Rodzina Wiśniewskich przyjechała do Jeleniej Góry ze zniszczonej Warszawy w nadziei, że znajdzie tu nowe miejsce do życia. W drodze zorganizowanym i nie zniszczonym mieście znaleźli się już latem 1945 roku. Po kilku tygodniach polskie władze miasta przydzieliły im do zamieszkania willę położoną tuż obok centrum, należącą do niemieckiej rodziny Stolpe. Ojciec rodziny, Hans Stople, inżynier chemik, był pracownikiem zarządu i udziałowcem wałbrzyskiej spółki węglowej, co gwarantowało mu spore dochody i prawdziwy autorytet wśród przyjaciół i sąsiadów.
Hans Stople miał czworo dzieci, w tym córkę, Ingrid. W 1945 roku dziewczynka miała zaledwie siedem lat. Ingrid do dziś pamięta, że pod koniec wojny ojciec długo chronił rodzinę przed dramatami tamtych dni, kryjąc przed dziećmi prawdziwy sens wydarzeń. Takiej postawy ojca nie zmieniło nawet wkroczenie do miasta Rosjan i objęcie władzy przez polską administrację. Dopiero 9 września Hans Stople zdobył się na odbycie rodzinnej narady i powiedzenie prawdy. Oświadczył, że od jutra w ich domu zamieszka polska rodzina, która pozostanie na długo. Oni zaś, po dopełnieniu formalności, zostaną wysiedleni w głąb Niemiec. Ingrid dobrze pamięta uroczystą, choć bardzo skromną, kolekcję, ostatnią, którą mieli zjeść sami, we własnym jeszcze domu.
Sąsiedzi
Wiśniewscy wprowadzili się następnego dnia. Choć mogli swobodnie wybierać, zajęli na parterze willi tylko dwa pokoje i kuchnię. Ojciec uznał, że to wystarczy dla niego, żony i dwóch córek. Jedna z nich, Maria, właśnie wtedy skończyła osiem lat.
Niechęć i wzajemna ostrożność w stosunkach obu rodzin trwały dość krótko, zaledwie kilka tygodni. Niemcy szybko docenili fakt, że Wiśniewscy ograniczyli swoje potrzeby do minimum, starając się nie naruszać spokoju rodziny. Maria Wiśniewska opowiada, że jej ojciec, doskonale mówiący po niemiecku, dość szybko nawiązał kontakt z Hansem Stople i nawet interweniował, by zatrudnić go ponowne w wałbrzyskich kopalniach węgla, co się udało.
Dość szybko stosunki pomiędzy polską i niemiecką rodziną nabrały cech dobrego sąsiedztwa. Pierwsze zaprzyjaźniły się dziewczynki – Maria i Ingrid. Już zimą obie, ku zmartwieniu rodziców, zaczęły mówić mieszaniną języków polskiego i niemieckiego, doskonale się w ten sposób porozumiewając. Zanim po niemal dwóch latach wspólnego mieszkania Stoplowie wyjechali, Maria mówiła już swobodnie po niemiecku, a Ingrid – po polsku.
Dziewczynki
Maria i Ingrid ogromnie się polubiły. Przez dłuższy czas nawet mieszkały razem w jednym pokoju, na piętrze willi, u Stolpów. Wtedy właśnie Maria zaczęła zwiedzać cały dom, już bez ograniczeń narzuconych przez ojca, który zakazał dzieciom myszkowania w część domu należącej do Niemca.
To było piękne mieszkanie, pełne dywanów, ciężkich mebli z ogromną ilością książek, porcelany i szkła.
– W latach pięćdziesiątych, po aresztowaniu mojego ojca, matka większość tych rzeczy spadała na życie, a później na ratowanie ojca w śmiertelnej chorobie – opowiada Maria. – Ale wtedy, po wojnie, mogłyśmy się bawić nawet w księżniczki, żyjące w pięknym, trochę bajkowym zamku. Jednym z ulubionych miejsc naszej zabawy, szczególnie latem, był duży taras. We wnęce, na ścianie tarasu, stała wtedy kamienna figura, o której mówiłyśmy – anioł. Właściwie nikt nigdy nie zwracał na nią uwagi, aż do czasu, gdy w czasie zabawy z Ingrid przez przypadek strąciłyśmy go na ziemię. Figura nie pękła, ale w kilku miesiącach odpadły kawałki zaprawy i ukazała się metalowa siatka. Do dziś pamiętam, jak ojciec Ingrid pobladł, gdy zobaczył anioła na podłodze tarasu. Ustawił figurę na miejscu i jeszcze tego samego dnia uzupełnił odbite kawałki jakąś zaprawą. Ta dziwna, dość brzydka, figura stała w tym miejscu przez następnych kilkadziesiąt lat.
