Niemiecki inżynier Hans Stieff, uczestnik tych wydarzeń, opowiada po raz pierwszy po 54 latach: – W 1944 roku większa część moich rówieśników została odkomenderowana do budowy umocnień obronnych na terenach wschodnich. Również ja spodziewałem się każdego dnia podobnego rozkazu. Zostałem przydzielony do Bann-Dienststelle 154 Hirschberg (punkt mobilizacyjny). Po otrzymaniu wezwania stawiłem się na rozkaz. Kierujący placówką (Bannführer W. Ueberrück) doskonale wiedział o moich zdolnościach do majsterkowania, rzemieślniczym talenciei technicznych zainteresowaniach. Po krótkiej rozmowie Bannführer zapytał mnie, czy byłbym gotów uczestniczyć w pracach nad pewnym, o najwyższym stopniu utajnienia, projektem.
Zaciekawiony tą propozycją wyraziłem zgodę. Tak oto zostałem przydzielony do zespołu, który postawił sobie za cel uratować Rzeszę Niemiecką przed nieuchronną klęską.
Moim nowym szefem został inżynier Josef-Karl Knauer. Wynalazł on aparat, którego zasada działania była następująca: przy wykorzystaniu istniejącej w przyrodzie różnicy potencjałów między ziemią – jako biegunem ujemnym – a izolowanym od ziemi przewodnikiem, aparat wychwytywać miał tzw. „naturalną elektryczność” z powietrza, tę z kolei miał kumulować, formować w „promienie” i przesyłać do pojemnika z materiałem wybuchowym, który następnie miał eksplodować. Przy odpowiedniej skali, odpowiednio dużych rozmiarach togo urządzenia, można byłoby powodować zniszczenia materialne niewyobrażalnie wielkie w skutkach.
Inżynier Knauer, który często wygłaszał takie sentencje jak: „…starożytni wiedzieli więcej, niż nam się dzisiaj wydaje, lecz część tej wiedzy zabrali ze sobą do grobu…”. Pomysł swojego wynalazku zaczerpnął z jednego z rozdziałów Starego Testamentu, w którym Bóg instruuje Mojżesza, w jaki sposób zbudować Arkę Przymierza. Również poważni fizycy doszli do wniosku, że w tekście biblijnym dotyczącym arki chodzi prawdopodobnie o rodzaj kondensatora, który po ustawieniu na górze Synaj, na skutek działania pola magnetycznego, mógł się lekko naładować i przy dotknięciu arki mogło dojść do jego rozładowania.
Już w latach 1928/29 Knauer eksperymentował w swoim domu z modelem Arki Przymierza. Niestety, nie udało mu się wtedy wyjść poza wstępną fazę badań, bowiem w czasie jednego z doświadczeń eksplodowała butelka z saletrą, zapaskudzając kosztowny perski dywan i pani Knauer położyła zdecydowany kres dalszym badaniom.
Ale teraz, jesienią 1944 roku, gdy chodziło o „ostateczne zwycięstwo” nad wrogami Rzeszy, nikt i nic już nie mogło powstrzymać inż. Knauera przed za angażowaniem całej jego wiedzy zdolności.
Knauer zabrał się z zapałem do pracy, wszak czas naglił! Swoim pomysłem udało mu się w krótkim czasie zainteresować ministerstwo lotnictwa w Berlinie, dowództwo SS we Wrocławiu, kierownictwo okręgu NSDAP w Jeleniej Górze, von Knobelsdorfa, właściciela hotelu „Goldener Friede” w Karpaczu. Otrzymał od nich wszelkie poparcie, w tym również finansowe.
Potrzebne były pomieszczenia na siedzibę firmy. W tym celu zarekwirowano warsztat metalowo-blacharski w zachodniej części Marktplatz (obecnie to plac Ratuszowy), pomiędzy ulicami Jasną i Grodzką, i w ten sposób powstała firma: „Ważna dla Obronności Budowa Modelu Autovis – inż. Josef Karl Knauer”.
Nazwisko wykwaterowanego wtedy majstra blacharskiego wypadło mi z głowy. Pamiętam jednak, iż jego ojciec nauczył mnie, jak przy pomocy pewnej maszyny można wyprodukować wiadro. Oprócz mnie w firmie zostało zatrudnionych jeszcze trzech studentów Wydziału Elektroniki Technische Universität Breslau (dziś Politechnika Wrocławska).
