W ramach gminnego święta plonów w Ernestynowie starosta dożynek kolejno: (1) wzruszył do łez lokalnych notabli i sieroty po pegeerach; (2) stracił trzy zęby; (3) odbył długą wycieczkę radiowozem po ziemi dolnośląskiej; (4) trafił na konsultacje do szpitala psychiatrycznego w Bolesławcu; (5) spędził noc „na dołku” w Lwówku Śląskim. – To były najlepsze dożynki w historii gminy Złotoryja – twierdzi mimo wszystko. Policja postarała się bardzo, by nie brakło mu wrażeń.
Leszek Kardasz ma 60 lat. Gospodaruje razem z synem na 170 hektarach w okolicach Gierałtowca. W latach dziewięćdziesiątych był najpierw gminnym, a potem powiatowym radnym w Złotoryi. Walczył z obszarnikami o ziemię dla rolników indywidualnych. Udzielał się w samorządzie rolniczym i w Związku Zawodowym Rolników Rzeczypospolitej „Solidarni”, u boku Marcina Bustowskiego. Jeździł po Polsce, zakładając PGR – Partię Gospodarstw Rodzinnych, by w 2023 przejęła władzę w kraju, rozpracowała mafię paliwową i położyła kres żywnościowej drożyźnie. Gdy Polskie Sieci Energetyczne próbowały stawiać słupy na chlebie – niezebranym zbożu – z kosą na sztorc bronił swego pola. Podczas wyborów samorządowych w 2018 roku ubiegał się o fotel wójta gminy Złotoryja. Dostał 222 głosy, nie przechodząc nawet do II tury.
Ściskał za gardło
Wójtem został Jan Tymczyszyn i to on mógł przemawiać pierwszy podczas gminnego święta plonów 28 sierpnia w Ernestynowie. Po nim jednak mikrofon przejął Leszek Kardasz jako przedstawiciel rolników, starosta dożynek. Z wpiętym w marynarkę kłosem zboża i czerwoną cynią, przewiązaną biało-czerwoną wstążką, stanął naprzeciwko swoich znajomych. Mówił, co mu dyktowało serce. O historii Państwowych Gospodarstw Rolnych, takich jak to tutaj, w Ernestynowie, o trudach polskiego chłopa, o sobie – dziecku pracowników pegeeru i reszcie „peegeerowskich burków”, o żywych, o zmarłych. Ludzie słuchali i płakali za światem, którego nie ma. Nim rozkręciła się zabawa, podchodzili i ściskali Kardaszowi rękę, gratulując oratorskiego talentu.
Jako starosta dożynek krążył od stołu do stołu, dosiadał się, rozmawiał. Do wieczora trochę wypił, ale niedużo. – Pięć kieliszków po dwadzieścia gram – pamięta.
Śpiewały zespoły ludowe, akrobaci fruwali w powietrzu jak ptaki, między zajadającymi się watą cukrową dziećmi biwakowali dostojni panowie w mundurach z epoki napoleońskiej, młode dziewczyny fikały nogami w awangardowym tańcu, a kaskaderzy krążyli na trzech motocyklach we wnętrzu ażurowej kuli ze stali. I Leszek Kardasz czuł szczęście, że jest starostą na takich pięknych dożynkach.
Bili w zęby
Przyjemnie przestało się robić po godzinie dziewiętnastej, gdy na scenie zainstalowała się rockowa Żółta Febra ze Złotoryi. Starsi zaczęli narzekać, że muzyka jest za głośna. W Ernestynowie nie było już widać wójta, więc niektórzy podchodzili do Kardasza i skarżyli się, że przez hałas nie da się rozmawiać.
– Aż dudniło w klatce piersiowej – opowiada Wiesław Skop, który w imieniu swojego stolika posłał go do muzyków, aby jako starosta dożynek zapytał, czy nie mogliby grać trochę ciszej.
Leszek Kardasz ruszył więc w kierunku sceny. Najpierw chciał rozmawiać z jednym z członków kapeli, potem rozmyślił się i podszedł do namiotu akustyka. Zachowywał się – jak twierdzi – grzecznie oraz kulturalnie. Czerwona cynia i kłos żyta wpięty w marynarkę świadczyły, że interweniuje, w pewnym sensie, służbowo. Poza wójtem Tymczyszynem tylko starostowie dożynek nosili taką ozdobę. Kotylion został jednak zignorowany.