Powroty
Stolpowie wyjechali do Niemiec w 1947 roku. Osiedli w Gerze, na terytorium NRD. W Jeleniej Górze pojawili się dopiero po dwudziestu latach. Przyszli pewnego dnia bez żadnej zapowiedzi.
– Pamiętam ogromne zaskoczenie mojej matki i strach, co powiedzą Stolpowie o mieszkaniu ogołoconym z dywanów i mebli. To była długa nocna rozmowa, którą tłumaczyłyśmy wspólnie z Ingrid. Moja matka – kontynuuje Maria Wiśniewska – opowiadała o aresztowaniu ojca, oskarżonego m.in. o pomoc Niemcom, o jego chorobie i śmierci, o trudach codziennego życia.
Opowiadali też Stolpowie. O losie, który dotknął przesiedlonych, o życiu w NRD, o trudach wychowania dzieci, o ucieczce jednego z synów na Zachód i ogromnych kłopotach, które później ich spotkały.
– Wznowiony kontakt szybko zaczął przynosić wzajemne korzyści i przerodził się w prawdziwą zażyłość rodzin. Niemcy zapraszali nas do NRD, a my ich tutaj. Odwiedzaliśmy się często, a moja mama niemal wszystkie poważne zakupy domowe robiła wtedy w NRD – opowiada Maria. W latach siedemdziesiątych odwiedzaliśmy się bardzo często, a po wizytach Stolpów zawsze coś nowego zostawało w naszym domu. Stolpowie nigdy nie mówili o chęci powrotu i zawsze podkreślali nieodwracalność historycznych procesów. O tym zresztą nikt wtedy nie dyskutował, bo ważniejsze były zakupy czy zwykłe codzienne sprawy. Polityka wróciła tylko na krótko, w latach osiemdziesiątych, gdy Stolpowie nie mogli swobodnie przyjeżdżać do Polski. Ta przerwa trwała kilka lat. Gdy wreszcie przyjechali, Hans był już na emeryturze.
Podarunek
– W 1987 roku, w lecie, w czasie wieczornej rozmowy na tarasie, Hans Stople poprosił moją matkę o pewien podarunek. Powiedział: jestem już stary, a my tu nigdy nie wrócimy. Zbudowałem w Gerze dom i chciałby tam, póki żyję, mieć coś z miejsca, gdzie urodziły się moje dzieci. Moja matka próbowała raz jeszcze wyjaśnić Hansowi, dlaczego tak mało jego rzeczy przetrwało w naszym domu. Hans przerwał jej i poprosił o figurę z wnęki.
Matka, szczęśliwa, że chodzi o coś, do czego nigdy nie przywiązywała znaczenia, bez oporów podarowała Hansowi anioła z wnęki. Zapakowany w koc, następnego dnia pojechał wartburgiem do NRD. Miejsce po min stoi do dziś pusta – kończy swoją opowieść Maria Wiśniewska.
U siostrzeńca
Maria nigdy nie wyszła za mąż i w końcu została w tym domu sama. Wizyty Niemców były coraz rzadsze, zmarli bowiem starsi Stoplowie, a młodzi żyli swoimi sprawami. Tylko Ingrid telefonowała jeszcze co jakiś czas, ale i ona, starsza już pani, przestała jeździć do Polski. Maria zaś sprzedała zbyt duży dla niej dom i przeniosła się do siostrzeńca. Tam ma swoje mieszkanie, bawi wnuki i jest szczęśliwa. Bez żalu wspomina swój stary dom, choć – jak opowiada – czasem nogi same ją tam niosą. – Łapię się na tym, że idę do miasta na zakupy, a patrzę na starą willę, w której mieszkają już inni ludzie.