Na początek otrzymałem zadanie wyposażenia warsztatu we wszelkie potrzebne materiały, urządzenia i narzędzia, co nawet nie było rzeczą trudną do wykonania, bowiem firmowy stempel z dodatkiem „Ważne dla obronności” robił większe wrażenie na dostawcach niż wszelkie inne urzędowe papiery. Ponieważ inż. Knauer nie dawał mi żadnych wskazówek (co mnie dziwiło) co do rodzaju gromadzonego wyposażenia, pozwoliłem sobie zdać się na moją fantazję i zamawiałem wszystko według mojego rozeznania. Jeszcze dziś z rozrzewnieniem wspominam, ileż to wszelkiego rodzaju sprzętu udało mi się wtedy zgromadzić! Wkrótce też rozpoczęliśmy budowę aparatu.
Szef osobiście nie wykonywał żadnych prac, wydawał jedynie polecenia. Te jednak zaczynały nabierać coraz bardziej dziwnego, szczególnego charakteru i treści, co z kolei zaczęło powoli budzić w nas podejrzenia, że sam Knauer nie wierzy wcale w to, co robi!
Na przykład, wszystkie wymiary budowanego modelu, tj. długość, szerokość, stosunek boków do wysokości itp. musiały być podzielne przez liczbę 7! Przy wykładaniu aparatu, zrobionego z drewnianej sklejki (jego dna, ścianek i boków) tzw. papierem staniolowym, musieliśmy szczególnie uważać, by wewnętrzna warstwa tego papieru nie stykała się gdziekolwiek z zewnętrzną.
Przez wszystkie poziome „piętra” aparatu przechodziły skierowane ku górze anteny, które ponad aparatem układały się w kopułę. Na jednym z owych pięter umieściliśmy wykonany z miedzianej blachy tzw. kondensator dymu. W czasie pracy aparatu dym z owego kondensatora miał unosić się wzdłuż protów anten do góry, wzmacniać ich pracę i przyspieszać w ten sposób ładowanie się aparatu ładunkami elektrycznymi.
Zauważmy, że w biblijnej arce rolę anten pełniły wysoko rozpostarte skrzydła cherubinów, a kondensatorem dymu było kadzidło ofiarne.
Próbny model naszego aparatu był niewielkich rozmiarów, ale później, na czas pierwszego eksperymentu, został zastąpiony dużym, wielkości mniej więcej kuchennego stołu.
Wilhelm Stumpe, Kreisleiter NSDAP- Hirschberg, odwiedzał naszą pracownię przynajmniej raz w tygodniu. Zawsze w pełnym umundurowaniu, z pistoletem na wydatnym brzuchu. Dopytywał się o stopień zaawansowania prac oraz kiedy będzie można spodziewać się efektów.
Z korespondencji, jaką nasza firma prowadziła z Ministerstwem Lotnictwa, a do której udało mi się kiedyś przypadkiem zerknąć, dowiedziałem się, że wynalazek inż. Knauera został zarejestrowany pod kryptonimem „VERGEL-TUNG-SWAFFE Nr 7″. A więc mieliśmy już „V 7″(!), chociaż z tego, co mi wiadomo, poza V 2 nigdy nie udało się wyjść.
Wobec coraz bardziej natarczywych pytań o wyniki badań ze strony różnych oficjalnych osób, inż. Knauer zaczął wynajdować coraz to nowe trudności. Stawiał przeróżne warunki i domagał się rzeczy trudnych do spełnienia.
Na przykład materiał, z którego zrobione były anteny, nie był materiałem wystarczająco szlachetnym. Inżynier zażądał złota lub przynajmniej pozłocenia anten. Stumpe rozkazał więc z zabytkowego, XVI-wiecznego, złotego łańcucha Rady Miejskiej odłupać jedno ogniwo i przeznaczyć je do pozłocenia anten.
Wysłano mnie do złotnika, który miał się tym zająć. Z bólem serca patrzyłem, jak historyczny kawałek złota pod młotkiem złotnika zamieniał się w cienką, szeroką taśmę. Ostatecznie, anteny zostały pozłocone i problem został rozwiązany.
Inną trudność stanowił tzw. papier staniolowy; to cienka folia metalowa z walcowanej cyny i aluminium. Inż. Knauer zażądał szlachetnej, chemicznie czystej folii cynowej, licząc po cichu, że tego żądania nie da się szybko spełnić, jeśli w ogóle… Jakież było jego zdumienie, gdy dwa dni później lśniący Horch, limuzyna z jednostki Waffen-SS z Wrocławia, zajechał pod warsztat i niemożliwą do zdobycia folię dostarczył. Folia miała 0,3 mm grubości i była z czystej chemicznie cyny. Problem znów został rozwiązany. Później zażądano magnesów podkowowych, ale wyłącznie z czystej, magnetycznej stali. Nie wiem już dzisiaj, skąd, ale i te dostarczono.
