„Kto żyje w sercach tych, którzy pozostają, nie umiera nigdy”.
Znany jako wybitny prawnik, orator, mentor, nauczyciel całego pokolenia adwokatów, ale też humanista i koneser sztuki. Wiedzą o tym wszyscy, którzy z Andrzejem spotkali się zawodowo lub prywatnie. Człowiek ogromnej wiedzy i rzadko spotykanej wysokiej kultury osobistej. Przyjaciel wielu jeleniogórzan. Na sali sądowej był niezrównanym mistrzem. Zawsze otwarty na spotkania z dziennikarzami. Cierpliwie tłumaczył meandry procesów sądowych.
– Andrzej łączył w sobie niesamowitą żarliwość i pasję wykonywania zawodu adwokata, rozległą wiedzę prawniczą i historyczną, ale i niesamowitą odwagę w głoszeniu swych poglądów i obronie klientów. W odniesieniu do Jego osoby nie ma w tych przymiotach żadnej przesady. Był przy tym niezwykle elegancki i szarmancki, taki światowy, po prostu wyjątkowy. Poszerzał moje horyzonty. Jestem wdzięczna, że byłam Jego aplikantką i miała takiego mentora – mówi adwokat Telimena Iwanowska – Nowak.
– Miałam zaszczyt i przyjemność znać adwokata Andrzeja Graunitza od wielu lat zawodowo i prywatnie. Przyjaźniłam się z Jego nieodżałowaną żoną, ś.p. adwokat Ireną Graunitz (zmarła w maju 2015 roku). Wraz z Olą Kowalską i Bożeną Różańską namawiałyśmy Andrzeja do napisania książki, w której zostałyby spisane ważne zdarzenia zawodowe, słynne procesy, w których występował jako obrońca. Bronił oskarżonych na terenie całej Polski. Również życie prywatne Andrzeja obfitowało w setki zdarzeń, które warto byłoby utrwalić na papierze. Niestety stan zdrowia, a później okres pandemii, uniemożliwiły zrealizowanie tego projektu. Miałam możliwość obserwowania, jak znakomitym był mężem, jak bardzo kochał swoją Irenkę i jak bardzo o nią dbał. Ś. p. Irena odwdzięczała Mu się tym samym. Zapewniała Andrzejowi znakomite warunki do pracy przejmując na swoje barki wszystkie sprawy dnia codziennego. Kancelaria adwokacka, jak mówiła Irena, „Pod lasem”, znajdująca się w ich domu przy ulicy Morcinka, zawsze była pełna klientów. Podczas swojej choroby Irena bardzo martwiła się, jak sobie poradzi jej chory mąż, kiedy jej już nie będzie. Na ten temat wielokrotnie rozmawiałyśmy. Na szczęście Andrzej spotkał takie osoby jak np. adwokat Aleksandra Kowalska czy Kordian Dmochowski. Dzięki ich staraniom ostatnie lata życia Andrzej mógł spędzić w komfortowych warunkach, pod dobrą opieką lekarzy i z zapewnioną stałą rehabilitacją. Choć przebywał w znacznej odległości od Jeleniej Góry, w każdej chwili mógł liczyć na pomoc i odwiedziny przyjaciół. Jeżeli Irena to wszystko widziała, na pewno była szczęśliwa. Andrzej był również podróżnikiem. Wraz z żoną zwiedzili różne kraje w czasach, kiedy nie było to jeszcze tak łatwe i powszechne jak dzisiaj. Andrzej odbył podróż dookoła świata, o której chętnie i barwnie opowiadał. Wraz ze śmiercią odwokata Graunitza skończyła się pewna epoka. Zastąpienie Andrzeja nie będzie możliwe. Będziemy Go podziwiać i wspominać przez długie lata – zapewnia sędzia Sądu Okręgowego w Jeleniej Górze, Liliana Gambal.
