Odeszła cicho. W swoim domu w Przesiece, w otoczeniu najbliższych osób. Gdy 18 lutego, dzień po jej śmierci, w mediach pojawiły się nekrologi i informacje o Niej, do wielu osób dotarło, jak uznaną była artystką. O tym jak wspaniałym była człowiekiem, wiedzieli ci, którzy zetknęli się z nią. Choćby na chwilę.
Mówią o niej z wielkim uczuciem i oddaniem. Każde spotkanie z Urszulą odciskało w nich ślad. To rzadko się zdarza. Takie wspomnienia ze wzruszeniem, ciepłem, uznaniem i poczuciem, że obcowało się z osobą wyjątkową. I żal, że jej artystyczne dokonania nie były bardziej docenione przez Dolnoślązaków. Andrzej Urbanowicz, malarz, ikona polskiego undergroundu artystycznego były mąż Urszuli Broll, doczekał się w Katowicach, gdzie razem tworzyli, popiersia na placu Grunwaldzkim. Ona, uznawana za pionierkę polskiej awangardy, mieszkająca w Przesiece od 1983 roku, była i jest Dolnoślązakom praktycznie nieznana. To strata, której już się nie nadrobi. O Jej sztuce, pojmowaniu świata, pięknym poszanowaniu każdego człowieka, można mówić niestety, już tylko w czasie przeszłym.
Warszawskie Muzeum Rzeźby Królikarnia, oddział Muzeum Narodowego przygotowało wraz z Fundacją Katarzy Kozyry wystawę czasową „Urszula Broll. Atman znaczy Oddech”. Zostanie otwarta 24 marca 2020. Urszula Broll zmarła, gdy trwały przygotowania do tej wystawy. Jeszcze w nich uczestniczyła. „To opowieść o trwającym wiele dekad życiu oraz twórczości niezwykłej i niesłusznie zapomnianej artystki.(…). Ekspozycja jest dla odbiorców okazją do wyciszenia się. Mandale artystki budzą rodzaj pozbawionej niepokoju tęsknoty. Wywołują przemyślenia na temat relacji człowieka z naturą i metafizycznym wymiarem rzeczywistości” – czytamy w zapowiedzi wystawy. Żal, że Urszula Broll nie doczekała tej ekspozycji.
Jej prace mogliśmy wcześniej oglądać w wielu lokalnych galeriach. Między innymi w jeleniogórskiej galerii BWA. Urszula Broll miała tu dwie duże wystawy w 2005 i w 2015 roku.
– Pamiętam, jak usłyszałam o niej po raz pierwszy – wspomina Janina Hobgarska, wieloletnia dyrektorka BWA w Jeleniej Górze. Pracowałam w latach 80. XX wieku w Wojewódzkim Domu Kultury w Jeleniej Górze i przyjechał Jacek Ostaszewski (członek grupy Osjan). Mówił ze jest muzykiem, zamieszkał w Przesiece, gdzie powstał ośrodek buddyjski. I on powiedział mi, że jest tam także znakomita malarka Urszula Broll – mówi Janina Hobgarska.
Teresa Bondarewicz, była dziennikarka „Słowa Polskiego”, która mieszka przy ulicy Słonecznej w Przesiece, w bliskim sąsiedztwie Urszuli, opowiada, jak jej rodzice przyjęli ciepło artystkę i towarzyszącego jej Henryka Smagacza. – Od razu mieli dobry kontakt. – Urszula wspominała mi kiedyś, że do tej pory ma szafkę na buty, zrobioną przez mojego ojca – wspomina Teresa Bondarewicz. Urszula Broll włączyła się w życie wsi, naturalnie i serdecznie. Dawała swoje obrazy na licytacje podczas przesieckich festynów. Kiedyś podarowała sporą sumę pieniędzy dla jednej z mieszkanek wsi, bo usłyszała, że kobieta nie ma na opał. Nie chciała, by ujawnić, kto udzielił wsparcia. Z sąsiadami w Przesiece Urszula spacerowała z kijkami, piła w ogrodzie herbatę, rozmawiała o zdrowiu, pożyczała książki. Zawsze ciepła i ujmująca w kontaktach.
