Niemal każdy tekst poświęcony skarbom, które pod koniec wojny Niemcy ukrywali w Sudetach, budzi reakcję naszych czytelników. Wielu z nich to prawdziwi znawcy tematu, którzy do informacji, które już posiadam, dodają wiele nowych, często bardzo interesujących szczegółów. Równie ważne jest i to, że na zawsze teksty reagują zarówno bezpośredni świadkowie, jak i ci, którzy jedynie powtarzają relacje. Bezpośrednich świadków tamtych czasów jest już niestety bardzo niewielu, dlatego podchodzące od nich informacje mają wielką wartość.
Nawet wtedy, co niestety zdarza się bardzo często, gdy zawiezieni w teren, nie są w stanie dokładnie wskazać miejsc, o których opowiadają. Wyjazdy takie pokazują, że zmiany w terenie po kilkudziesięciu latach bywają ogromne. Znikają bowiem zabudowania, stare, drogi, znika albo pojawia się nowy las, a krzewy zarastają dawne łąki. Czasem z niejakim zdumieniem słucham opowiadania o tym, co w dawnym miejscu niegdyś było.
Znacznie więcej informacji, a niekiedy bardzo szczegółowych relacji otrzymuję od ludzi, którzy powtarzają relacje swoich rodziców. Opowiadają oni albo o czasach, których sami nie pamiętają, albo o swoich przeżyciach z wczesnego dzieciństwa. Zwykle jednak są to relacje o tym, co rodzice opowiadali o pierwszych powojennych miesiącach i latach. Zawsze są to informacje bardzo interesujące, a często także sprawdzalne w terenie. Tyle tylko, że niemal zawsze okazuje się, że kontynuacja poszukiwań wymaga znacznego nakładu sił i środków.
Jest też trzecia grupa informatorów, którzy wręcz sprawdzają okoliczności opisane w naszych tekstach i niekiedy znacznie je uzupełniają o własną wiedzę i badania w terenie, które sami przeprowadzili. Wiarygodnych informacji o „dziwnych” miejscach, o starych kopalniach, sztolniach, ciągle penetrowanych wyrobiskach jest więc sporo. A ponieważ wiele z nich jest naprawdę ciekawych, tematów chyba nie zabraknie.
Przeniesiono nam złoto
W korespondencji dość często pojawiają się pytania o moje źródła informacji, a także o to, czy naprawę ktoś skarby znajduje. Na pierwsze pytanie częściowo, a jak sądzę wyczerpująco, odpowiedziałem już wyżej. Resztę wiedzy w tej sprawie muszę jednak zarezerwować dla siebie i naszej, „redakcyjnej kuchni”. Natomiast na drugie pytanie odpowiedź brzmi – tak. Skarby, czasem jedynie kilka skromnych pierścionków czy kolczyków, a czasem kilka słoików złota, rzeczywiście ciągle są znajdowane. Najwięcej jednak jest zastawy stołowej, cennych przedmiotów domowych, starych rodzinnych, listów i pamiątek. Takie ukrycia zdarzają się niemal wszędzie. Wystarczy mieć jedynie trochę szczęścia, by je znaleźć. Ciągle jeszcze, pomimo upływu lat, spore skarbczyki rodzinne znajdowane są w remontowanych i przebudowywanych, starych domach. Co jakiś czas w środowisku poszukiwaczy „wybuchają” informacje o takich właśnie znaleziskach. Do jednego z nich doszło w lutym tego roku o okolicach Szklarskiej Poręby, gdzie szczęśliwy znalazca „trafił” kilkadziesiąt dekagramów pięknego, starego złota.
Bywa jednak i tak, że idąc śladem naszych tekstów, poszukiwacze-amatorzy idą w teren i… znajdują skarby. Zdarzyło się nawet, że pewien poszukiwacz przyszedł do redakcji podziękować za publikację, dzięki której znalazł trochę starego złota. Przyniósł nam i pokazał część tego znaleziska. Niestety, nie ujawnił, o którą publikację chodziło…
Na zlecenie
Wiele cennych rzeczy znajdowanych jest na karkonoskim podgórzu w ogrodach, pod starymi drzewami, a nawet w kolejowych nasypach. Ciągle jeszcze działają też wyspecjalizowani poszukiwacze, którzy realizują konkretne zamówienia, na odszukanie starych, niemieckich, rodzinnych skarbczyków. Zawsze odbywa się to w oparciu o informacje przekazane przez zainteresowaną rodzinę. Najczęściej są to odręczne rysunki-plany, sporządzone w 1945 roku. Zasadą jest, że wynagrodzeniem dla znalazców jest niemal zawsze wszystko to, co wartościowe, a nagrodą zleceniodawców są najczęściej jedynie rodzinne pamiątki.
