Jednym z priorytetowych kierunków działań funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, była inwigilacja przebywającej na powojennym Dolnym Śląsku ludności niemieckiej. To tam poszukiwano członków okrytego złą sławą Wilkołaka, czyli Werwolfu. Jego działalność narosła przez lata tyloma mitami, iż pomimo wyraźnego sceptycyzmu ze strony większości badaczy, jej duch jest nadal żywy wśród ludzi pamiętających tamte czasy.
Niemcy, stanowiący w pierwszych latach po wojnie, znaczną większość ludności cywilnej Dolnego Śląska, bardzo szybko znaleźli się w kręgu działań operacyjnych funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. Działania aparatu bezpieczeństwa, były nastawione na poszukiwanie wśród Niemców członków partii nazistowskiej, esesmanów, członków SA i każdego innego człowieka związanego z hitlerowskim systemem władzy. Równocześnie byli środowiskiem podejrzanym o działania dywersyjne, bo ze zrozumiałych względów, trudno byłoby ich posądzić o sympatię względem Polaków.
Już samo istnienie zorganizowanej, zbrojnej organizacji niemieckiej na powojennym Dolnym Śląsku budzi spore wątpliwości. Opór ze strony ludności niemieckiej zapewne istniał, lecz nie na taką skale, jak opisywała to PRL-wska propaganda. Były to raczej wydarzenia o charakterze incydentalnym i jak pisał już blisko pół wieku temu historyk Tomasz Szarota, nie mające wpływu na ogólną sytuację Polaków w regionie. Współcześni badacze utożsamiają propagowanie mitu Werwolfu i podobnych mu organizacji, chęcią obarczenia ich winą za czyny, których dokonywali panoszący się wówczas tutaj żołnierze radzieccy. Mógł to być także jeszcze jeden przydatny argument, w dyskusji nad przyśpieszeniem decyzji o wysiedleniu Niemców na zachód.
Nie tylko Werwolf
W działaniach ówczesnych organów bezpieczeństwa, temat niemieckiej dywersji pojawiał się i to niejednokrotnie. Nie chodziło zresztą tylko o Werwolf. Funkcjonariusze UB ustalili, że w skład tego niemieckiego podziemia mającego działać na terenie Dolnego Śląska wchodziło wiele innych, mniejszych grup o zasięgu lokalnym, takich jak Freies Deutschlad, Britische Schlesien, Freie Schlesien, Schwarzwasser czy Weisswasser oraz kilkanaście kolejnych, które nie posiadały nawet własnych nazw.
Poszukiwania Wilkołaka w Kotlinie
Teren ówczesnej Jeleniej Góry oraz jej okolice, to w założeniu idealny rejon dla rozwoju niemieckiej organizacji dywersyjnej. Górzysty teren, bliskość granicy, peryferyjny charakter tych ziem dla polskiej administracji, która tutaj dopiero zaczyna docierać, sprawiała, że taka organizacja mogłaby się tutaj czuć pewnie. Czy jednak zagrożenie o którym mowa, było kiedykolwiek realne?
Przyglądając się działaniom jeleniogórskiej bezpieki z początku 1946 r., widać, iż temat niemieckiej dywersji, czy jak to ujmowali inni, podziemia, był nadal żywy, a przebywająca na terenie miasta i powiatu ludność niemiecka była pod tym kątem regularnie inwigilowana. Do rozpracowania tego środowiska wykorzystywano sieć tajnych współpracowników, najczęściej werbowanych na podstawie materiałów kompromitujących, co w praktyce oznaczało, iż dany kapuś donosił na kolegów, bo UB złapało go na czymś, za co mógł trafić za kratki (np. nielegalne posiadanie broni).
W jednym z zachowanych raportów tutejszego UB, informowano o co najmniej kilku takich sprawach. Jedną z nich było rozpracowanie grupy Niemców we wsi Karpniki (obecnie gmina Mysłakowice), których posądzano o przynależność do Werwolfu. Bohaterem innego rozpracowania był niejaki Von Rauter, posądzany przez funkcjonariuszy o próbę organizacji na terenie Jeleniej Góry struktur Werwolfu. O konspiracji wśród Niemców mieszkających w Cieplicach donosił też jeden z agentów, działający pod pseudonimem Mercedes. Twierdził, że znajduje się tam duża grupa osób narodowości niemieckiej, która ewidentnie działa na niekorzyść polskich władz. Szczegółów jednak nie był w stanie podać, więc jego opiekun z UB wydał mu polecenie wejścia w kontakt z niektórymi ludźmi rekrutującymi się z pośród członków [tej] organizacji, w celu rozpracowania.
Efekty na miarę możliwości
Funkcjonariusze informowali też o swoich sukcesach na polu walki z niemieckimi organizacjami. W pierwszych dniach 1946 r., aresztowanych zostało siedem osób, którym postawiono zarzut przynależności do nielegalnej organizacji niemieckiej, mającej działać na terenie gmin Piotrowice i Popławy (w drugim przypadku chodzi o dzisiejszy Podgórzyn). Dowódcą grupy miał być dwudziestoletni robotnik fabryczny Marcin Mencel. Do organizacji mieli też należeć inni, niejednokrotnie nastoletni chłopcy. Jak podawano w tym samym raporcie, ich plany były bardzo ambitne: Grupa miała za zadanie zorganizowanie na terenach gminy Piotrowice i Popławy większej ilości członków organizacji (…). Dalszy zakres organizacji według zeznań jednego z aresztowanych był dość szeroko zakrojony. Organizacja nosiła się z zamiarem wchłonięcia w swoje szeregi większej ilości ludzi, w celu czynnego wystąpienia przeciwko miejscowej ludności i przedstawicielom MO i UB.