Urodzony w Cieplicach Śląskich Andrzej Graunitz z tytułem magistra prawa w 1968 roku ukończył Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Dziesięć lat później został wpisany na listę adwokatów. Zawodową karierę rozpoczął w 1968 roku jako aplikant prokuratorski w Prokuraturach Powiatowych w Złotoryi i w Jeleniej Górze. W tej ostatniej był asesorem, potem podprokuratorem i zastępcą Prokuratora Powiatowego. Przez trzy lata był radcą prawnym. W latach 1979 – 1990 należał do Zespołu Adwokackiego nr 1 w Kamiennej Górze. W latach 1990 – 2011 adwokat w indywidualnej Kancelarii Adwokackiej w Jeleniej Górze. Od 1986 roku Andrzej Graunitz był członkiem Komisji Doskonalenia Zawodowego i Szkolenia Aplikantów Adwokackich (wykładowca), potem jej Przewodniczącym. Członek Okręgowej Rady Adwokackiej.
– Andrzej Graunitz dał się poznać jako człowiek wielkiej mądrości, wręcz onieśmielał mnie swoją wiedzą w niezliczonych obszarach. Był ciekawy życia i świata, co w naszej przyjaźni realizował między innymi przez rozmowy ze mną w różnych językach. Uwielbiał skupiać na sobie uwagę, ja uwielbiałem poświęcać Mu czas i uwagę. Umiejętność wnikliwej oceny otaczającej rzeczywistości wraz z bystrym i światłym umysłem, z łatwością górowały nad ciałem, które czasem odmawiało Andrzejowi posłuszeństwa. „Nie ma ludzi niezastąpionych” jest powiedzeniem, którego zdecydowanie nie można użyć w przypadku Andrzeja. Pozostawił po sobie lukę, której prawdopodobnie nie uda się nikomu wypełnić. Był wzorcowym przykładem polskiej inteligencji. Wielka strata – mówi przyjaciel zmarłego, biznesmen Kordian Dmochowski.
„Pamiętam znakomite mowy obrończe pana Mecenasa. Jego wspaniale repliki, a także zamiłowanie do używania określeń ze słowników wyrazów obcych. Pamiętam te zachwyty publiczności po tych wystąpieniach. Spoczywaj Andrzeju w Pokoju obok ukochanej małżonki Ireny” napisała Anna Paciorek na internetowej stronie Nowin Jeleniogórskich. W innym wpisie czytamy „Chciałabym tak wspominać jak ś.p. pana Graunitza innych adwokatów. Niech spoczywa w spokoju wiecznym”.
– To nie tak miało być, nie tak umawialiśmy się. Wkrótce, już bez lockdawnu, który Andrzejowi tak bardzo doskwierał, mieliśmy się spotkać. Pomimo pandemicznych ograniczeń jednak często spotykaliśmy się. Śmialiśmy się, że mamy widzenia, jak w amerykańskim filmie kryminalnym. Przez szybę, każde z nas ze słuchawką w dłoni. Ale dla tych chwil warto było jechać ponad 300 kilometrów, prawie pięć godzin w jedną stronę. Dlaczego Andrzej wybrał Centrum Rehabilitacyjne TriVita w Porębce, a właściwie to ono wybrało Jego? Ponad trzy lata temu w tamtym stanie zdrowia Andrzeja był to jedyny ośrodek, który chciał Go przyjąć. Rzeczywiście tam Andrzeja postawiono na nogi, tam dobrze zaaklimatyzował się. Był lubiany, szybko zostały zagospodarowane Jego talenty. W TriVicie otwierał wszystkie uroczystości, udzielał wywiadów dla lokalnej telewizji, także do Nowin Jeleniogórskich. Kiedy pojawiły się propozycje przeniesienia bliżej, już nie chciał. Czekał na całkowite zniesienie ograniczeń i wprowadzenie się do domu, który dla Niego został wybudowany. Te plany przerwała lawina zdarzeń, której nic nie zapowiadało – wspomina adwokat Aleksandra Kowalska.
Andrzej Graunitz był szczęśliwy, gdy do Centrum w Porąbce przyjeżdżali pacjenci niemieckojęzyczni. Warto wspomnieć, o czym mówiło się kiedyś szeptem, później Andrzej wprost się przyznawał, że w rodzinnym domu w Cieplicach Zdroju mówiło się po niemiecku, stąd Jego imię Klaus. Takie widnieje na uniwersyteckim dyplomie. Kiedy poznał przyszłą żonę Irenę, wówczas asesora Sądu Powiatowego w Jeleniej Górze i rozważał możliwość pozostania w Sądzie, przekonała Go do zmiany imienia. – Jak to – mówiła – Klaus Graunitz będzie wydawał wyroki w imieniu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. To Go przekonało, chociaż nigdy wyroków w imieniu PRL ani RP nie wydawał. W najtrudniejszych sprawach, także w tych, w których kiedyś groziła kara śmierci, nigdy nie wartościował swoich klientów. Dla Andrzeja byli to ludzie, którzy potrzebowali pomocy i on im tej pomocy udzielał. Nie bał się żądnych spraw, również tych politycznych, z okresu stanu wojennego. Brał w obronę działaczy Solidarności. Nie zastanawiał się, czy poniesie tego konsekwencje. Był obrońcą i tak widział swoje posłannictwo.