– Dwóch gości z ochrony chwyciło mnie od tyłu pod łokcie i odciągnęło na bok jak worek ziemniaków – mówi Leszek Kardasz. – Byłem przytrzymany w górze za ręce, a w tym czasie inni ochroniarze kopali mnie po nogach, szarpali za ubranie i okładali pięściami po twarzy, ramionach, klatce piersiowej. Widziałem, jak na ziemię sypią się moje zęby.
– To było coś strasznego. Pobili go do krwi na oczach wszystkich – Wiesław Skop nie potrafi otrząsnąć się ze zgrozy.
Wykręcili ręce
Gdy ochroniarze odeszli, Leszek Kardasz zadzwonił po karetkę pogotowia i policję. Przyjechał radiowóz ze Złotoryi.
– Nie dostałem żadnej pomocy – opowiada. – Funkcjonariuszy w ogóle nie interesowało, kto mi wybił zęby. Nawet ze mną nie rozmawiali. Za to, jak tylko uniosłem się z trawy i stanąłem na nogi, doskoczyło do mnie czterech policjantów. Wykręcając mi ręce, położyli mnie z powrotem na ziemi, poddusili kolanem i skuli nadgarstki za plecami. Potem unieśli mnie za bety. W czwórkę zataszczyli do radiowozu. Posadzili na podłodze samochodu w taki sposób, bym tyłkiem dociskał sobie skute kajdankami ręce, a kręgosłupem tarł w ławeczkę.
Leszek Kardasz twierdzi, że jakieś trzy godziny był wożony radiowozem po mniej lub bardziej dziurawych drogach. Kajdanki wrzynały mu się w skórę. Jak kopał w drzwi auta, to policjanci otwierali, słuchali jego próśb o poluzowanie zacisku, ale nawet nie sięgali po kluczyk.
Bawiło ich, że cierpię
Podczas tej wycieczki radiowóz co najmniej dwa razy podjeżdżał pod Komendę Powiatową Policji w Złotoryi, a raz zatrzymał się też przy Wojewódzkim Szpitalu dla Psychicznie i Nerwowo Chorych w Bolesławcu. Kilkaset metrów od złotoryjskiej komendy jest duży szpital psychiatryczny, ale z jakiegoś powodu nie skorzystano z jego usług. Za to w Bolesławcu Leszek Kardasz został zaprowadzony do lekarza.
– Pewnie liczyli, że zrobią ze mnie psychicznego, podrzucą psychiatrom i będą mieli kłopot z głowy. Ale lekarz nawet nie chciał o tym gadać – mówi. – Byliśmy tam krótko; pięć, może siedem minut. Cały czas błagałem, aby poluzowali kajdanki, bo nie czuję lewej ręki. Zanikało mi krążenie. W ogóle się tym nie przejęli.
Według Leszka Kardasza, policjantów bawiło, że cierpi. Opowiada, że podczas jednego ze złotoryjskich postojów podszedł do niego Jakub B., jeden z funkcjonariuszy, którzy go skuwali w Ernestynowie. Był już w cywilnych ciuchach – skończył służbę i wracał do domu. „Co, jak tam bez ząbków?” – zarechotał. „Spokojnie, córcia wstawi”.
Córka Leszka Kardasza prowadzi pracownię ortodontyczną w Legnicy i rzeczywiście, starosta tegorocznych dożynek z Ernestynowa przechodzi tam aktualnie cykl zabiegów poprzedzających wstawienie implantów, co umożliwi mu powrót do polityki.
Nie mogłem oddychać
W Złotoryi załoga konwoju się zmieniła. Ale Kardasza ciągle traktowano jak śmiecia.
– Chciałem wiedzieć, na jakiej podstawie mnie zatrzymali i skuli – mówi rolnik. – Czułem, że mam mniej niż pół promila alkoholu w organizmie i domagałem się, aby zawieźli mnie do szpitala na pobranie krwi do badania. Zamiast tego sięgnęli po taki zwykły alkomat podsuwany pod nos, bez możliwości wydruku. Nie wiem, co wskazał, bo nikt mi tego nawet nie pokazał. Moje prośby o ponowne zbadanie urządzeniem, które drukuje wynik, zostały bez odzewu.
