Historia tajemnic tej leśniczówki sięga niemal bezpośrednio powojennych czasów, a część zdarzeń dotyczy zagadek, które próbowali wyjaśnić najpierw Rosjanie, później zaś UB, a w stanie wojennym nawet wojsko. Nadal jednak nie wiadomo chyba rzeczy najważniejszych. Czym była i jaką prawdę funkcję pełniła ta leśniczówka w latach wojny, jak wielkie są piwnice i podziemia z tymi piwnicami sąsiadujące, co naprawdę znaleziono tam w 1972 roku. Takich pytań jest jeszcze kilka, w tym także chyba najważniejsze – o prawdziwą zawartość 11 aluminiowych pojemników oraz gdzie te pojemniki znajdują się obecnie…
Do dziś po tej górskiej leśniczówce zachowały się na stokach Grabowca, pomiędzy Borowicami a Górnym Karpaczem, jedynie resztki fundamentów ginących w leśnych zaroślach. Kto o nich wie, znajdzie to miejsce bez trudu, dla innych jednak jest to naprawdę trudne zadanie. Tym bardziej, że ślady po pożarze, który sprawił leśniczówkę w latach sześćdziesiątych, zniknęły już dawno temu. A przecież ten leśny dom wojnę przetrwał w doskonałym stanie i przez wiele lat służył polskiemu leśnikowi, który w nim zamieszkał. Człowiek ten był podejrzany o to, że ma powiązania z niemieckim podziemiem, że intensywnie kontaktuje się z mieszkającymi w Karkonoszach Niemcami. Podejrzenia te nie ustały nawet wtedy, gdy niemal wszyscy Niemcy mieszkający w okolicy zostali wysiedleni. Dziwnym zbiegiem okoliczności, choć wielokrotnie przesłuchiwany, leśnik nigdy jednak nie został aresztowany. Przez całe lata człowiek ten starał się o przeniesienie na inny teren, ale ostatecznie w tej leśniczówce przetrwał aż do jej końca, który nadszedł u schyłku lat sześćdziesiątych, gdy leśniczówka spłonęła. Przez jakiś czas mówiono nawet, że to właśnie ów leśnik w ten sposób postanowił się wyzwolić z pracy, której się… bał. Bał się jednak nie lasu, a w domu w którym mieszkał. Bo leśniczówką przez kilka powojennych lat bardzo interesowali się Rosjanie. Tak bardzo, że kilka razy, jak opowiadał po latach ów leśnik, dokonali oni w towarzystwie funkcjonariuszy UB z Jeleniej Góry szczegółowej rewizji jego domu.
Studenci
Dopiero po latach okazało się, że Rosjanie, choć niczego w czasie tych rewizji nie znaleźli, byli jednak dość dobrze poinformowani. Nie znali jednak tajemnic leśniczówki. Dopiero w 1972 roku, kilka lat po pożarze, gdy ruiną leśniczówki zainteresowali się wrocławscy studenci, zamierzający zbudować na jej fundamentach górska stanicę, okazało się, że pod ruinami kryją się spore piwnice i podziemia. Ujawniono je przypadkiem, gdy zawaliła się przegnita, drewniana powała, kryjąca wejście do piwnic. Studenci szybko zorientowali się, że odkrycie jest dość niezwykłe, bo w świetle latarni zobaczyli sterty ksiąg i papierów oraz dziwne urządzenia elektryczne. To właśnie one, i ich wyraźnie widoczne białe zegary spowodowały lęk przed zaminowaniem i decyzję o zawiadomieniu MO. Milicja na miejsce przyjechała już z jednostką WOP i szybko zabezpieczyła teren dawnej leśniczówki.
W odkrytych piwnicach znaleziono wtedy co najmniej kilkaset kilogramów różnych dokumentów, w tym wiele ksiąg szyfrów, księgi kodowe, stery dokumentów i zapisy nasłuchów radiowych. Wszystko z piwnic leśniczówki wywieziono i przez krótki czas przechowywano w Jeleniej Górze. Później papiery te gdzieś zniknęły. Eksploratorzy badający tę sprawę od lat twierdzą, że zniknęły być może dlatego, że jest niemal pewne, iż wśród ujawnionych w leśniczowie dokumentów były także stenogramy rozmów Stalina i generałem Sikorskim. Czy były to jednak jedynie zapisy radiowych nasłuchów audycji BBC na ten temat, czy też autentycznie materiały wywiadowcze, niestety nie wiadomo.
Płot jak anteny
Już po opuszczeniu terenu spalonej leśniczówki przez MO okazało się, że żyje świadek, kobieta, która dobrze pamięta tę leśniczówkę z lat wojny. To właśnie ona opowiedziała m.in. o tym, że otaczał ją w tamtym czasie wysoki płot zrobiony z dziwnych, bo różnych drutów, które miejscowi Niemcy już wtedy uznawali za rozbudowany system antenowy. Tak zrobiony, że nawet z bliska trudno było rozpoznać prawdziwe przeznaczenie tego „płotu”.
