Każdego roku w Polsce ginie bez śladu ponad 20 tys. ludzi. To ogromna liczba, z której większość zwykłych obywateli nie zdaje sobie sprawy. – Dwadzieścia tysięcy rodzin przeżywa dramat trudny do wyobrażenia. „Łatwiej jest pochować w ziemi nawet najbliższą osobę, niż przez wiele lat nie wiedzieć, co się z nią stało” – takie zdanie słyszymy często – mówią pracownicy Fundacji Pomocy Ludziom Dotkniętym Problemem Zaginięcia Itaka (jej działalność znana jest m.in. z telewizyjnego programu „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie…”). Jak wynika z relacji wielu rodzin – najgorzej pozbierać się, kiedy poszukiwało się już wszędzie, kiedy nie ma już nic do zrobienia. Jak żyć, gdy przez wiele lat nie ma żadnej, nawet najdrobniejszej informacji? Być może w takiej sytuacji najlepszym rozwiązaniem jest „rozstanie” z zaginionym: symboliczne pożegnanie, początek nowych emocji i nowego życia. To trudne. Kiedy i jak to zrobić? A co robić, gdy zaginiony jednak wraca po kilku latach ciszy? Czy i jak go przyjąć? Nie ma gotowych recept. Nasi psychologowie każdą sprawę traktują indywidualnie. Podobnie prawnicy. Bo zaginięcie bliskiego człowieka rodzi różnego rodzaju konsekwencje prawne. Np. kiedy zaginął mąż, żona nie może wziąć pieniędzy z jego konta, nie może sprzedać jego samochodu ani wspólnego mieszkania. Nie może wyrobić paszportu dla dziecka. Kiedy ginie jedyny albo główny żywiciel, zaczynają się kłopoty z utrzymaniem rodziny. W takiej sytuacji nasz pracownik socjalny podpowiada, jak wyegzekwować pomoc od odpowiednich instytucji rządowych i samorządowych. Tymczasem taka tragedia może się zdarzyć każdemu z nas, bo zaginięcia przydarzają się bez względu na miejsce zamieszkania, poziom wykształcenia czy stopień zamożności. Giną młodzi i starzy, mężczyźni i kobiety, ludzie chwiejni psychicznie i wieczni optymiści, których nigdy nie podejrzewa się, że stać im może się jakieś nieszczęście. Nieodmiennie zawsze pozostaje po takich wydarzeniach zaskoczona i zrozpaczona rodzina, nie bardzo wiedząca, jak sobie z takim dramatem poradzić, do kogo się zwrócić, żeby poszukiwania były skuteczne. To zawsze zdarza się u kogoś, bliższego lub dalszego sąsiada, znajomego, nigdy u nas – konkludują pracownicy „Itaki”.
***
Do czasu. Jak uczy życie, a przede wszystkim wieloletnie doświadczenie Fundacji Itaka, jedynej w Polsce organizacji zajmującej się kompleksowo problemem zaginięcia, to może spotkać każdego z nas, tak jak spotkało 75 aktualnie poszukiwanych przez Itakę mieszkańców Dolnego Śląska. Z tej grupy siedemnaścioro poszukiwanych pochodzi z regionu jeleniogórskiego. Dwie osoby to mieszkańcy Karpacza. Dziś 95-letnia pani Małgorzata wyszła z domu w 1998 r. i od tej pory ślad po niej zaginął, Pan Julian – którego rodzina poszukuje od października 2004 r. – miał w chwili zaginięcia 69 lat. Z kolei po 74-letnim mężczyźnie z Jeleniej Góry nie ma znaku od lipca 1997 r. Trzej inni poszukiwani to mieszkańcy Zgorzelca: pan Wiesław (dziś 61-letni) od czerwca 2013 r., pan Sławomir (dziś 45 lat) od kwietnia 2008 r, a pan Roman (81) od stycznia 2005 r. Od 6 lat nieznane jest miejsce pobytu pani Jadwigi (obecnie 80 lat) z Gryfowa, a od siedmiu – pana Jacka (55 lat) z Jagniątkowa. 11 lat nie daje znaku życia pan Władysław (82 lata) z Łomnicy, a od 14 pan Stanisław (57 lat) z Grudzy. Pani Franciszka z Lubania zaginęła w marcu 2007 r. Dziś ma 81 lat. Jednym z najdłużej poszukiwanych zaginionych z naszego regionu jest pan Jan z Kościelnika. Kiedy zaginął w lipcu 1992 r., miał zaledwie 44 lata. Jeśli żyje, jest obecnie wiekowym, 74-letnim mężczyzną.