Wreszcie musiał nadejść dzień próby. Wyznaczono termin pokazu działania aparatu nr 2, tego o większych rozmiarach. Ale przed pokazem, my, współpracownicy, pozwoliliśmy sobie na pewien żart, który skłonił naszego wynalazcę do mimowolnego, ale ukazującego całą grozę naszej sytuacji, wyznania! Potajemnie, do obydwu warstw folii, w niewidocznym miejscu, podłączyliśmy stały prąd z ogniwa 12 V. Na drugim końcu umieściliśmy lampkę do próbowania napięcia. Lampka zaświeciła, a my zawołaliśmy głośno:
– Herr Knauer Aparat funkcjonuje! Niech pan patrzy! – Knauer przybiegł, popatrzył i w najwyższym osłupieniu osunął się na fotel, powtarzając bezgłośnie:
– Och, … to niemożliwe… niemożliwe… nie może być….!
Teraz było dla nas wszystko jasne. Nadszedł dzień demonstracji naszego dzieła, Załadowaliśmy aparat i potrzebny sprzęt na wojskową ciężarówkę i pojechaliśmy na poligon wojskowy przy „Grunauer Kaserne”. W miejscu stanowiska ogniowego rozpoczęliśmy montaż naszej „arki”. Jako uziemienie posłużyły nam cztery zwykle rurki gazowe, które wbijaliśmy w ziemię tak długo (by zyskać na czasie i odwlec moment naszej ostatecznej klęski), jak tylko się dało.
Dookoła kręciło się wiele postaci. Dziesięciu lub dwunastu oficerów wysokiej rangi, z grubo haftowanymi epoletami na ramionach i dębowymi listkami na kołnierzykach mundurów, wielu z czerwonymi lampasami na nogawkach. Reprezentowali siły lądowe i Waffen-SS. Przedstawicieli Luftwaffe jednak nie było nigdzie widać. Na tle tych wszystkich wyraźnie rzucał się w oczy wielki brzuch z przyklejonym z przodu pistoletem. Brzuch był zapakowany w bogato zdobiony złotą nicią obcisły mundur. To był Stumpe.
Prości żołnierze, jako wachmani, musieli ze względu na zachowanie tajemnicy trzymać się w odległości 100 metrów od miejsca eksperymentu. Wszyscy czekaliśmy w napięciu na rozwój wydarzeń, Nasz aparat błyszczał imponująco i zarazem niesamowicie w słońcu, budząc respekt i niepokój.
Inżynier Knauer rozpoczął, informując zebranych, iż mimo wielu wysiłków, nie udało mu się wejść w posiadanie odpowiedniego kondensatora dymu”, który wytwarzałby czysty, tzw. suchy dym, mający przyspieszyć ładowanie się anten. Ale od znajomego pirotechnika postarał się o zastępczy środek dymiący – więc eksperyment powinien zakończyć się pełnym sukcesem.
Przez jeden z otworów z klapą Knauer wstawił do arki jakiś cylindryczny przedmiot z długim lontem. Podpalił lont i… przez pewien czas nie działo się nic. Wszyscy patrzyli w napięciu. Nagle przez górny otwór strzelił w górę długi jęzor ognia i wysoko nad nim utworzyła się chmura czarnego dymu, która, jak mi było wiadomo, powinna była, według założeń projektu, bezpośrednio przepływać obok anten. Ktoś przytomny chwycił to dymiące „coś” i odrzucił na bok. Ale „to” wylądowało na warstwie suchych liści (była jesień), które się zapaliły.
Patrzyłem na tuziny oficerskich, z wysoką cholewką, nieskazitelnie wypucowanych butów, które zamaszyście deptały po dymiących się wokół nich liściach.
To była najzwyklejsza świeca dymna, i my, współtwórcy projektu, widzieliśmy się już za kratami więzienia z wyrokiem za sabotaż.
Ale teraz stało się niewiarygodne! Mowa Knauera. Inżynier mówił i mówił, wylewał z siebie potoki słów; opowiadał historię swojego życia, wyliczał sukcesy i trudności, na jakie napotkał w trudnej pracy wynalazczej. Przemawiał dobrą godzinę i wreszcie osiągnął to, że zaproszeni, na pokaz, wzruszeni do głębi, poklepując go po plecach, namawiali, by nie tracił nadziei i usilnie dalej nad wynalazkiem pracował.
