Sylwia Cybulska przez 20 lat prowadziła pensjonaty i hotele w Szklarskiej Porębie. Pasjonuje się historią domów i rodzin ze swojego miasta. Czyta archiwa i stare książki, studiuje mapy, wędruje ich śladem w poszukiwaniu znaków po bliższej i dalszej przeszłości. Swoje artykuły i archiwalne oraz aktualne zdjęcia publikuje na facebookowym profilu: Schreiberhau – Szklarska Poręba, historia domów.

– Zacznijmy od domu, w którym jesteśmy – budynku Sudeckiego Centrum Kultury i Sztuki fundacji Ars Sudetica, tuż obok Esplanady.

– Galeria mieści się w nim od niedawna. Przez wiele lat stał opuszczony, a teraz możemy podziwiać tu jedyną taką wystawę przycisków do papieru, wykonanych techniką millefiori, czyli tysiąca kwiatów. Pokazuje więc fragment bogatej historii szklarstwa w Szklarskiej Porębie, zakończonej w latach 90. XX wieku, wraz z zamknięciem huty.

– Mam wrażenie, że ten dom to cząstka dawnej Szklarskiej Poręby ocalonej, zupełnie innej, niż ta współczesna, zabudowywana dużymi apartamentowcami i hotelami.

– Jesteśmy w rejonie, w którym są same poniemieckie domy. W pobliżu jest dom, którym należał do siostry von Hindenburga – prezydenta Republiki Weimarskiej i III Rzeszy, który często w tym budynku gościł. Budynki w tej okolicy przed wojną były pensjonatami, po wojnie pełniły tę samą rolę. W niektórych – pozostających w rękach prywatnych – już nie jest prowadzona taka działalność. Dziś bowiem rozszerza się liczba miejsc noclegowych w budynkach z apartamentami, co niekoniecznie jest dla nas korzystne, ale trzeba przyznać, że jest postęp, coś się dzieje, działki zostały wystawione na sprzedaż, każdy chce zarabiać pieniądze. Staram się to rozumieć, jednak warto, by stara architektura nie przepadła raz na zawsze.

– Jaka była historia poniemieckich pensjonatów po wojnie?

– Od 1945 do 1947 mieszkali tu Polacy z Niemcami. Tych drugich – wraz z uchodźcami niemieckimi uciekającymi z różnych regionów – było dziewięć tysięcy. Przyjeżdżali tu też ciągle Polacy z różnych stron, transportami po 200-300 osób. Pierwsi polscy osiedleńcy przybyli z Polski centralnej, z Kresów było niewielu. Wszyscy musieli się jakoś pomieścić na dość ograniczonym obszarze. Niemcom wprowadzano do domów Polaków. Nie wszystkim takie wspólne życie odpowiadało, choć czasem sobie oczywiście pomagano. Ostateczne wysiedlenie Niemców odbyło się w kwietniu 1947. Ludność Szklarskiej Poręby nagle zmalała z 9 do 3 tysięcy. Wiele willi, pensjonatów, sanatoriów było pustych. Coś trzeba było z nimi zrobić. Władze początkowo nie za bardzo miały pomysł, jak je wykorzystać. Postanowiono więc, że będą to domy wczasowe zakładów pracy z całej Polski. Kopalnie, fabryki i inne. Utworzony wtedy Fundusz Wczasów Pracowniczych przejął zdecydowaną większość dawnych niemieckich pensjonatów. Przedsiębiorstwa, którym przydzielono pensjonaty, miały swoje domy wczasowe także nad morzem, więc załogi domów wczasowych w Szklarskiej Porębie mogły spędzać wakacje w tych miejscach, a personel domów nadmorskich wypoczywać w Szklarskiej Porębie. Taki system wczasów pracowniczych działał bardzo dobrze aż do lat 90. poprzedniego stulecia.

– Czyli do zmiany ustroju na demokratyczny i wolnorynkowy.

– W latach 90. Fundusz Wczasów Pracowniczych został praktycznie zlikwidowany i problem wrócił: puste budynki, niektóre w bardzo złym stanie technicznym, nawet nie warte remontów, popadające w ruinę. To był bardzo trudny okres dla Szklarskiej Poręby. Trzeba też podkreślić, że w okresie powojennym Polacy nie czuli się tu do końca u siebie, nie czuli spójności z tym miejscem. Nie inwestowano, nie remontowano domów. Tylko doraźnie, by, np., załatać dziurę w dachu. Nie remontowano jednak tych budynków kapitalnie. Stąd ich postępująca dewastacja. Gdy jako społeczność poczuliśmy się tu u siebie, gdzieś w latach 70., dla wielu pięknych, starych domów było już za późno. Straciliśmy je bezpowrotnie, jak choćby piękne sanatorium na Białej Dolinie. Kiedyś było największą perełką Szklarskiej Poręby. Stało wiele lat opuszczone, w końcu się zawaliło. Dziś już nie istnieje.