***
Wśród poszukiwanych są osoby, które w momencie zaginięcia były bardzo młode. Pani Ewelina ze Szklarskiej Poręby miała 22 lata, gdy ją po raz ostatni widziano w styczniu 2001 r. Kilka lat temu rodzina wystąpiła o uznanie ją za zmarłą. Tomasz Polakowski z Żarskiej Wsi, zaginiony w marcu 1998 r., był wtedy osiemnastolatkiem. Dziś to mężczyzna 42-letni. Tylko rok starsza była od niego w dniu zaginięcia Anna z Kamiennej Góry.- 11 listopada 2005 roku nastolatka widziana była po raz ostatni. Prawdopodobnie opuściła dom z powodu nieporozumień rodzinnych. Jednak nie zabrała ze sobą żadnych rzeczy osobistych. Kilka miesięcy przed zaginięciem Anny został zamordowany jej kuzyn. Rodzina podejrzewała, że nastolatka mogła posiadać informacje na ten temat, dlatego ktoś mógł chcieć się jej pozbyć. Jednak to tylko przypuszczenia, które nigdy nie zostały potwierdzone – pisze o okolicznościach zaginięcia na portalu zaginieni.pl Fundacja Itaka.
Nie ustają też poszukiwania piętnastolatki z Bolesławca. – Aleksandra w dniu zaginięcia, czyli 17 lipca 2009 roku, planowała udać się na dyskotekę, jednak czy na nią dotarła – tego nie wiadomo, bowiem monitoring w lokalu, w którym miała odbyć się impreza, był w tym czasie uszkodzony. Znajomi Aleksandry zeznali, że planowała wyjazd do Holandii, do pracy. Jej rodzina nie jest co do tego przekonana – dziewczyna nie znała wówczas żadnego języka obcego i nie umiałaby odnaleźć się za granicą. Sprawę komplikuje fakt, że Aleksandrę najprawdopodobniej widziano dzień po zaginięciu, gdy wsiadała do srebrnego samochodu marki BMW na zgorzeleckich numerach rejestracyjnych. Wszystko miało mieć miejsce na jednej z bolesławieckich ulic. Pojawiły się też podejrzenia, że tuż po zaginięciu Aleksandra mogła przebywać w Krakowie. Tego nigdy nie udało się potwierdzić – to z kolei opis portalu zaginieniprzedlaty.com.
***
Szczególnie porusza, gdy zaginiona osoba to dziecko. Najdłużej w naszym regionie, bo od 37 lat, poszukiwana jest 5-letnia w momencie zaginięcia Ania ze Szklarskiej Poręby. Jej rodzina ciągle robi wszystko, aby odnaleźć dziewczynkę – dziś 42-letnią kobietę.
Sławomir Sadowski w swoim reportażu sprzed nieco ponad roku pisał o tych wysiłkach:
16 sierpnia 1985 roku życie państwa Sapielów ze Szklarskiej Poręby przestało być zwyczajne, z pospolitymi problemami, troskami i radościami. W tamtym dniu zaginęła pięcioletnia Ania, córka i siostra. Ciekawa wszystkiego, wciąż uśmiechnięta, ufna i otwarta dziewczynka nagle zniknęła. Jakby wyjechała… Właśnie w to, że wyjechała, wciąż chcą wierzyć jej najbliżsi. Wierzą tak już 36. rok. Kosztuje ich to wiele. Każdego dnia o niej myślą, snują hipotezy, przypuszczenia.
To był piątek, słoneczny wakacyjny dzień. – Miałem wtedy 11 lat. Mama pracowała na osiedlu bloków, sprzątała, utrzymywała porządek, a mój tata jej pomagał. Ja miałem się opiekować Anią, Niusią, jak na nią wołaliśmy – opowiada Tomasz Sapiela, 41-letni dzisiaj brat zaginionej. Po południu zaczęło zbierać się na burzę – Tomek poczuł się zmęczony i senny. Poszedł do domu położyć się. Ania została sama na osiedlu, gdzie pracowali jej rodzice, gdzie przewijało się wielu sąsiadów i znajomych. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, bo nieraz zdarzało się, że biegała sama po osiedlowym podwórku. – Ania była sama około 3 godzin, jak dzisiaj to oceniam. Wtedy musiało się to stać… – mówi pan Tomasz. Wszyscy zaczęli szukać dziewczynki. Najpierw rodzina, potem sąsiedzi, znajomi, wreszcie milicja, wojsko i inne służby. Po mieście jeździły samochody z megafonami, nadające specjalny komunikat. Całe miasto było poruszone.
Mały Tomek tę noc przepłakał, a rano zapytał rodziców: – Gdzie jest moja siostra?