Choć w piwnicy, którą przypadkiem ujawnili studenci znaleziono, oprócz dokumentów, także liczne urządzenia radiowe, w tym pomieszczeniu nie odkryto jednak żadnych śladów po służących im instalacjach i tajemniczej infrastrukturze. A taka gdzieś przecież być musiała, bo stacje nasłuchu to kilometry kabli i własne systemy awaryjnego zasilania. Pomimo tego, że milicyjni czy wopowscy specjaliści musieli się zorientować „o co tu chodzi”, innych bogatych w infrastrukturę techniczną miejsc wtedy nie znaleziono. Trudno jednak uwierzyć, że specjaliści dali wiarę temu, że pod leśniczówką znajduje się jedynie piwnica – magazyn. Na ich usprawiedliwienie można tylko dodać, że ujawnione pomieszczenie nie nosiło żadnych śladów istnienia jakiegokolwiek połączenia z innymi piwnicami czy korytarzami. A jednak takie połączenie musiało tam istnieć, skoro pod i obok tej piwnicy znajduje się rozległy system korytarzy, będący niższym poziomem piwnic leśniczówki. Ostatnio eksploratorzy ze stowarzyszenia TALPA ujawnili nie tylko ich spory fragment, ale także ślady infrastruktury świadczące o tym, że te podziemia mogły być miejscem pracy dla wielu radiowców prowadzących nasłuch. I nie tylko dla nich.
Podziemia
Wejście do tych podziemi odnaleziono po dość długich poszukiwaniach, w miejscu, w którym początek tunelu po prostu zawalił się. Znajduje się on na stoku, około osiemdziesiąt metrów od fundamentów leśniczówki, dokładnie na poziomie, który opowiada wysokości niższego piętra jej piwnic. Dostępny odcinek tunelu jest nie dłuższy niż około 25 metrów, ale prowadzi on dokładnie w kierunku leśniczówki. Tunel jest zamknięty ogromnymi głazami zawału, na których jeszcze widać ślady wierteł i mechanicznej obróbki tego kamienia. Podobnie zamknięty jest też drugi tunel, który zaczyna się rozwidleniem tuż za wejściem do podziemi. Ten jednak, o ile można się zorientować, prowadzi po poziomicy, w kierunku znanych podziemi na Grabowcu. A to oznacza frapującą zagadkę… Frapującą i od dawna nie rozwiązaną. Nie rozwiązało jej także wojsko, które w 1982 roku właśnie w tej okolicy i w podziemiach Grabowca prowadziło poszukiwania tzw. „złota Wrocławia”. Choć w tamtym czasie nic na Grabowcu nie znaleziono, zainteresowanie tym terenem jest nadal duże.
Do przekopania, co jest trudne, ale chyba nie niemożliwe, jest nie tylko tunel prowadzący w kierunku leśniczówki, ale także ten który, prowadzi na Grabowiec. Zdjęcia zrobione specjalną kamerą potwierdzają, że na odcinku co najmniej kilku metrów jest tam zawał, ale jest szansa na rozbicie największych głazów. Tyle tylko, że wymaga to wykonania ogromnej pracy. Jest jednak pewien, że warto to zrobić, bo silny przeciąg potwierdza , że tunel ten ma gdzieś dalej łączność z powierzchnią ziemi. W tym miejscu czuć także silny smród zgnilizny. To dziwne, bo chyba wykluczone jest, bo coś tam gniło od czasu wojny. W obu tunelach zachowały się różnej grubości stalowe druty, co potwierdza, że były one częścią jakiej większej infrastruktury.
Sierżant Stanisław R., który uczestniczył w wojskowych poszukiwaniach w 1982 roku twierdzi, że już wtedy znaleziono to miejsce i namierzono kierunek przebiegu tych podziemi. Znaleziono wtedy także kilka szybików wentylacyjnych na stokach Grabowca, ale ostatecznie nie podjęto żadnych działań wymagających dużo skali robót. Zbadano wtedy jedynie podziemia na Grabowcu, a znalezione szybiki wentylacyjne zasypano. Na szczęście nie wszystkie.
Siedem mogił
Kilka lat temu do jeleniogórskich eksploratorów zgłosiła się Hanne F., Niemka pochodząca z Jeleniej Góry, która już od lat poszukuje mogiły swojego ojca. Został on w 1945 roku, w styczniu, powołany do niemieckiego pospolitego ruszenia i w ramach tej służby został skierowany do pracy w okolice Borowic. Ponieważ ojcu dwa razy udało się na krótko przyjechać do domu, wiadomo, że jego praca, którą wykonywał wraz z sześcioma innymi Niemcami, polegała na dozorowaniu pracy kilkudziesięciu więźniów, którzy drążyli w Borowicach jakieś podziemia.