– Ale są też perełki, które udało się ocalić.

– Oczywiście. W każdej dzielnicy jest ich wiele, w sumie dziesiątki. O każdym można długo opowiadać.

– Dlaczego akurat im udało się przetrwać?

– Jeśli jakiś obiekt wyglądał nietuzinkowo, jak choćby siedziba Muzeum Minerałów przy ulicy Kilińskiego i stojący poniżej Willa Husarz, zwracał na siebie uwagę i była większa szansa, że zostanie uratowany. Jeśli jakiś dom nie wyróżniał się niczym, jego szanse na remonty były mniejsze. Stare, piękne domy mają bowiem duszę, podobają się. W latach 90., gdy tylko pojawiła się taka możliwość z powodu praktycznego końca działalności FWP, nie brakowało chętnych, by je kupić. Jedne trafiły w dobre ręce, inne w gorsze. Bardzo efektowne budynki Kliniki Mikrochirurgii Oka Wzrok wiele lat – po zerwaniu umowy przez miasto z kliniką – czekały na nabywcę. Długo nikt nie chciał ich kupić. Gdy ktoś się w końcu na to zdecydował, w budynku odkręcono wodę, by zalać stare budynki. Smutne.

– Teraz stoi tam – niedaleko – eksluzywny i drogi hotel Radisson.

– Mówimy o osiedlu Podgórze, niezaburzonym przez polską architekturę. Zaczęła się pojawiać w Szklarskiej Porębie dopiero w latach 70. Po wojnie właściwie nie było takiej potrzeby.

– Wiele domów, jedne tuż obok drugiego, z okresu PRL-u, widać pod wyciągiem na Szrenicę.

– Cała ta dzielnica pochodzi z lat 70. Wtedy wydawano pozwolenia na różne architektoniczne potworki, na małych działkach, bo jedną poniemiecką działkę dzielono na cztery, lub sześć…

– Kontrast urbanistyczny i architektoniczny pomiędzy dzielnicą przy wyciągu a miejscami, gdzie pozostawiono przestrzeń i domy z czasów niemieckich, jest uderzający.

– Cała ulica Kilińskiego, czyli dojazd do wyciągu, była otoczona poniemieckimi sanatoriami. Długo nie zaburzano jej polską architekturą. Było uroczo, a jak się dojeżdżało do wyciągu, wszystko się zmieniało.

– W Szklarskiej Porębie ład urbanistyczny doskonale odzwierciedla dzieje miasta.

– Ale też ciężko mówić o architekturze, która tu występuje. Ona się bardzo zmieniała: najpierw małe, wiejskie chaty, z małymi okienkami i drzwiami…

– Resztki takich domów zostały…

– Mamy około 60 budynków, które mają 150 lat i więcej. Ostatnio na mapie znalazłam najstarszy budynek w mieście, 350-letni. Muszę to jeszcze potwierdzić, więc nie ujawniam, o który chodzi. Szukam takich perełek, dzięki temu wiem, jak zmieniały się dzieje miasta: najpierw były te biedne chałupki szklarzy, ta piękna, willowa architektura, którą podziwiamy, pochodzi z przełomu XIX i XX wieku. Pierwszym hotelem w mieście były Karkonosze, w niemieckich czasach znane pod nazwą hotel Królewski. Powstał w 1869 roku. Jego bryła nie jest zbyt ciekawa. Perełki zaczęto budować później.

– Czy ma Pani ulubioną? Może pracowała Pani w nich?

– Ostatnim miejscem, w którym pracowałam, był hotel Villa Wernera, należący kiedyś do ekonomisty i socjologa Wernera Sombarta. To rzeczywiście perełka, świetnie zachowana, w cudownym otoczeniu. Swój los zawdzięcza temu, że należał do Kliniki Mikrochirurgii Oka, a potem niezbyt długo czekał na nabywcę. Nie zdążył zniszczeć. Dziś to wspaniały hotel ze spa. Bardzo lubię też byłą willę Husarz.

– Należał kiedyś do Szkota, który obsługiwał gości w spódniczce.