– Wraz z Andrzejem odszedł świat wyrafinowanego wykonywania zawodu adwokata, perfekcyjnego przygotowania, błyskotliwej wymowy sądowej, a przez to zmuszania przeciwników, aby też byli dociekliwi – kontynuuje adwokat Aleksandra Kowalska. – Bezkompromisowej obrony tych, którzy potrzebowali Jego pomocy. Żadnej drogi na skróty, żadnego pobłażania sobie. Andrzej wykształcił rzesze aplikantów adwokackich. Wspaniały wykładowca na zajęciach z procedury karnej. Wymagający, ale też poświęcający czas, aby poruszane zagadnienia były zrozumiałe i później umiejętnie stosowane. To od Andrzeja dostałam przepustkę do zawodu. Czy jako aplikanci baliśmy się Andrzeja? Na pewno, ale był to strach, aby nie skompromitować się przed takim autorytetem. To nam służyło, nabraliśmy koniecznej w tym zawodzie praktyki starannego przygotowywania się najpierw do zajęć, potem do swoich pierwszych spraw. Mecenas Andrzej troszczył się o nas. Po zakończonych późno sobotnich zajęciach do swojego samochodu zabierał aplikantów z Jeleniej Góry, mnie, kolegów Setkowicza i Truszczyńskiego. Wtedy nawet nie pomyślałam, że kiedyś będziemy przyjaciółmi. Czułam się zaszczycona Jego przyjaźnią i faktem, że mogłam pomóc, kiedy tej pomocy potrzebował. Z obowiązkami, które na mnie spadły nie poradziłabym sobie bez wsparcia ze strony Lili Gambal, Bożenki Różańskiej, Eli Mroczkowskiej, Kordiana Dmochowskiego, Henia Łukaszewskiego, Rysia Ilżyckiego, czy moich aplikantek, córki Małgorzaty Mazurkiewicz i Darii Zarzyckiej. Wspólnie w różnym składzie osobowym jeździliśmy do Andrzeja. Z zakupami, które sobie życzył.
Wykonywanie zawodu adwokata z pełnym zaangażowaniem spychało na dalszy plan sprawy własnego zdrowia. Niedoleczone choroby, zabiegi odłożone na później, kiedy później okazywało się za późno, spowodowały, że zdrowie, w końcu także życie, Andrzej złożył na ołtarzu powołania, pracy, którą kochał do końca swoich dni. Nigdy nie żałował wyboru zawodu.
– Odejście ukochanej żony Ireny, Jego miłości i opoki, poturbowało losy Andrzeja. Dlatego tak często powtarzał nam, kiedy się z Nim spotkaliśmy – Garder L’eouilibre – zachowaj balans, pracuj, ale i odpoczywaj. Jest to motto, które Andrzej chce nam wszystkim przekazać. Nie zapomnijmy o tej wskazówce, nie zapomnijmy o Andrzeju. Żegnaj Przyjacielu. Si tibi terra levis – mówią jeleniogórscy adwokaci.
Henryk Stobiecki
1 Comment
Wielcy byli oboje, otwarci na prostego człowieka i skłonni pomóc, a i rozmowę potraktować gratis, powrót z kwiatami uznać, za …,. Nie spotkałam Im podobnych, wielka to strata dla osób potrzebujących prawników podobnych Państwu Graunitz, empatycznych, profesjonalnych…,. Panie Andrzeju wielu prawnikom kłaniają się braki dotyczące zasad moralnych wobec klientów, gdzie się podziali ci, których Pan kształcił. Cieszcie się sobą już w innym wymiarze. Spotkanie z Wami pozwala wierzyć, że tam, gdzieś są potencjalnie jeszcze podobni Wam!