Z informacji, które owa Niemka uzyskała tuż po wojnie od pewnego Włocha pracującego pod koniec wojny w tej okolicy wynika, że wiosną 1945 roku prace te bardzo zintensyfikowano i prowadzono je aż do kwietnia. Ponieważ po zakończeniu wojny ani ojciec Hanne F. Ani pozostałych sześciu Niemców nie wróciło do domów, stryj Hanne F., podjął poszukiwania brata. Okazało się jednak, że siedmiu Niemców zniknęło bez śladu. Dopiero w sierpniu 1945 roku spotkany w Borowicach Włoch, wracający właśnie do kraju opowiedział rodzinie Hanne F. o tragicznym zajściu z kwietnia.
W tym czasie ów Włoch pracował na tym terenie w grupie kilku geodetów, czekając już tylko na zakończenie wojny. Pewnego kwietniowego dnia był on, jak opowiada Hanne F., przypadkowym świadkiem tego, jak kilku oficerów zmusiło grupę siedmiu ludzi, ubranych w mundury landsturmu do rozebrania się do bielizny. Następnie ludzi tych zastrzelono. Co stało się z ich ciałami nie wiadomo, bo jak sprawdzono latem 1945 roku nie zostały one zakopane w miejscu zbrodni.
Ani w 1945 roku, ani też w roku następnym rodzinie Hanne F. nie udało się o tej sprawie dowiedzieć niczego więcej. W każdym razie do czasu wysiedlenia żadnej z zaginionych Niemców nie wrócił do domów. W 1997 roku Hanne F. Poprosiła o znalezienie tych mogił. Ich poszukiwanie trwa, choć ma wyłącznie charakter okazjonalny. Bo jedynie przypadek może doprowadzić do ich ujawnienia w miejscu, gdzie jest tyle rozpoznanych podziemi. W okolicy, w której pod koniec wojny działo się bardzo wiele, kopano w kilku miesiącach i z całą pewnością sporo w tej okolicy ukryto. W tym zapewne także zwłoki tych ludzi…
Aluminiowe skrzynki
Z informacji, do których udało się dotrzeć wynika, że tak naprawdę eksploratorzy w tej właśnie okolicy już od dawna szukają 11 aluminiowych skrzynek, które wiosną 1945 roku były przez krótki czas składowane w zabudowaniach leśniczówki. Podobno skrzynki te przywieziono do Borowic z Czech, a widzieli je nie tylko Włosi, ale to właśnie oni mieli o nich opowiedzieć Rosjanom. Ci zaś właśnie dlatego mieli kilka razy dokładnie rewidować leśniczówkę. O skrzyniach wiedziało także UB i wiedzieli także organizatorzy wojskowej ekspedycji, która w 1982 roku poszukiwała „złota Wrocławia”.
Ze zniknięciem aluminiowych skrzynek niemal na pewno wiąże się śmierć siedmiu Niemców z landsturmu, którzy nadzorując prace niewolników musieli przecież dobrze wiedzieć, co pod ziemią budowano i co tam ostatecznie złożono. Musiał być jakiś racjonalny powód, dla którego zgłoszono aż tylu swoich. Dziś uważa się, że był. Chodzi bowiem o aluminiowe skrzynki, które mają zawierać złoto pochodzące z banków Pragi. Ślad jest o tyle prawdopodobny, że w tamtym czasie tylko czeskie banki pakowały swoje złoto w specjalne, aluminiowe skrzynki, których nie dało się otworzyć inaczej, niż prując ich obudowę. A o takich właśnie nieoznakowanych, ciężkich skrzynkach – paczkach opowiadali Rosjanom Włosi.
Istnienie tych skrzyń i ich zawartości, jeśli jest faktem, wyjaśniałoby także dziwne zachowanie wojska na Grabowcu w 1982 roku. Bo jak się okazało, intensywne poszukiwania „złota Wrocławia” wcale tak intensywne nie były, chyba że tak naprawdę prowadzono je w nieco innym miejscu. Właśnie pod i obok leśniczówki.
Stoki Grabowca i okolicznych gór kryją wiele tajemnic. O ich istnieniu świadczą m.in. liczne skalne hałdy, które bezspornie potwierdzają, że kiedyś z wnętrza tych gór wyrwano sporo skał. Istniejące podziemia, których przeznaczenia nadal nie znamy i fragmenty ujawnionych chodników świadczą, że wszystko to czeka jeszcze na swoich odkrywców. Być może, nadal czeka tam także „złoto Wrocławia” i aluminiowe skrzynki z Pragi. Okolice Borowic, Sosnówki i Karpacza to miejsce, gdzie swoje duże domy miało kilku najważniejszych dostojników III Rzeszy. To miejsca, gdzie wiele razy gościł Goering. Trudno sobie wyobrazić, by nie wiedzieli oni o powstających tu podziemiach, by nie skorzystali z okazji ukrycia także swoich, osobistych zasobów, zwożonych tu przez kilka lat z całej, konsekwentnie rabowanej Europy.
Marek Chromicz
Archiwum „NJ” nr 33, 15.8.2000 r.
Fot. fotopolska.eu.
Lata 1960-1963. Widok z Sosnówki. Na horyzoncie Śnieżka, a w centrum kadru góra Grabowiec. Fot. J.Korpal. Pocztówka PTTK