdyby umieszczono w nim wówczas wszystkie muzea jeleniogórskie i utworzono na tej bazie jedno wielkie, mogłoby być ono porównywalne z Muzeum Narodowym we Wrocławiu. Teraz już się tego nie da zrobić, bo każde muzeum ma swoją specyfikę, inną siedzibę. Może kiedyś, w przyszłości, kiedy powiększą się znacznie zasoby tych instytucji i zaistnieje konieczność zapewnienia im większej przestrzeni ekspozycyjnej, będzie można wrócić do pomysłu połączenia ich w jednej dużej siedzibie (trzeba by zbudować taki obiekt od podstaw), ale to perspektywa wielu lat. Celem byłoby utworzenie Państwowego Muzeum Karkonoskiego (pierwszy krok do utworzenia Karkonoskiego Muzeum Narodowego). Taką ewolucję przeszło m.in. Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem. Warto jeszcze pamiętać, że muzea, ze względu na swoją specyfikę, to przede wszystkim instytucje naukowe, podobnie jak wyższe uczelnie. Natomiast decydenci tego nie rozumieją i umieszczają je gdzieś między domami kultury a galeriami sztuki.
– Ale czy jest potrzeba takiego wielkiego muzeum? Czy jest zainteresowanie oglądaniem muzealnych zbiorów?
– Oczywiście, że tak. W pierwszą sobotę ze zluzowanymi obostrzeniami epidemicznymi (jednego dnia) w Muzeum Przyrodniczym było 130 osób. To jest bardzo dużo, jeśli chodzi o to muzeum. To pokazuje, że ludzie są spragnieni kontaktu z zabytkami, ze zbiorami. Można łatwo policzyć, ile osób odwiedza tylko to jedno muzeum w ciągu miesiąca i roku.
– Ma pan jakieś rady dla przyszłych muzealników?
– Muszą mieć świadomość, że muzeum to nie jest miejsce do zarabiania dużych pieniędzy, ale miejsce szczególnej ochrony najcenniejszych dóbr kultury naszego państwa. Że muzealnicy są strażnikami polskiego skarbu narodowego, często niedocenianymi i kiepsko uposażonymi. Chronią dobra narodowe często nawet przed władzami lokalnymi. Powinni też poznać historię regionu i muzeum, w którym pracują. Muszą wiedzieć, że przed nimi w instytucjach tych pracowały osoby godne najwyższego uznania, o których trzeba pamiętać, takie jak: Ewa Sołtan, Katarzyna Kułakowska, Zbisław Michniewicz, Henryk Szymczak, Alfred Borkowski, Mieczysław Buczyński, Halina Słomska. Powinni też zapoznać się z Kodeksem Etyki ICOM dla Muzeów. Zawód muzealnika nobilituje, ale też wymaga cierpliwości i poświęceń.
– Dziękuję za rozmowę
Urszula Liksztet
2 komentarze
Nie zauważyłam jakiegoś szczególnego rozwoju muzealnictwa za czasów dyrektorowania Stanisława Firszta. Nic ciekawego nie działo się ani w Muzeum Karkonoskim ani później w Przyrodniczym. Wartościowe wystawy, zakupy muzealiów to była inicjatywa pracowników merytorycznych. Część z nich zresztą zmuszona była rozwijać swą działalność poza macierzystymi instytucjami np. w Glasmuseum Passau.
No a ja mam wrażenie, że za pana Dyrektora to było raczej nudno i smutno i w jednym (Karkonoskim) i w drugim (Przyrodniczym) a oglądałem to, że tak powiem – od wnętrza. Potem chyba dość sprytna intryga pani G, która musiała być dyrektorką dużego muzeum, co w sumie niewiele zmieniło, i dalej nuda. I dzięki temu oba muzea mają szansę rozwoju, bo to trochę jak podnosić książkę z podłogi – postawi się na półce i już lepiej… Każdy, kto będzie nowym dyrektorem w Przyrodniczym i w Karkonoskim osiągnie więcej niż ta dwójka modelowych jeleniogórskich geniuszy muzealnictwa…