Gdy 1994 roku, po kilku latach przerwy Ingrid ponownie przyjechała do Jeleniej Góry, zamieszkała już w nowym domu Marii. Odnowione kontakty szybko zmieniły się w gorącą przyjaźń starszych pan, które do dziś spędzają ze sobą sporo czasu. Choć wszystko było w porządku, a Ingrid nigdy nie powiedziała ani słowa o sprzedaży domu. Maria czuła się trochę winna. Kiedyś nawet zaproponowała, że postara się, by Ingrid mogła tam wejść i zobaczyć stare kąty…
Złoto
Ingrid nigdy już nie chciała odwiedzić rodzinnego domu. Twierdziła, że nic już, poza pamięcią, nie wiąże jej z tym miejscem. Oświadczyła, że dzięki Wiśniewskim, po zjednoczeniu Niemiec , mogła zrealizować największe marzenie jej ojca i rozliczyć się z ludźmi, którzy mu zaufali w latach wojny. Jednak przez kolejne dwa lata nie powiedziała na ten temat nic więcej. Dopiero jesienią 1998 roku, w czasie kolejnej wizyty u Marii, Ingrid zdradziła rodzinną tajemnicę.
Jej ojciec, Hans Stople, przyjął pod koniec wojny na przechowanie złoto od dziewięciu niemieckich rodzin. Część polecił przetopić w Wałbrzychu na dwie sztabki, które wraz z cenniejszymi precjozami zostały zatopione w zaprawie murarskiej pokrytej metalową siatką. Tę bryłę zaprawy ojciec Ingrid polecił pewnemu górnikowi o zdolnościach artystycznych uformować na kształt figury, która dzieciom przypominała anioła. To właśnie ona stała kilkadziesiąt lat we wnęce na tarasie.
Hans Stople uznał, że tu będzie najbezpieczniejsza. Jej wywiezienie w czasie przesiedlenia było niemożliwe, a później podróż do NRD z takim bagażem – bardzo ryzykowna. Ostatecznie dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych, korzystając ze znajomości na granicy, Hans zdecydował się poprosić matkę Marii o figurę. Przewiózł ją bezpiecznie do Gery i ustawił na tarasie swojego domu. Tam stała do 1995 roku. Wtedy po długich poszukiwaniach, doszło wreszcie do spotkania przedstawicieli siedmiu rodzin, które kiedyś powierzyły Stolpemu swój majątek. Dwóch rodzin nie udało się odnaleźć do dziś.
Wspólnie rozbito anioła, w którym, było ukrytych 9.798 gramów złota w dwóch sztabkach i niemal 1000 gramów w wyrobach. W oparciu o dokumenty sporządzone w marcu 1945 roku dokonano szczegółowego podziału tego majątku. Część należąca do nie znalezionych rodzin nadal jest w depozycie u Ingrid.
Maria opowiada o złocie, obok którego bawiła się tyle lat, bez żalu. Jest wdzięczna Ingrid za to, że opowiedziała jej historię za to, że opowiedziała jej historię anioła. Twierdzi, że jest to dopełnienie ich przyjaźni i zaufania. Maria jest pewna, że gdyby przypadkiem ujawniono to złoto wcześniej, jej matka i tak powiadomiłaby o tym Niemców. Przecież to był ich majątek i powinien był do nich wrócić. Tym bardziej że został im powierzony.
Panie przyjaźnią się nadal, często spotykają i zastanawiają, co począć z pozostającą w depozycie u Ingrid częścią skarbu, który teraz już uznają za wspólny.
Tekst: Marek Chromicz
Zdjęcie: Fotopolska.eu
Archiwum Nowin Jeleniogórskich 2000
„NJ” nr 46, 14.11.2000 r.
2 komentarze
Piękna ta Nasza Jelenia Góra była kiedyś i jaki ruch panował w mieście, miło popatrzeć. Po 1945 roku najechała te miasto komunistyczna SEPSA i je zniszczyła i niszczy do dzisiejszego dnia. Szkoda wielka, że większość mieszkańców Czerwonej Kotliny nie chce tego zrozumieć i dalej wybierają tych niszczycieli dając się nabrać na prosty zabieg ZAMIANY LITEREK. PO-PSL-SLD-KGB- PZPR to wszystko jedni i ci sami ludzie, tylko literki zmieniają często DLA NIEPOZNAKI. Niestety ludzie dalej nabierają się na ten prosty zabieg. Szkoda wielka.
Pyszna ta „kolekcja” -co?