Niesamowicie silny człowiek z wielką charyzmą. Znany i szanowany. Zawzięty, konsekwentny, uparty w dążeniu do celu. Miał wiele ciekawych i oryginalnych pomysłów, które realizował w trudnych gospodarczo i ekonomicznie w Polsce kryzysowych czasach. Podziwiałem jego wszelkie działania inwestycyjne w Szklarskiej Porębie i w Komarnie, ja nie miałbym tyle cierpliwości. Gdy odwiedziłem Go w szpitalu i mocno uścisnąłem dłoń, wierzyłem, że po trzech operacjach serca i tzw. korkowaniu wygrzebie się z ciężkiej choroby. Walczył z nią do ostatnich chwil, niestety przegrał. Nie ukończył 74 lat. Na Jego pogrzeb, w grudniu 2017 roku przyjechali do Jeleniej Góry koledzy i znajomi z różnych stron Polski, m. in. ze stolicy, Gdańska, Sopotu, Krakowa i Poznania oraz ze Słowacji i Czech. Staszek na zawsze pozostanie w naszych sercach i wspomnieniach – zapewnia przyjaciel od 1962 roku, ze studiów w Wyższej Szkole Ekonomicznej w czeskiej Pradze, Jerzy Golis z Warszawy.
Stanisław Kubarski pochodził z biednej rodziny z podkrakowskiej miejscowości Rudawa. Był najmłodszym z sześciorga rodzeństwa. W mieście pod Wawelem jako wzorowy uczeń ukończył technikum budowlane. Studiował ekonomię w Warszawie i handel zagraniczny na wyższej uczelni w Pradze. Tam poznał swoją przyszłą żonę Anastazie – ślub w 1970 roku (Czeszkę z matki Polki Ireny Skalskiej), studentkę medycyny i przewodnika turystycznych grup młodzieżowych. W stolicy południowego sąsiada Stanisław pracował wiele lat. Jako asystent na ekonomicznej uczelni, przewodnik grup zagranicznych w Cedoku, szef administracji w nowej, wielkiej międzynarodowej firmie branży spożywczej i jako tłumacz. Perfekcyjnie posługiwał się trzema językami obcymi: angielskim, rosyjskim i czeskim. Gdy nie zgodził się na współpracę z ówczesną czechosłowacką bezpieką, dostał 48 godzin na opuszczenie kraju.
Staszek z rodziną przyjechał do Szklarskiej Poręby, gdzie już wcześniej ze mną i dziećmi Adamem i Ewą wielokrotnie jako pasjonaci narciarstwa zjazdowego wynajmowaliśmy pokoje w prywatnym pensjonacie – wspomina żona Anastazie. – Budynek naszego gospodarza pana Bednarka sąsiadował z budynkiem w stanie surowym jego kolegi z Belgii. Ciężka choroba i miejsce zamieszkania w centralnej Polsce uniemożliwiły mu kontynuowanie robót budowlanych. Zgodził się sprzedać dom mężowi. Tak zaczęła się historia naszego pensjonatu (obecnie domu wczasowego), „Eden”. Staszek sam wykonał wiele bardzo trudnych i pracochłonnych robót, w tym wykończeniowych. Przebudowywał obiekt, zmieniał, przystosowywał do nowych standardów 42 pokoje. Wspominając lata pod Szrenicą warto dodać, że dzięki społecznej aktywności grupy zielonych, w której Staszek aktywnie działał, jeleniogórska „Celwiskoza” przestała truć środowisko.
Podczas jednej z wycieczek po okolicach Jeleniej Góry ze znajomymi, Stanisława oczarował zespół pałacowo – parkowy w Komarnie o powierzchni 3,7 hektara. W „Nowinach Jeleniogórskich”, których był regularnym czytelnikiem, znalazł ogłoszenie o przetargu. Zbudowanym przez joannitów w XIV wieku pałacem była też zainteresowana słynna himalaistka Wanda Rutkiewicz. Chciała tutaj stworzyć centrum sportowe. Przetargowa rywalka nie wróciła z kolejnej wyprawy w najwyższe góry świata, Stanisław Kubarski
w 1992 roku został właścicielem zrujnowanego pałacu i zarośniętego parku.