Potem policjanci znów zaciągnęli go do radiowozu. Myślał, że zawiozą go do Izby Wytrzeźwień w Legnicy. Droga była jednak dłuższa i bardziej wyboista. Gdy drzwi się otworzyły, okazało się, że są przed budynkiem, którego Leszek Kardasz nie zna. To Komenda Powiatowa Policji w Lwówku Śląskim.
Od 10 miesięcy komendantem jest tu insp. Jacek Bandyk, który wcześniej przez cztery lata dowodził złotoryjską policją. Może dlatego w Lwówku Śląskim funkcjonariusze ze Złotoryi czują się bardzo pewnie. Jak u siebie.
„Hej, kamery!” – mówi jeden z policjantów. Ten nowy, który zastąpił Jakuba B. w Złotoryi. Duży i silny. Popisuje się mięśniami, zachodząc Leszka Kardasza od tyłu, obejmując jego szyję łokciem i unosząc za podbródek tak, że rolnik, dość chucherkowaty, fika nogami w powietrzu.
– Niósł mnie tak z trzydzieści metrów – opowiada Leszek Kardasz. – Nie mogłem oddychać. Myślałem, że mi grdykę złamał.
„Kamil, przestań!” – mówi w końcu ten drugi, z brodą, dobry, i Kamil stawia aresztanta na podłodze.
W dyżurce, w obecności funkcjonariuszy z Lwówka Śląskiego, Kamil prowokuje Leszka Kardasza: „To potrzymamy cię tutaj 48 godzin. A my pojedziemy do twojej żony. Wyruch…my ją”. Nikt nie reaguje.
Nie dali kubka wody
Mogła być północ. Trochę przed albo trochę po. Policjant z Lwówka Śląskiego w kwadrans spisał protokół zatrzymania, zabrał buty, pasek itd. Tłumaczył, że nie może Kardasza rozkuć, bo kluczyki ma Złotoryja. Kajdanki zdjęto mu dopiero w celi. Noc z soboty na niedzielę spędził bez pościeli, bez poduszki, bez kubka wody i bez leków, choć mówił, że się źle czuje. Choruje na tachykardię, częstoskurcz serca. W skrajnych przypadkach atak tej choroby może doprowadzić do zatrzymania krążenia i zgonu. Leszek Kardasz nie mógł zasnąć, bolała go szczęka, wykręcone ręce, otarcia po kajdankach. Około godziny 11 dostał śniadanie. Około godziny 14 przynieśli mu obiad. I zaraz zjawił się adwokat Zbigniew Kulczycki z Legnicy, powiadomiony przez syna rolnika. W jego obecności policjanci przedstawili Leszkowi Kardaszowi trzy zarzuty. Pierwszy, że naruszył nietykalność cielesną funkcjonariusza policji, konkretnie kopnął Jakuba B. w jądra. Drugi: dopuścił się groźby karalnej, bo oznajmił Jakubowi B., że w ciągu tygodnia przejedzie go mercedesem. Trzeci: znieważył policjantów. Konkretnie chodziło o określenie „pedały” i sugestię, żeby jechali do Warszawy „ruch…ć Biedronia”.
– Nie przyznałem się do winy i odmówiłem składania zeznań – komentuje Leszek Kardasz. Podpisał protokół. Nareszcie był wolny. Mecenas Kulczycki zabrał go z komendy w Lwówku Śląskim i odwiózł do domu.
Lekki uszczerbek na zdrowiu
Obdukcja lekarska przeprowadzona w Zakładzie Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu jest datowana na 1 września 2021 r. (czwarty dzień po dożynkach). Poza ubytkami w szczęce – złamaniem dwóch zębów (górnej trójki i dolnej czwórki), ukruszeniem trzeciego (górnej czwórki), złamaniem korzenia – w 21 punktach spisano w niej uszkodzenia ciała Leszka Kardasza. Lekarz opisał obrzęk na twarzy, kilkadziesiąt siniaków i krwawych podbiegnięć wokół oczu, na nosie, uszach, klatce piersiowej, rękach, nogach, biodrach i lędźwiach rolnika. Do tego drugie tyle mniej lub bardziej głębokich otarć naskórka. „Obrażenia te powstały od działań narzędzi tępych, tępokrawędziastych i mogły powstać w czasie i okolicznościach podanych przez osobę badaną” – napisał we wnioskach doktor Radosław Drozd, specjalista medycyny sądowej. Całość została zakwalifikowana jako lekki uszczerbek na zdrowiu (poniżej dni 7).
