Robert Gudowski, ps. “Gudos”. Pochodzi z Sokółki na Podlasiu, skąd przyjechał do Jeleniej Góry na studia w Wyższej Oficerskiej Szkole Radiotechnicznej (która już nie istnieje). Po jej ukończeniu służył kilka lat w wojsku w Koszalinie. Potem zrzucił mundur i wrócił do Jeleniej Góry, do żony Magdy. Prowadził działalność finansowo-księgową. Na 30. urodziny przebiegł maraton, a na 40. urodziny - Ironmena w triathlonie. Skarbnik gminy Janowice Wielkie.

– Maraton Karkonoski był jednym z pierwszych maratonów w polskich górach, odbywa się więc od 12 lat, a dla wielu jest imprezą kultową. Dlaczego postanowiłeś zrezygnować z jego organizacji?

– Zrezygnowałem również z organizacji Triathlonu Karkonoskiego, który – tak jak Maraton Karkonoski w gronie biegaczy – cieszy się opinią kultowego w środowisku triathlonistów. Nie ukrywajmy: kiedyś ten koniec musiał nadejść. Mimo że niektórzy przyjaciele, pomagający nam w organizacji tych imprez, mówią teraz: jak możesz nam to robić, widzieliśmy cię już oczami wyobraźni jako staruszka prowadzącego ten maraton…

– Pamiętam pierwszą edycję w 2009, w której startowałem: upał, zawodnicy pijący wodę z kałuż, niesamowite emocje, euforię na mecie. Gdy wydarzenie łączy się z takimi emocjami, trudno pogodzić się z jego końcem.

– Wcześniej była jeszcze w 2008 edycja zerowa, towarzyska. W tym roku będzie ostatnia, oficjalna edycja. Mam nadzieję, że covid na nią pozwoli.

– Na pewno. Ale wróćmy do pytania: dlaczego rezygnujesz? Znudziło ci się to zajęcie, jesteś zmęczony, czy komercyjny trend w biegach, jaki widać, nie odpowiada ci?

– Wszystko po trosze. Drobne elementy układanki złożyły się na całość. Przy okazji dementuję to, co przeczytałem w pierwszych komentarzach po ogłoszeniu decyzji o rezygnacji, jakoby powodem rezygnacji był Karkonoski Park Narodowy. Nie! Współpraca z KPN-em, poza małym nieporozumieniem w ubiegłym roku, gdy covid zaskoczył wszystkich, układała się przez te wszystkie lata dobrze. Ubiegłoroczną sytuację szybko wyjaśniliśmy i teraz zarówno my, jak i organizatorzy innych imprez w Karkonoszach, mamy dobre relacje z KPN-em. O rezygnacji myśleliśmy już od dwóch-trzech lat. Dla mnie i mojej żony Magdy organizacja Maratonu Karkonoskiego i Triathlonu Karkonoskiego była przygodą. Zajmowaliśmy się tym z pasji, praca ta dawała nam mnóstwo radości i zabawy oraz satysfakcji. Cieszyliśmy się, że możemy robić takie wydarzenia dla znakomitych zawodników. Jeżeli jednak tej przyjemności zaczyna brakować, a staje się to obowiązkiem, jeśli całe otoczenie wokół jest coraz bardziej skomercjalizowane i roszczeniowe, to pora kończyć.

– Jeśli chodzi o tę roszczeniowość, na czym polega dolegliwość z jej powodu? Czy chodzi o konieczność odpowiadania na pytania, dlaczego kolor koszulki jest taki, a nie inny, zupa po za biegu słona itp.?

– Na biegach widać przekrój całego społeczeństwa. Zaczynałem biegać w 2003, pierwszy maraton pobiegłem w 2004. Wtedy w maratonach, które uważano za wielkie, startowało tysiąc osób. Obecnie taka frekwencja jest na biegach w niedużych miastach, na lokalnych zawodach. Startowano wtedy dla przyjemności, dla spotkań. Teraz widać trend, który polega na tym, że wielu zależy na tym, by wrzucić swoje zdjęcie na Instagram lub Facebook… Jeśli chodzi o roszczeniowość, to uodporniłem się na nią od drugiej edycji Maratonu Karkonoskiego. W jego ramach rozgrywane były Mistrzostwa Polski w Długodystansowym Biegu Górskim, a trasa, z powodu burzy, skrócona została do 23 kilometrów. Dla nas od tamtej pory organizacja zawodów przestała być zabawą, zaczęło przybywać obowiązków oraz odpowiadania na roszczenia. Ten trend widzą wszyscy organizatorzy biegów w Polsce. Szczerze mówiąc, gdyby nie covid, nasza decyzja byłaby ogłoszona już rok temu, ale wtedy maraton się odbył z powodu pandemii.

– Dawniej bieganie było zajęciem środowiskowym, wszyscy sobie pomagali, co zresztą w sporej mierze przetrwało, a dziś wiele osób z nowej fali biegania przykłada dużą wagę do spraw materialnych i wizerunkowych. Wymagają od organizatorów, by pod tym względem stawali na wysokości zadania.