Dołki, które pojawiają się w różnych miejscach po wizycie najczęściej nocnych, nieproszonych gości, nie są legalną. Specjaliści w tej dziedzinie poszukiwań twierdzą jednak, że jedynie w nielicznych dołkach znajdowany jest, poszukiwany na zlecenie, rodzinny schowek. Plany zawsze bowiem opisują rzeczywistość sprzed ponad ponad półwiecza. A dziś często w tych miesiącach brak jest zaznaczonych na planie lub w ustnej relacji punktów, które dokładnie wyznaczają miejsce poszukiwań.
Problem poszukiwaczy i zlecających takie badania niemieckich rodzin polega też na tym, że raz w złym miejscu wykopany dołek na długie lata wyklucza ponowne poszukiwania. A często jest inspiracją do, bywa skutecznego, poszukania własnej nieruchomości, pola czy łąki czy obecnych właścicieli, którzy w ten sposób otrzymują informacje, że warto szukać. I często znajdują.
Z wahadełkiem i wykrywaczem
Listy i plany będące propozycją wspólnego poszukiwania skarbów przychodzą niemal z całego kraju. Czasem są to propozycje szaleńcze, będące jedynie wytworem fantazji. Czasem jednak są one tak rzeczowe, że warto je zbadać w terenie. Taki list otrzymałem kilka tygodni temu…
Pewien naukowiec z Łodzi, przebywając na wczasach w Szklarskiej Porębie, postanowił zweryfikować, które podałem w tekście zatytułowanym „Pod eskortą SS”.
Była to relacja Polaka, który w czasie wojny pracował na niemieckiej kolei. Człowiek ten uczestniczył w ukryciu pociągu gdzieś w górach, w okolicach Jeleniej Góry. Zdaniem autora listu, dokładnie badając możliwe miejsca ukrycia pociągu, posługując się metodami radiestezyjnymi, ustalił on w Górach Izerskich miejsce, w którym znajduje się ów tunel, do którego, jego zdaniem, pociąg wprowadzono z toru kolei izerskiej. Po podpisaniu stosownego porozumienia o przeprowadzeniu wspólnych badań, zgodził się na ujawnienie tego miejsca. Jest to pewna dolinka w okolicach Jakuszyc, w której namierzył on tunel o szerokości około 6 metrów, prowadzący w kierunku Wysokiej Kopy, położony w stosunku do torów w taki sposób, że mógłby tam być wprowadzony pociąg.
Człowiek ten zabrał w Góry Izerskie, w okolice Jakuszyc, na wspólną wyprawę swój „sprzęt”, czyli zawieszoną na włosie złotą obrączkę. Ja zaś – doświadczonego eksploratora, z nowoczesnym, profesjonalnym sprzętem technicznym. Łódzki naukowiec na naszych oczach ustalił przy pomocy swojej obrączki dwa ciągi zaburzeń geologicznych, których położenie wyraźnie przypominało podziemny tunel, racjonalnie skierowany w stronę pobliskiego toru kolejowego. Staranne i długie badania tego samego miejsca przy pomocy naszego, profesjonalnego sprzętu… potwierdziły bez żadnych wątpliwości radiestezyjne wskazania, ujawniając jakby dwie ściany podziemnego tunelu. Istnienie takiego efektu udało się ustalić na długości około 100 metrów. W tym jednak miejscu sygnał „ścian” zdecydowanie znikał. Dalej, w kierunku odległych o około 150 metrów torów nie udało się namierzyć żadnego sygnału.
Teren ten wymaga zapewne bardziej szczegółowych badań. Dziś jednak wydaje się, że namierzone zostały jedynie dwa podziemne cieki wodne, które znikają w położonym nieco niżej bagnisku. Tam także znikają dające się zmierzyć sygnały…
Wywożą skarby
Także z ukrytym pociągiem wiąże się anonimowy list, jaki otrzymałem z Janowic. Jego autor pisze, że w janowickich lasach nie tylko trwa poszukiwanie skarbów, ale i ich wywożenie. „Od miejsca z lasów wywożone są skarby, które były ukryte w lesie. Zakopane na głębokości 3 metrów pod ziemią. …jeden z samochodów w dniu 24 kwietnia pojechał do lasu o godzinie 22, a wracał o 22.30. Był dość załadowany. Wszystkie rzeczy pakowali w skrzynki, takie, w jakie pakuje się mięso. W dole, który pozostał w lesie, są puszki, w których były ukryte skarby… Mam informacje na temat fabryki lamp naftowych, która była ukryta pod ziemią. Z obawy przed kłopotami nie podaję swoich danych. Gdyby jednak zainteresowała pana ta sprawa, z chęci podzielę się kilkoma informacjami”.