Gdy córka Ewa zobaczyła nasz nowy „stan posiadania”, czyli to, w co zainwestowaliśmy pieniądze, rozpłakała się – wspomina Anastazie Kubarski. – O Komarnie, bardzo bogatej wsi, gdzie żyli reprezentanci wszystkich zawodów, finansiści i przedsiębiorcy, właściciele banków wrocławskich i różnych firm, napisano książkę w języku niemieckim. Mam ją w swojej bibliotece. Mąż zaskoczył swoim programem użytkowym. Tak wielki pałac miał być domem dla naszej wielopokoleniowej rodziny, a nie dużym hotelem. Tę koncepcję Staszek konsekwentnie realizował. Przyjeżdżaliśmy tu pracować ze Szklarskiej Poręby. Mąż remontował, naprawiał, odnawiał pałacowe pomieszczenia, ja z synem Davidem zajmowałam się parkiem. Jedno z moich kobiecych dokonań to rabaty kwiatowe z krzewami.
Stanisław był moim przyjacielem od czasów zakupu zespołu pałacowo – parkowego w Komarnie, pod moim nadzorem i w uzgodnieniu prowadził wszelkie roboty – mówi wieloletni wojewódzki konserwator zabytków w Jeleniej Górze, Wojciech Kapałczyński. – Był osobą niezwykle upartą, typowym Krakusem. Nic i nikt nie mogło Go zniechęcić. Do końca wierzył, że wyremontuje pałac. Miał inżynierską głowę i budowlaną smykałkę. Przekonał mnie do montażu nowoczesnej instalacji solarnej ogrzewającej wielki pałac po zleconym remoncie na jednej ze stron dachu. Gromadził stare i nowe materiały budowlane, nic nie mogło się zmarnować. Stanisław był bardzo uczynny, zawsze udzielił pomocy. Z każdym natychmiast nawiązywał towarzyski kontakt. Wyróżniała Go duża wiedza encyklopedyczna. Lubił długie rozmowy o życiu, o istotach wyższych, o ekologii, przy winie z czarnej porzeczki z jego plantacji pod Krakowem. Lubił się zabawić przy znanych melodiach biesiadnych Bardzo dobrze znał Pragę, historię miasta, zabytki, ciekawostki. Zachęcił mnie do podróżowania, do wspólnych rodzinnych wyjazdów do Grecji, Chorwacji, Egiptu i Albanii.
Stasia Kubarskiego i jego żonę Anastazję towarzysko spotykaliśmy przez lata. Posiadłość w Komarnie, park i pałac były oczkiem w głowie gospodarza. Z dumą oprowadzał nas i opowiadał ze swadą o postępach prac remontowo – budowlanych, o renowacyjnych kłopotach. Wymagało to niespożytych sił, wiary i samozaparcia, czego Stasiowi nigdy nie brakowało. Z moim mężem, śp. Janem Kotlarskim, podziwialiśmy Jego hart ducha, odwagę, optymizm i poczucie humoru.
Zawsze uśmiechnięty, serdeczny i gościnny. Był dumny z rodziny, z żony, z dorosłych dzieci Adama, Evy i Davida, z wnuczek i wnuków w wieku od ośmiu miesięcy do 18 lat, Sophii, Olymphii, Raphaela, Alexandra, Maximiliana i Karola. Stasiu snuł plany, ale dyskretny powiew zmian przypłynął wraz z ciężką chorobą. Jednak wykazał się odwagą, nawet desperacją organizując ulubione podróże do Egiptu. W jednej z nich, do Berenice, brałam udział. Stasiu zdumiewał entuzjazmem i wiarą w ożywcze i uzdrawiające siły Morza Czerwonego. Dzięki Jego namowom po raz pierwszy nurkowałam w zatoce Fout Bay, poznawałam bogactwo kolorów rafy koralowej, gatunki ryb, ukryte nieme piękno – wspomina Elżbieta Kotlarska.
I zapewnia, że nie zapomni zawsze życzliwego uśmiechu Stasia, co rozbrajał niepewność. Nie zapomni ciepłego głosu i ramion otwartych w powitaniu, że jesteś, że byłeś – dziękuję.
Serdeczna przyjaciółka, Ela Kotlarska pisze: – Nie zapomnę światła, które niosłeś w sobie jak baśniowa lampę,
gdy noc nad Komarnem i mróz i śnieg,
a ogromny księżyc w srebrze jak bibelot wisiał nad Śnieżką,
a w pałacowym kominku ogień płonął i gościnny stół nas czekał.
Anastazja z ciepłym gestem i knedliki i sveczkova, czeskie jadło,
wiwaty, opowieści, śpiewy Sto lat, Sto lat, dopóki życie trwa.
A jednak za krótko…Stasiu!
Henryk Stobiecki