Urszula Broll nazywała Przesiekę „miejscem odnalezionym”. Jej dom był otwarty i gościnny. Na parterze kuchnia z dużym stołem. – Zawsze była pyszna herbata, jakieś słodycze – wspominają goście. Pracownia nie była niedostępnym sanktuarium. Obrazy na ścianach, kartony, pędzle, ołówki, akwarele. Artystyczny nieład. I koty. One były pełnoprawnymi mieszkańcami jej domu. Urszula chętnie pokazywała swoje prace. Wyciągała je z teczek i szuflad. Opowiadała o nich ze swadą. O niektórych mówiła niedbale, że są „dla chleba”. Tak określała swoje pejzaże. – Widziane z okien jej domu, ale jednocześnie uniwersalnie lokowane poza miejscem i czasem – wspomina Janina Hobgarska. – Urszula nie nadawała im większego znaczenia. A przecież zachwycają lekkością i delikatnością, subtelnością i finezją – podkreśla. Niektóre z tych prac widać na filmie, który o Urszuli Broll nakręciła młoda artystka Aleki Polis. Malarka opowiada w nim bardzo szczerze o swojej drodze twórczej i życiu. Zaskakuje jej niesamowita pamięć. – Rok temu, gdy miała 89 lat, podczas wystawy w Szklarskiej Porębie, powracała do lat 50. ubiegłego wieku, sypała nazwiskami, opowiadała o wystawach w tamtym okresie, jakby to było wczoraj – potwierdza Teresa Bondarewicz.
Każdy, kto zetknął się z Urszulą pamięta, że od razu skracała dystans. – Mów mi na ty – prosiła młodsze o 70 lat dziewczyny, które przyjechały robić film. W rozmowach była naturalna. Mówiła prosto, komunikatywnie, piękną polszczyzną.
Janina Hobgarska dobrze pamięta rozmowę z Henrykiem Szymczakiem, nieżyjącym dyrektorem Muzeum Karkonoskiego. – Gdy jako świeżo upieczona dyrektorka BWA, zapytałam go, kto jest siłą napędową środowiska, nie miał wątpliwości: „Jest tylko jedna wielka artystka, mieszka w Przesiece. Tu Urszula Broll, niech się pani jej przyjrzy” – wspomina Hobgarska. Potem przy okazji wystaw w BWA, ten kontakt się pogłębił. Artystka nigdy nie dała odczuć, że wystawa jej prac odbywa się w małej, lokalnej galerii, jak choćby jedna z jej ostatnich wystaw, która była w domu kultury w Kamiennej Górze. Traktowała z szacunkiem każdego, kto chciał oglądać jej obrazy. Miała ponadto w sobie taką pewność, że to co robi jest ważne i mocne, że nie musi się ścigać, nikomu schlebiać. Nie było w tym zarozumialstwa, ale poczucie wewnętrznej siły.
W radiowym reportażu Doroty Jaśkiewicz-Łebek „Urszula” reporterka kreśli obraz kobiety otwartej i ogromnie tolerancyjnej. Małgorzata Borowska – Urbanowicz, była żona Andrzeja Urbanowicza, wspomina, że Andrzej przywoził do Urszuli do Przesieki swoje kolejne żony. Jakby potrzebował jej błogosławieństwa. Małgorzata czuwa teraz nad spuścizną Urbanowicza i dba o to, by katowicka pracownia przy ulicy Piastowskiej 1, w której tworzył razem z Urszulą Broll, była miejscem artystycznych spotkań. Urszula była dobrym duchem i inspiracją tych działań.
Do katowickich czasów malarka wracała podczas wywiadów. Opowiadała o nich tak zwyczajnie i prosto, że dopiero lektura książek o polskim malarstwie awangardowym uświadamia, jak wielki miała w tym udział, ilu artystów zainspirowała. Zdzisław Beksiński pisał kiedyś o jej malarstwie „Obrazy Urszuli Broll stawiają nas wobec zagadki… To jednak, co jest tu treścią nie daje się przełożyć na słowa i musi pozostać tajemnicą… Słowa w nieznanym języku wyryte na skale bezludnej wyspy… Doskonałość artystyczna tego pisma wynika z długoletniej drogi twórczej artystki, której doświadczenie i talent pozwalają obecnie na ową ponadmaterialność dokonań malarskich… Przezroczystość formy pozwala porównać ostatnie prace Urszuli Broll z najwybitniejszymi dziełami sztuki metafizycznej”.
