Szklarska Poręba, przyciągająca każdego roku tysiące turystów, którzy urlop spędzają na górskich wędrówkach lub szusując po okolicznych stokach, kryje w sobie także pewne tajemnice. Jedną z nich jest zapomniany, przedwojenny cmentarzyk, a w zasadzie to, co z niego zostało. Niełatwo trafić w to tajemnicze miejsce, jednak warto zadać sobie nieco trudu i je poszukać.
Polska ludność, która osiedliła się na tych terenach po II wojnie światowej, natrafiwszy na cmentarz bez krzyży, podejrzewała, że chowano tutaj samobójców lub ofiary zarazy. Hipotezy te okazały się błędne, gdyż w okresie powstania cmentarzyka nie nawiedziła Szklarskiej Poręby, wówczas Schreiberhau, żadna zaraza, a ludzi, którzy odbierali sobie życie, grzebano na cmentarzu ewangelickim. Nie wiadomo, kiedy dokładnie nekropolia ta została założona, jednak z pewnością w 1929 roku już istniała, bowiem wśród fragmentów nagrobków, które dotrwały do współczesnych czasów, są dwa, na których inskrypcje można odczytać. W tym właśnie roku pochowano tam Marthę Schon, a dwa lata później Hermanna Friede. Jeszcze po wojnie, do lat 60. XX wieku, na cmentarzu stało kolumbarium, w którym znajdowało się wiele urn z prochami. Miejscowa ludność rozebrała jednak mur i wykorzystała do swoich celów, zapewne budowlanych, zaś metalowe urny przeżarła rdza. Nie zachowały się żadne dokumenty mówiące o tym miejscu pochówków, choć nie wiadomo, czy takowe w ogóle istniały. Na planie Schreiberhau z 1933 roku cmentarz ten nie został w ogóle zaznaczony, widoczna jest jedynie ścieżka prowadząca do niego od Hermann Hendrich Weg (obecnie ul. Waryńskiego).
Cmentarz na planie prostokąta o wymiarach 100 × 50 m wytyczono na wzniesieniu zwanym Kamienną Górą. Wokół jako żywopłot posadzono kwitnącą na różowo tawułę, która dzisiaj mocno wybujała i gęsto porosła resztki kamiennych płyt. Ciekawostką jest, że mieszkająca w okolicy ludność twierdzi, że wzgórek ten przyciąga pioruny. Cmentarz sąsiaduje z linią kolejową, poprowadzoną tam na początku XX wieku, więc zapewne w okresie powstania nekropoli już tam była. Z drugiej jednak strony rozciąga się piękna panorama gór ze Śnieżnymi Kotłami na czele.
Do dzisiaj zachował się na cmentarzu trzymetrowy obelisk z wyrytym symbolem płonącego kaganka i inskrypcją w języku niemieckim:
Nicht ekle Würmer soll
mein Leib einst nähren.
Die reine Flamme nur soll ihn
verzehren. Ich liebe stets
die Wärme und das Licht
Darum verbrennt mich und/ begrabt mich nicht.
Tekst ten przetłumaczył doktor Przemysław Wiater, historyk sztuki i wieloletni kustosz w muzeum Dom Carla i Gerharta Hauptmannów w Szklarskiej Porębie:
Niech moje ciało nie będzie
pokarmem dla obrzydliwego robactwa.
Tylko czysty płomień może je
zaszczycić. Ciągle kocham
to ciepło i to światło,
dlatego spalcie mnie,
a nie pogrzebcie.
Tajemniczy cmentarz prawdopodobnie został założony przez wolnomyślicieli ze Szklarskiej Poręby, którzy byli wyznawcami kultu ognia lub słońca. Wolnomyślicielstwo to zapoczątkowany już w oświeceniu ruch społeczny, którego przedstawiciele uważali, że wszelkie działania i zasady należy opierać wyłącznie na logice i wiedzy naukowej, odrzucając religijne dogmaty. Wyznawcy tego ruchu raczej żyli w cieniu, a ich sytuacja w Niemczech po dojściu Hitlera do władzy była trudna i za swoje poglądy mogli nawet stracić życie.
Pod koniec XIX wieku w noc św. Jana na okolicznych łąkach rozpalano ogniska, wokół których bawiono się i tańczono. W latach 20. XX wieku malarz i profesor berlińskiej Akademii Sztuk Pięknych Hans Fechner był pomysłodawcą festynu pod nazwą Johanniswoche, czyli Tydzień św. Łukasza. Organizowano go zawsze w tygodniu, w którym przypadała noc świętojańska. Odbywały się wówczas przedstawienia teatralne, koncerty, wystawy, wieczorki literackie, a na koniec pochód uczestników w strojach ludowych, część osób przebierała się w stroje starogermańskie. Inny mieszkaniec osady pod Szrenicą, Bruno Willie, poeta, filozof i myśliciel, założył antyreligijną komunę teatralną, której spektakle wystawiane były na łąkach i polanach, nawiązywały do przyrody i jej mocy. Gerhart Hauptmann, pisarz i noblista, który przez kilka lat mieszkał u stóp Szrenicy, napisał m.in. Dzwon zatopiony, który oparty jest na śląskiej baśni z motywami kultu słońca. Bohater tego dramatu chciał wybudować na szczycie góry świątynię – schronienie dla jego dzwonu. Powstanie tego dzieła zbiegło się w czasie z otwarciem nowego schroniska na Śnieżnych Kotłach, więc być może miejsce to było inspiracją dla autora, a zarazem miejscem kultu dla wyznawców słońca. Może właśnie dlatego cmentarz usytuowano w tym, a nie innym miejscu, bo z jego terenu widok rozpościera się właśnie na Śnieżne Kotły. Carl Hauptmann też poruszał w swoich dziełach kult słońca, a jego nagrobek zwieńczony jest rzeźbą płomieni, z których wyłania się ptak. Być może to nie przypadek, że jednym z ulubionych lokali członków Kolonii Artystycznej w Szklarskiej Porębie był zajazd „Zur Sonne” (Do Słońca), mieszczący się w sąsiedztwie domu braci Hauptmannów.
Cmentarz czcicieli światła to nie jedyna tajemnicza nekropolia w okolicy. W lesie niedaleko Michałowic (część Piechowic), położonych u stóp Śnieżnych Kotłów, znajduje się cmentarzyk założony prawdopodobnie u schyłku XIX wieku i być może też związany jest z kultem słońca lub ognia. Charakteryzuje się tym, że urny z prochami zakopywano na planie trzech stykających się ze sobą okręgów o średnicy około 6 m każdy. Obok stawiano kamienne głazy z wyrytymi symbolami, przypominającymi pismo runiczne. Przy cmentarzu zachowały się resztki instalacji wodociągowej, więc być może kiedyś znajdowała się tam fontanna. Spoczywa tam m.in. malarz Hugo Dittrich i jego małżonka Johanna. Reprodukcje prac artysty były popularnym motywem przedwojennych pocztówek z Karkonoszy.
Oba tajemnicze cmentarze, w Szklarskiej Porębie i Michałowicach, choć zniszczone, warte są odwiedzenia. Sekrety z nimi związane ciągle jeszcze czekają na rozwiązanie…
Rozdział „Czciciele światła u stóp Szrenicy” pochodzi z książki „Sekrety Gór Izerskich” autorstwa Jeleniogórzanki, Karoliny Matusewicz-Górniak, wydanej przez Księży Młyn Dom Wydawniczy, s.122-125.