– To widać po rozbudowanych pakietach startowych, aczkolwiek od kilku lat organizatorzy od tego odchodzą i jeśli ktoś chce mieć koszulkę z biegu, może skorzystać z opcji dodatkowej. Niektórzy zawodnicy nie rozumieją, że wpisowe to nie opłata za pakiet, ale za rok pracy przy organizacji biegu i kosztów z tym związanych. Rok trwa załatwianie wszystkich zgód i pozwoleń oraz wszystkie inne czynności, bez których bieg nie może się odbyć.

– Gdy zaczynałeś Maraton Karkonoski, byłeś na innym etapie życia. Nie miałeś tak dobrej stałej pracy, jak teraz, gdy jesteś skarbnikiem gminy Janowice Wielkie. Może teraz nie masz już takiej motywacji, by pokonywać wszystkie przeciwności? Może chcesz po prostu odpocząć?

– Czy ja wiem? Wtedy też miałem odpowiedzialną pracę. Może to kwestia wieku. Inne ma się podejście do życia w wieku lat 30, a inne, gdy zbliżamy się do pięćdziesiątki. Maratonowi i triathlonowi poświęciłem jedną trzecią życia. Czy szkoda jednego i drugiego dziecka? Bardzo. Czasem jednak trzeba podejmować takie decyzje. Czy komuś te imprezy oddamy? Nie. Stwierdziliśmy, że kończymy, a jeśli ktoś chce budować nową historię, niech buduje ją od zera.

– Tym bardziej, że na nowego organizatora musi zgodzić się KPN. Jak widzisz swoją przyszłość?

– Staram się rozwijać, robię kilka certyfikatów międzynarodowych. W gminie jestem związany kontraktem do końca kadencji.

– Nie wykluczasz emigracji z Polski?

– Nie wykluczam. Kto wie, czy nie zacznę czegoś robić gdzie indziej. Nie będą to biegi górskie ani triathlon, bo ten etap jest już za mną. W Karpaczu, podczas biegu na Śnieżkę, ostatni raz wystartowałem w biegu górskim, za co dziękuję organizatorowi tego wydarzenia, Radkowi Jęckowi, burmistrzowi Karpacza. Czas na nowe wyzwania.

– Maraton Karkonoski rozpoczął się od tego, że zorientowałeś się, iż ze Szrenicy na Śnieżkę jest 21 kilometrów, czyli w obie strony równy maraton.

– Tak, dokładnie był to drugi górski maraton w historii Polski, tyle że ten pierwszy nie miał takiej kontynuacji, jak nasz. Druga edycja, skrócona w burzy, gdyby była pierwszą, byłaby ostatnią. Stres, jaki mi wtedy towarzyszył, spowodowany troską o bezpieczeństwo zawodników, był ogromny. Strach, że ktoś się w tych warunkach zgubi… To uczucie zresztą stale mi towarzyszy, zwłaszcza że w górach zaczyna startować coraz więcej ludzi nieprzygotowanych, przechodzących z biegania po ulicy w góry bez świadomości, z czym się to wiąże.

– Przenoszą zwyczaje z miast na góry.

– Tak, dziwią się, że na punktach żywieniowych nie ma kubków, że na trasie trzeba mieć swoje napoje, że organizator nie jest w stanie wwieźć wszystkiego na górę…

– Pojawiają się nawet pozwy sądowe przeciwko organizatorom?

– Zdarza się, że ktoś się potknie na górskim szlaku i ma pretensje, że kamienie nie zostały uprzątnięte, a korzenie nie są pomalowane farbą odblaskową. Efekt jest taki, jak już powiedziałem: gdy organizowanie biegu przestaje być radością i zabawą, a zaczyna być obowiązkiem i stresem, pora się wycofać. Tym bardziej, że nasza impreza się rozwijała, ale ponieważ jest w Karkonoskim Parku Narodowym, bardziej już nie mogła się rozrosnąć. Bardzo dziękuję KPN za to, że zgadzał się na rozwój naszych zawodów do rozmiarów, jakie osiągnęły.

– Czyli biegaczy-przyjaciół, którzy nawet, jak coś do siebie mają, powiedzą to sobie wprost, ale dyskretnie, zastąpili częściowo biegacze-konsumenci i klienci?

– Normalny konsument pójdzie co najwyżej do sklepu i popsioczy, a tutaj jest jeszcze więcej: niektórym chodzi o zaistnienie w mediach społecznościowych i zrobienie awantury.

– Najtrudniejsze momenty w ciągu tych 12 lat, poza burzą w 2010?

– Organizacja Mistrzostw Świata w Długodystansowym Biegu Górskim w ramach Maratonu Karkonoskiego. Ściągnięcie reprezentacji z różnych stron świata. Ciężko było też przy pierwszej edycji. Limit wynosił 150 osób, a tuż po otwarciu zapisów było ich już znacznie więcej. Systemy zapisów nie były jeszcze tak nowoczesne, jak teraz, gdy mogą automatycznie zablokować przyjmowanie kolejnych osób. Od razu pojechałem do KPN prosić o zwiększenie limitu. Moja prośba spotkała się z życzliwym przyjęciem. Inny trudny moment: gdy śmigło GOPR-u zabierało z grzbietu Karkonoszy mojego przyjaciela Rafała, ze złamaną nogą. Jego żona była na mecie wolontariuszką…

– Najprzyjemniejsze momenty?

– Widok zawodników na mecie oraz podziękowania z ich strony dla wolontariuszy i zawodników.

– Dziękuję za rozmowę

Leszek Kosiorowski

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.