Polowanie na hitlerowców
Ówczesne działania funkcjonariuszy UB były także nastawione na inne kierunki działań wobec ludności niemieckiej. Prowadzone rozpracowania miały ich nakierować na ukrywających się wśród szarych obywateli członków nazistowskich organizacji. I tak np. w styczniu 1946 r., zbierano materiały na dwóch członków SA – Karla Siskego i człowieka o nazwisku Frank. Pierwszy, miał być w czasie wojny komendantem niemieckiego Volksturmu (coś na wzór pospolitego ruszenia, do którego pod koniec wojny, powoływano wszystkich zdolnych do walki mężczyzn), a drugi sędziom śledczym za czasów rządów nazistów, który wykazywał się okrucieństwem zarówno w stosunku do Polaków, jak i Niemców. Jak podawano w kartotekach lokalnej UB regularnie odnotowywano przypadki zatrzymań członków NSDAP, SA, volksdeutschów, a nawet esesmanów. Niektórych aresztowano od razu, innych pozostawiano na wolności i śledzono, w celu zebrania jak największej ilości materiału obciążającego.
Skrupulatnie były też rejestrowane wszelkie informacje o wrogich wypowiedziach ze strony ludności niemieckiej. Nawet za wypowiedzenie lichego zdania dezaprobaty, wobec działań polskich władz, można było zwrócić na siebie uwagę funkcjonariuszy jeleniogórskiego UBP. Taki los spotkał m. in. rodzinę niejakich Opitzów, których oskarżono i inwigilowano z powodu, jak to ujęto, (…) wrogiej propagandy skierowanej przeciw Państwu Polskiemu.
Werwolf – pogrobowcy Hitlera z ostatniego zaciągu Himlera
Historia Werwolfu sięga 1943 roku, kiedy Heinrich Himmler wraz ze swoimi współpracownikami przygotował plan, zakładający konieczność szerzenia dywersji na tyłach wroga, w razie zaistnienia konieczności odwrotu armii niemieckiej. Rok później przyjęto już nową wersję planu mówiącą o prowadzeniu walki podziemnej w przypadku okupacji terenów Trzeciej Rzeszy przez aliantów.
Realnie, tworzenie oddziałów Werwolfu nastąpiło dopiero na przełomie 1944 i 1945 r., kiedy faktem się stało wkroczenie wojsk alianckich na tereny państwa niemieckiego. W czasie jednego z przemówień Himmler mówił: Także na terenach, o których wróg sądzi, że już je zdobył, zapłonie za waszymi placami nieustanna żagiew oporu ze strony niemieckich bojowników i jak wilkołaki gotowi na śmierć ochotnicy będą wrogowi szkodzić, przecinając jego życiowe arterie. Działalność Wilkołaka była jednak znikoma, co jeszcze wiosną 1945 r., zauważali nawet najwyżsi dowódcy Trzeciej Rzeszy. Najpoważniej traktowali to wszystko alianci, obawiający się wojny partyzanckiej.
Rozprawa z Wilkołakiem na Dolnym Śląsku
Joanna Hytrek-Hryciuk, historyk Instytutu Pamięci Narodowej, powołując się na obecne w zasobie tej instytucji dokumenty archiwalne podaje, iż w latach 1946-1950 przed Wojewódzkim Sądem Rejonowym (WSR) we Wrocławiu toczyło się kilkadziesiąt procesów przeciwko osobom oskarżonym o przynależność do niemieckich organizacji podziemnych. W toczących się tam sprawach zapadło co najmniej dwadzieścia sześć wyroków śmierci, z czego wykonano co najmniej jedenaście (do tylu egzekucji odnaleziono odpowiednie dokumenty). Ci z Niemców, którym Najwyższy Sąd Wojskowy uchylił decyzję WSR, w kolejnych procesach byli skazywani na kary długoletniego pozbawienia wolności. Przynajmniej 18 osób zmarło w trakcie śledztwa lub w czasie odbywania kary. Ostatni skazani opuścili polskie więzienia w 1954 r. na mocy amnestii.
Sama J. Hytrek-Hryciuk wątpi jednak w faktyczne istnienie niemieckiego podziemia na powojennym Dolnym Śląsku: Wszyscy skazani zostali aresztowani przez funkcjonariuszy dolnośląskich urzędów bezpieczeństwa publicznego (PUBP), którzy w trakcie prowadzonych działań operacyjnych zdobyli „niezbite dowody” na udział „wyżej wymienionych osób w antypolskiej organizacji o charakterze dywersyjnym”. I chociaż wiemy o planach powołania niemieckich grup partyzanckich w ostatnich miesiącach istnienia Trzeciej Rzeszy, to realia ostatnich miesięcy II wojny światowej na Dolnym Śląsku, a także dokumenty wytworzone przez funkcjonariuszy budzą szereg wątpliwości co do faktycznego istnienia jakiegokolwiek „podziemia niemieckiego” regionie.
Marek Żak