Zarzut wyparował
– W związku z dożynkami w Ernestynowie prowadzimy postępowanie przeciwko sprawcy naruszenia nietykalności funkcjonariusza policji na służbie oraz kierowania pod adresem policjanta gróźb karalnych – mówi prokurator Tomasz Pisarski, szef Prokuratury Rejonowej w Złotoryi. – Wiem, że policja prowadzi czynności w sprawie, w której ta sama osoba występuje jako poszkodowana, ale to postępowanie nie zostało dotąd u nas zarejestrowane. Dlatego nic na ten temat nie potrafię powiedzieć.
Już kilka dni po zdarzeniu z akt wygumkowano trzeci zarzut, postawiony Leszkowi Kardaszowi w komendzie w Lwówku Śląskim, znieważenie policjantów. Nie udało się nam ustalić, kiedy funkcjonariusz został kopnięty w jądra i postraszony śmiercią: zanim przystąpił do skuwania starosty dożynek w kajdanki czy już po? Tak samo bez odpowiedzi pozostało kilkanaście innych pytań skierowanych do rzeczniczki złotoryjskiej komendy – m.in. o podstawę prawną działań policjantów, o zachowanie wobec zatrzymanego, o powody wywiezienia go do Bolesławca i Lwówka Śląskiego.
– Ze względu na toczące się w prokuraturze postępowania, nasza jednostka musi powstrzymać się od udzielania informacji – komunikuje sierż. sztab. Dominika Kwakszys, oficer prasowa Komendy Powiatowej Policji w Złotoryi.
Sierż. Olga Łukaszewicz, oficer prasowa Komendy Powiatowej Policji w Lwówku Śląskim wskazuje, że zatrzymania Leszka Kardasza dokonywali funkcjonariusze z innej jednostki. – Jeżeli osoba, wobec której są podejmowane czynności policyjne, ma zastrzeżenia, może złożyć zażalenie do właściwego miejscowo prokuratora – poucza.
Rogata dusza
Leszek Kardasz to chłopska, rogata dusza. Nigdy nie kładzie uszu po sobie, gdy wie, że ma rację. Jego charakter pokazuje sytuacja z 2008 roku, gdy chciał oddać świeżo zebraną pszenicę na przechowanie spółce Dolnośląskie Młyny. Cztery ciężarówki wypełnione zbożem przez dziesięć godzin stały w kolejce przed elewatorem w Ujeździe Dolnym. Gdy w końcu wjechały na wagę, okazało się, że według miejscowego laboratorium ziarno nie spełnia norm: jest pełne plew, drobne i wilgotne. Przez to na 120 tonach rolnik mógł stracić ok. 5 tysięcy złotych. Leszek Kardasz żądał wydania tzw. wtórnika – zalakowanego woreczka ze zbożem do przebadania w laboratorium rozjemczym. Tak zwykle postępuje się w przypadkach spornych. Jednak w Ujeździe Dolnym wtórnika mu odmówiono. Wtedy rozpoczął dwugodzinną blokadę wagi. Wezwał policję, bo bał się, że zostanie zlinczowany przez rozwścieczonych oczekiwaniem traktorzystów. Na policję dzwonili też szefowie elewatora, bo mężczyzna uniemożliwiał im pracę. Po dwóch godzinach Leszek Kardasz skapitulował. Kazał kierowcom zawieźć zboże do elewatorów Młynpolu w Osłej. W tamtejszym laboratorium okazało się, że zebrał pszenicę pierwszej klasy: suchą, bardzo grubą i czystą. Racja cały czas była po jego stronie.