Ponieważ zdarza się, że za pozornie nieważnymi informacjami czasem kryją się prawdziwe skarby wiedzy o terenie, autora listu proszę o telefoniczny lub listowny kontakt. Wspólnie ustalimy, czy to naprawdę były skarby i zbadamy, po co ukrywano pod ziemią fabrykę naftowych lamp. W Janowicach, Miedziance i kilku innych miejscach jest bowiem możliwe niemal wszystko. Oczywiście, gwarantujemy pełną anonimowość.
Tory do Berlina?
Autor innego, bardzo interesującego listu napisał do mnie po obejrzeniu w TV programu poświęconego tajnym kwaterom Hitlera. Twierdzi on, że coś na ten temat wie. „W 1968 roku, mając 23 lata zostałem skierowany przez JPBM do pracy w Świebodzicach, pod zamkiem Książ. Zamieszkałem tam na kwaterze prywatnej, w parku, przy ul. Lipowej. Gospodyni tego mieszkania, Niemka, starsza już pani, opowiadała mi wiele o zamku Książ. Z opowiadań tych wynikało, że ciężarówki, które przyjeżdżały z Wrocławia, prosto z dziedzińca wyjeżdżały w zamkowe podziemia. Wnuk tej kobiety, mający wówczas 16 lat, opowiadał mi, że kilka lat wcześniej był w zamkowych podziemiach i dotarł do tunelu, w którym leżały tory kolejowe. Szedł nimi jakiś czas w wodzie po kostki. Znalazł tam m.in. rosyjski zegarek i dokumenty. Po pewnym czasie ze strachu zawrócił, bo bał się iść dalej. To było dawno temu i nie wszystko, co mi opowiadano, dokładnie pamiętam. Może jednak warto odnaleźć wejście? Wydaje mi się, że Rosjanie tam byli i co było, wywieźli. O ile pamiętam, tunel biegnie w stronę Wałbrzycha. Może tam, w starych wyrobiskach Niemcy coś ukryli? Najważniejsze jest jednak ustalenie, dokąd biegnie tunel i tory kolejowe. Może aż do Berlina? Wszystko jest przecież możliwe. Rosjanie po wojnie weszli wszędzie, gdzie chcieli i co chcieli, to wywieźli, a Polacy nie potrafią…”
Także ten list , niewyraźnie podpisany i bez adresu, jest w istocie anonimowy. A ponieważ może być ważnym sygnałem, szczególnie jeśli jest jeszcze możliwość kontaktu ze wspomnianym w nim wnukiem, jego autora proszę o kontakt. Książ bowiem to ciągłe jeszcze zamknięta karta wojennej historii, o której jest więcej podań i mitów niż sprawdzonych faktów. A warto to badać, bo to jedno z nielicznych miejsc, które w ciszy i spokoju, przez kilka wojennych lat, do czegoś przygotowywano. Spróbujmy pójść tym śladem…
To nie takie proste
Moim informatorem nie zawsze jest łatwo opowiadać o tamtych czasach, bo pomimo upływu lat wielu ludzi boi się nadal. Boją się, że to, co opowiadają, może pozwolić na ich identyfikację i może wywołać zemstę. Trudno się temu dziwić, bo ktoś, kto widział już w latach sześćdziesiątych, na przestrzeni kilku zaledwie miesięcy, „przypadkowa” śmierć dwóch świadków wojennych wydarzeń, nadal waha się, czy może opowiedzieć ich historię, opowiedzieć o tym, co od nich słyszał. Ludzie wiedzą, że choć takie zdarzenia są pojedyncze, w sumie było ich niemało…
Zapewne dlatego często zdarzają się informatorzy w których chęć podzielenia się swoją historią nadal walczy ze strachem. Bywa, że wysłuchuję fascynujących opowieści bardzo ciekawych ludzi, którzy jednak kategorycznie nie zgadzają się na sporządzanie dziennikarskich notatek czy nagrań. Sami już chcą mówić, ale często chcą, by jeszcze nadal była to jedynie kameralna relacja, bez prawa do jej publikacji.
I niech na razie tak zostanie…
Marek Chromicz
Archiwum Nowin Jeleniogórskich nr 29, 18.7.2000 r.