Knauer, sam głęboko poruszony swoją mową oraz tym, co dzięki niej osiągnął, był bliski płaczu. To nieprawdopodobne, ale dzięki mowie Knauera nasza praca została przedłużona o kolejne kilka miesięcy! W tej sytuacji, będąc świadomymi całkowitej beznadziejności naszego położenia, sięgnęliśmy po środki radykalne. Na własną rękę, przy pomocy naszego „wszechmogącego” stempla firmy postaraliśmy się z niedaleko położonego sklepu z bronią o 50 g czarnego prochu strzelniczego. Proch wsypaliśmy do kondensatora dymu i dokonaliśmy zapłonu – chcąc w ten sposób, ponownie, przekonać inż. Knauera, że jego wynalazek jednak funkcjonuje!
Wywołana przez nas eksplozja zakończyła ostatecznie okres prób i doświadczeń nad projektem AUTOVIS, który miał uratować Rzeszę Niemiecką przed niechybną klęską.
Finał byt krótki. Dzięki temu, iż zawczasu i dobrowolnie zgłosiłem się w Pradze do stacjonującej tam jednostki wojskowej, uniknąłem służby w batalionie karnym, do którego o skierowanie mnie starał się inż. Knauer. Bytem wtedy piętnastoipółletnim chłopakiem. Moich współtowarzyszy z eksperymentu AUTOVIS, Hansa Montzla i Güntera Jacoba spotkałem później w niewoli rosyjskiej.
Miejsce mojego dzieciństwa, Hermsdorf/Kynast (Sobieszów), odwiedziłem po raz pierwszy dopiero po upadku muru berlińskiego, w 1991 roku.
Inżynier Knauer, jak się później dowiedziałem, nie miał żadnego technicznego wykształcenia i przygotowania w tym kierunku. Był inżynierem geodetą.
W maju 1045 roku Knauer zaprezentował się władzom polskim jako genialny wynalazca i przez kilka miesięcy odgrywał tę samą sztukę według tego samego scenariusza. Do czasu… aż i jego wysiedlono.
No cóż, również Polacy mieliby chętnie swojego Werhnera von Braun!”
Posłowie
By móc zrozumieć, w jaki sposób owa szarlataneria mogła w ogóle mieć miejsce, trzeba przypomnieć, że cała ideologia nazistowska przesycona była mistyką i tajemniczością (patrz: książka Alfreda Rosenberga „Mythos des 20. Jahrhunderts”)* W czasie budowania „nowego porządku” chętnie wyciągano z ciemnych zakamarków Historii różne teorie i argumenty, które pasowały do nazistowskiej układanki, nawet jeśli był to Stary Testament, a nie – dawno już zapomniana, stara nordycka saga.
Oprócz tego, inż. Knauer był odznaczony tzw. Orderem Krwi, za udział w puczu monachijskim w 1923 roku, w którym, jak sam utrzymywał, brał czynny udział. Nie wierzyć staremu weteranowi walki o „nowy ład”?
dypl. inż. arch. Hans Stieff
Przypisy
*Inżynier Josef-Karl Knauer mieszkał w owym czasie przy Straupitzer Strasse 1 (dzisiejsza ul. Osiedle Robotnicze), pracował jako akwizytor dla różnych firm.
*Wilhelm Stumpe mieszkał przy Contessastrasse 3, tel. 3010 (dzisiejsza ul. Klonowica), Ponieważ przy tej ulicy budynków od 1945 r. nie przybyło, można założyć, że dzisiejszy nr 3 odpowiada dawnemu).
*Grunauer Kaserne to część dzisiejszej jednostki wojskowej przy ul. Grunwaldzkiej; w tamtym czasie istniały dwie odrębne jednostki przedzielone linią kolejową: Grunauer Kaserne- jednostka bliżej Jeżowa Sudeckiego, Neumann Kaserne-jednostka bliżej miasta.
*Alfred Rosenberg (1893-1946) -polityk i teoretyk narodowego socjalizmu. Postawy ideologii nazistowskiej stworzono m.in. w oparciu o książkę Rosenberga „Mit XX wieku”. Od 1941 roku był ministrem Rzeszy ds. podbitych terenów wschodnich. W 1946 roku, w procesie norymberskim, skazany na śmierć.
*Werhner von Braun (1912-1977) w latach 1942-45 twórca projektu V 2 w Peenemünde. Od 1945 r. w USA, kierownik i współtwórca programu kosmicznego Apollo.
Przekład z niemieckiego i przypisy
Jerzy Błaszczyszn
Archiwum Nowin Jeleniogórskich styczeń 1999