Topór wojenny
Leszek Kardasz ma ze złotoryjską policją na pieńku od 2001 roku, gdy był radnym powiatowym. Wywołał wówczas awanturę pod miejscową pizzerią, gdzie zjawił się ze znajomymi tuż przed zamknięciem lokalu i bezskutecznie próbował złożyć zamówienie.Policjanci odstawili go na izbę wytrzeźwień, choć według wskazań alkomatu był trzeźwy. Samorządowiec poskarżył się na brutalność policji, pokazując liczne obrażenia, ale prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania. Sam trafił jednak przed sąd i dostał 2 lata w zawieszeniu za uszkodzenie radiowozu.
W 2019 roku, gdy Prokuratura Rejonowa w Złotoryi prowadziła przeciwko Leszkowi Kardaszowi postępowanie za nieprzedłożenie sprawozdania finansowego z kampanii wyborczej, policjanci przyjechali do domu rolnika, skuli go i w kajdankach zawieźli do komendy. Sierż. sztab. Dominika Kwakszys wyjaśniała, że prokurator kilka razy bezskutecznie wzywał go na przesłuchanie. W końcu nakazał doprowadzenie w celu przedstawienia zarzutów. Leszek Kardasz odebrał tę sytuację jako szykany.
Wrogów dorobił się też w innych jednostkach. Pod koniec 2017 roku zdarzyło mu się stanąć w obronie człowieka szarpanego przez ochroniarzy na dyskotece w Legnicy. I – jak twierdzi – w konsekwencji został wrobiony w pobicie ratownika medycznego przez dwóch policjantów z legnickiej prewencji. Akurat kandydował na wójta gminy Złotoryja, więc sprawa była mu wybitnie nie na rękę. Zgodził się zapłacić spore zadośćuczynienie i sąd warunkowo umorzył postępowanie.
Wiecie, co robić
„Uważam że w słowniku ludzi kulturalnych nie ma takich słów, aby w sposób dość obelżywy opisać zachowanie ochroniarzy i policji względem człowieka, który zwrócił się z prośbą o wyciszenie hałaśliwej muzyki” – napisał do władz gminy Złotoryja Wiesław Skop. Czuje się winny, bo to on posłał starostę dożynek w Ernestynowie pod scenę. Na 20 września zwołano sesję samorządu. Skop chce na niej być, by poruszyć tę sprawę.
Leszek Kardasz idzie na wojnę z policją. „Witajcie Przyjaciele z Powiatu Złotoryjskiego. Otwieram BIURO POMOCY PRAWNEJ czynne całą dobę dla wszystkich poszkodowanych przez bandytów w mundurach i bez z Komendy Powiatowej Policji w Złotoryi od 1998 roku do dzisiaj i przyszłych poszkodowanych także. Tel 501569355. Poinformujcie o tym wszystkich, których znacie. Kości zostały rzucone. (…) Nazywam się Leszek Kardasz i obronię Was przed bandytami z Komendy Powiatowej Policji w Złotoryi” – ogłasza od kilku dni na Facebooku. Ze swoim adwokatem pisze pozwy do sądu.
Leszek Kardasz twierdzi, że poprzez swojego znajomego nawiązał też kontakt ze śledczymi z Biura Spraw Wewnętrznych Policji. I okazało się, że BSWP od jakiegoś czasu prowadzi nasłuch rozmów prowadzonych przez funkcjonariuszy ze Złotoryi. Rzekomo w wieczór, kiedy policjanci wozili po okolicy skutego kajdankami starostę dożynek w Ernestynowie, śledczym udało się zarejestrować rozmowę prowadzoną z radiowozu o numerze bocznym BB 784. Jakiś głos instruował: „Wiecie, co macie zrobić z Kardaszem…”
Piotr Kanikowski
Fot. Piotr Kanikowski
3 komentarze
Ale bzdury. Może warto porozmawiać z innymi uczestnikami dożynek zanim napisze się taki artykuł. Może z sąsiadami tego pana.
W porównaniu do typowych niusów tvp czy najpopularniejszych stron z informacjami, to jest naprawdę dobrze napisany artykuł!
Powiedzmy sobie szczerze, ktoś prawdopodobnie, chce się pozbyć pana Leszka za to że broni swoich praw i mieszkańców swojej gminy.
Jacyś psychopaci we władzach państwowych lub niższych chcą się zemścić za to, że nie pozwalał im zarobić na swoich polach, i nie przyglądał się bezczynnie gdy ludzie u władzy nadużywali jej, czyli także ochrona lub funkcjonariusze policji.