Mijały dni, tygodnie, miesiące. Stawało się jasne, że Ania zniknęła z życia Sapielów. Śledztwo trwało. Ktoś przyszedł po próbki włosów z czapki dziewczynki, sprawdzano różne tropy. Wszystko na nic. Przeszukania terenu nie przyniosły żadnych dramatycznych odkryć. Z tego faktu, między innymi, do dziś nadzieję czerpie pani Helena.
O Ani pojawiły się materiały we wszystkich programach poświęconych zaginionym – „Ktokolwiek widział…” , „997”, opublikowano teksty w gazetach – w tabloidach, Fajbusiewicz pisał w „Angorze”. Zgłaszali się też różni detektywi, jasnowidze. Na ogół okazywało się, że chcą pieniędzy za podjęcie działań. Tylko Krzysztof Jackowski, najbardziej w Polsce znany jasnowidz z Człuchowa, nie chciał. Miał złe wiadomości dla Sapielów. Mówił, że dziecka należy szukać w promieniu 1,5 km od miejsca zamieszkania. Tej darmowej, ale czarnej wizji rodzina Ani nie przyjęła. Już bardziej skłonni są uznać, że rację miała wróżka spod Głogowa, która przekonywała rodzinę, że Ania żyje i mieszka w okolicach Nowego Jorku.
Policja prowadziła poszukiwania Anny Sapieli w latach 1985-2008. Przeprowadzone czynności nie pozwoliły ustalić okoliczności zaginięcia dziewczynki ani ewentualnie miejsca jej pobytu. Kryminalni w piśmie do pana Tomasza poinformowali, że weryfikowali, na ile to było możliwe, wizje wskazane przez jasnowidzów. Podinsp. Edyta Bagrowska, rzeczniczka prasowa KMP w Jeleniej Górze zapewnia, że w przypadku pojawienia się nowych, istotnych informacji w tej sprawie, zostanie ona niezwłocznie podjęta.
***
„Itaka” szuka tych zaginionych i setek innych. Ma dobre efekty. Ratuje ludzkie życie. Wielu zaginionych dzięki fundacji wróciło do domu. Itaka towarzyszy rodzinom zaginionych w poszukiwaniach i w oczekiwaniu na wiadomość; radzi, jak szukać i jak od policji wymagać rzetelnej pracy; świadczy pomoc psychologiczną, prawną i socjalną; prowadzi internetową bazę osób zaginionych, dzięki czemu można zidentyfikować ludzi o nieustalonej tożsamości; wydaje broszury dla noclegowni i schronisk z fotografiami zaginionych.
Wbrew pozorom to nie przestępstwa są najczęstszą przyczyną zaginięć. Oczywiście i tak bywa: morderstwo, handel kobietami, pedofilia… Jednak ludzie giną przede wszystkim, ponieważ – mówiąc w dużym skrócie – są chorzy. Wychodzą z domu i umierają gdzieś w lesie z wycieńczenia, z mrozu. Popełniają samobójstwa albo tułają się po dworcach i przytułkach. Często nie pamiętają, kim są. Istnieją sposoby, by – przynajmniej częściowo – temu zaradzić. Giną także ludzie zdrowi. Odchodzą z domu w pełni świadomie: nastoletnie dzieci uciekają od rodziców, matki od dzieci, żony od mężów, mężowie od żon. Przyczyną, zwykle, jest brak serdecznego kontaktu w rodzinie. Wielu zaginięć można uniknąć. Wielu z tych, którzy zaginęli, może szczęśliwie wrócić do domu albo przynajmniej powiadomić bliskich o swoim losie. Wiele spraw można wyjaśnić szybciej, niż robi to policja. Wiele osób o nieustalonej tożsamości może z powrotem dostać swoje imię, nazwisko, adres i dom.
Fot. Sławek Sadowski
1 Comment
Według zachodnich mediów na Ukrainie zginęło już ponad 1000 polskich… no właśnie – żołnierzy? najemników? I to raczej zaniżona liczba. Dlaczego MON nie informuje, ilu Polaków walczy na Ukrainie (i na dobrą sprawę w jakim celu?) i ilu zginęło. Czy rząd ma plany wysyłania – a przynajmniej cichego przyzwolenia na wyjazd – kolejnych żołnierzy? najemników? na Ukrainę? Jeśli nie, to po co są plany tworzenia cmentarzy wojennych w 'amerykańskim stylu’ w Polsce w każdym większym mieście? >>> dziennikwschodni.pl/polityka/w-calej-polsce-powstana-amerykanskie-cmentarze-wojskowe,n,1000317286.html