– Tak, mieszkał w niej, prowadził ją, ale potem się wyprowadził – w 2006. I właśnie wtedy wzięłam ten budynek w dzierżawę. Także w tym czasie zaczęłam szperać w starych dokumentach i innych źródłach, by dowiedzieć się czegoś na temat historii domów. Wcześniej interesowało mnie, gdzie kto mieszkał i pracował w Szklarskiej Porębie: gdzie szewc, gdzie piekarz, gdzie sprzedawano cukierki. W Husarzu zaczęło mnie interesować, kim był właściciel, skoro wybudował tak piękny obiekt, w eleganckim parku, z dwoma stawami. W ogrodzie znalazłam ogromny kalcyt. Ponieważ nie występuje na naszym terenie, drążyłam temat właściciela, kim był, że ściągnął tu taki minerał, choć w okolicy jest wiele innych.

– To jest właśnie ciekawe w Pani publikacjach. Bo to ludzie tworzą ducha miasta, architektura jest dekoracją. Odtwarza Pani losy rodzin od XIX wieku. Skąd czerpie Pani wiedzę?

– Ze wszelkich możliwych archiwów, obecnie dostępnych już w internecie. Wiele wiadomości jest w archiwach czeskich. Nie znam czeskiego, ale radzę sobie. Mój ojciec był Czechem, niestety nie mieliśmy okazji się poznać. Moja mama jest Polską, a dziadek Niemcem. Może dlatego ta historia jest mi tak bliska i mnie fascynuje. Dzieje rodzin czasem łatwo ustalić, a czasem bardzo trudno, zwłaszcza, gdy w grę wchodzi popularne nazwisko, noszone przez 200 osób. Jeśli czegoś nie nie jestem pewna, nie publikuję. Poznałam panią Hannę Lohre, którą tu mieszkała w czasach niemieckich, a wyjechała jako młoda dziewczyna, więc dużo pamięta. Prosiła o przygotowanie listy pytań. Zaczęłam pytać, ona ze łzami w oczach… Opowiedziała mi swoją historię, w tym wysiedlenia. Tragedia. Obie płakałyśmy.

– Czy zabrała coś z domu rodzinnego?

– Lalkę. Wyhaftowała makatkę, na której umieściła cały swój życiorys. Życie tutaj, pierwszą miłość, walizkę i wyjazd… Odnalazła sąsiada, w którym była zakochana, po 70 latach, w Argentynie. Był wdowcem, zwiedzili razem Argentynę. Na podstawie takich opowieści, gdy chodzę po Szklarskiej Porębie, wyobrażam sobie, jak było tu sto lat temu. Zadaję sobie pytania: czy mieliśmy stację benzynową? Jeśli tak, gdzie? I zaczynam kolejne poszukiwania.

– Teraz jest renesans zainteresowania przeszłością naszych miejscowości.

– Ludzie piszą, dzwonią, pytają, opowiadają, także o losach powojennych. Po wojnie niemiecka akuszerka odbierała przez dwa lata porody po domach. Proszę sobie to wyobrazić w tym okresie: tej kobiecie trzeba było przecież zaufać, bo nie było jeszcze tutaj polskich lekarzy.

– A magazyn rzeczy poniemieckich? Krążą o nim legendy.

– Pierwsze dwa takie magazyny pojawiły się w 1945 w Śnieżynce i Zdrowiu – dwóch wielkich budynkach. Rosjanie zrobili w nich magazyny trofiejne, dawali tam co lepsze łupy, by to potem wywieźć. Oni wjechali tu pierwsi, w maju 1945, do sierpnia byli sami. Wykorzystali ten czas, by wybrać cenniejsze rzeczy. W sierpniu polska administracja zrobiła przegląd tego, co zostało, i wybrała, co tylko jeszcze mogło się przydać. Potem kolejny przegląd wykonali polscy osiedleńcy. Oczywiście zdarzało się, że ktoś potem przejmował dom w pełni wyposażony, i tak było z domem, który przypadł marszałkowi Roli-Żymierskiemu. Przyjechał tu już we wrześniu 1945, przejął dom Gutmanna i Zimmermanna z kortem i basenem. Ich willa była składnicą różnych cennych dzieł sztuki z Dolnego Śląska. Los części jest znany, niektóre do dziś się nie odnalazły. Historie skarbowe, bardzo ciekawe, wciąż żyją, bo wciąż nie wiemy, gdzie są skarby. Wiele ich było, choćby dlatego, że Szklarska Poręba była baza wypadową zamożnych berlińczyków, którzy lubili otaczać się przedmiotami wysokiej wartości.

Dziękuję za rozmowę

Leszek Kosiorowski

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Redaktor

887732136

Zgłoś za pomocą formularza.