Jej malarstwo zmieniało się wraz z życiem. Gdy zamieszkała w Przesiece, a syn Roger Urbanowicz skończył studia, został tłumaczem i osiadł w Szczecinie, zaczęły powstawać obrazy, które nazywała sztuką jogi, akwarele geometryczne, rysunki tuszem oraz pejzaże. Sama przyznawała, że rzucała się na bardzo różne formy. „Mam bardzo głęboki kontakt z własnymi pracami, tworzę je właściwie dla siebie, dla poznania tego czego o sobie nie wiem…- mówiła w jednym z wywiadów. „Malowanie jest zapisem poza słowem, emanuje aurą, którą każdy może odbierać, kiedy słucha oczami. Czasem czuje potrzebę jakby innego wyładowania emocji. Malarstwo gestu, tak bym to nazwała. Jest to prędkie, poza wszelką koncepcją – zapisywanie emocji. Jakby spływała gorąca lawa. Nieraz się zastanawiam, jakie jest – czy gdzie jest – źródło tej erupcji. Czuję jednak, że malując pejzaż, czy malując z gestu mam kontakt z jednym – tym samym źródłem” – opisywała Urszula Broll proces tworzenia.
Była wszechstronnie uzdolniona. Świetna malarka, rysownik, zachwycała warsztatem i wyobraźnią. Pisała także wiersze. – Kiedyś napisała dla mnie, lekko, w prostych słowach, świetnym piórem wstęp do katalogu mojej wystawy fotografii – przypomina Janina Hobgarska. Jej zdaniem Urszula byłaby równie świetną pisarką, co malarką.
Ale podobnie jak talent, a może nawet bardziej liczyło się jej człowieczeństwo i dobroć. Poświęcała każdemu uwagę. Nikogo nie oceniała. Rozmowy z nią były autentyczną wymianą myśli, uważnie słuchała i inspirowała. – Zaskakiwała. A czytałaś to, a widziałaś tamto? – pytała, kiedy się odwiedzałyśmy – opowiada Teresa Bondarewicz. Bo Urszula Broll, mimo sędziwego wieku, miała w sobie ciekawość świata. Na bieżąco była z lekturami i filmami. A oglądała ich bardzo wiele. Gdy nie mogła już czytać książek, słuchała audiobooków. Potrafiła zawstydzić młodych rozmówców znajomością współczesnego życia politycznego i artystycznego.
Czuło się, że jest ciekawa drugiego człowieka. Nigdy nie była krytyczna wobec innych. Była delikatna i łagodna. Pięknie przeżyła życie.
Urszula Broll urodziła się w 1930 roku w Katowicach. Ukończyła w tym mieście studia i była członkiem jednej z pierwszych w Polsce awangardowych grup artystycznych St-53. Artystka uczestniczyła w wystawach grupy do 1958 r., m.in. w krakowskim Pałacu Sztuki i w warszawskiej Galerii Krzywe Koło. Od 1964 r. zaczęła zgłębiać filozofię C.G. Junga oraz kwestie religijno-filozoficzne buddyzmu. Stworzyła wiele prac, głównie akwarel, przywodzących na myśl estetykę i symbolikę buddyjską (”Mandale”). Od 1967 r. współtworzyła Grupę Oneiron, uczestnicząc np. w powstawaniu tzw. Czarnych Kart, a także w pracach translatorskich i wydawniczych podejmowanych przez Andrzeja Urbanowicza i Henryka Wańka. W 1974 r. z Andrzejem Urbanowiczem współtworzyła w Katowicach pierwszą wspólnotę buddyjską. W 1983 r. z synem Rogerem przeniosła się do Przesieki koło Jeleniej Góry. Uczestniczyła w setkach wystaw. Zmarła 17 lutego 2020 roku.
Alina Gierak
Tekst ukazał się w marcu 2020 na łamach Nowin Jeleniogórskich